sobota, 29 listopada 2014

Mój nowy - stary blog:))))


Oto moja nowa odsłona.
Od dawna nosiłam się z zamiarem zmiany kolorów i logo na blogu (autorka mojego logo to Irina TU:)))). 


Ciekawe, czy Wam się podoba???

Zostawcie krótki komentarz, co o tym myślicie...


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

piątek, 28 listopada 2014

ZUS - pisma, sprawy sądowe, spory, prawnicy - kilka ważnych faktów

Źródło: rig.katowice.pl/wspolpraca-z-zus-w-chorzowie/ekspert-zus-odpowiada

W związku z tym:
  • że pisałam wiele razy o moich perypetiach z ZUSem (TU i TU i TU) i obecnie wiele moich czytelniczek pisze do mnie przeróżne zapytania dotyczące ZUS, 
  • że wiele spośród Was spotyka sytuacja, kiedy ZUS odbiera Wam Wasze jedyne źródło utrzymania, jakim jest zasiłek macierzyński i stawia Was w bardzo trudnej sytuacji. To wszystko z powodu, że dostrzega jakieś nieprawidłowości w Waszych działaniach lub doszukuje się oszustwa, którego nie ma, 
  • że wiele spośród Was jest w swoisty sposób "zastraszona" przez Pracowników ZUS, którzy stosując wielokrotnie często swoją wykładnię prawa, bezprawnie i bez ponoszenia konsekwencji, pozbawiają wielu osób należnych zasiłków 
postaram się przedstawić kilka faktów dotyczących ZUSu. Chciałabym Wam dodać więcej pewności siebie w kontaktach z ZUSem, a także w sytuacji, gdy jednak trzeba iść do Sądu. Piszę poniżej, co można, co powinno się zrobić i o czym bezwzględnie należy pamiętać, jeżeli idziemy do Sądu i nie mamy prawnika, bo nas na to po prostu nie stać.


Kilka prawd o ZUS-ie w świetle Spraw Sądowych i nie tylko:

  1. Dlaczego ZUS odbiera nam zasiłki i kwestionuje nasze prawo do nich? Tu uważam, że powinniśmy być trochę wyrozumiali, gdyż w naszym Państwie nie każdy jest uczciwy i nie każdy postępuje zgodnie z zasadami prawa wobec ZUSu. Pracownicy ZUSu oczywiście to wiedzą i gdy skrupulatnie sprawdzają osoby pobierające różne zasiłki, bardzo często wykrywają różnego rodzaju oszustwa. Niestety czasami mają też prawo się pomylić i wówczas rykoszetem dostaje się osobie uczciwej. W takiej sytuacji osoba uczciwa musi udowodnić swoją niewinność i tym samym uczciwość. To może zrobić bezpośrednio w ZUSie, a jak tam nie przekona pracowników tej instytucji, to musi udać się do Sądu.
  2. Do Sądu możemy iść bez adwokata, ale... musimy się sami bardzo dobrze przygotować... Moje zdanie jest takie, że jeżeli idę do Sądu i chcę wygrać sprawę to prawnik jest niezbędny. Dlaczego? - odpowiedź jest prosta, bo zna prawo i przeróżne jego kruczki. Nie jesteśmy w stanie w ciągu krótkiego czasu nauczyć się i poznać wszystkich zawiłości prawnych, zasad, przepisów i ustaw, na które w danym momencie możemy lub powinniśmy się powołać. Pisząc pismo do Sądu bardzo łatwo o pomyłkę lub błąd, co może skutkować negatywnym werdyktem dla nas. Będąc już w Sądzie na sprawie nieznajomość prawa może nam także zaszkodzić i możemy np. nie wiedzieć, że coś nam wolno lub, jak powinniśmy zareagować w danej sytuacji. Możemy nie wiedzieć, że coś można zgłosić lub coś wynegocjować. Uważam, że Adwokat/Prawnik w takich sytuacjach, które nas stresują, czuje się, jak ryba w wodzie i dzięki jego wiedzy mamy duże szanse na wygraną.
  3. Pozew do Sądu. Napisanie pozwu do Sądu czasami jest rzeczą dość łatwą, ale nie często. Wszystko zależy od zawiłości i skomplikowania naszej sprawy. Kilka razy zdarzyło mi się napisać samej pozew do Sądu, ale nie były to sprawy jakieś skomplikowane i nie potrzebowałam jakiś specjalnych porad. Jednakże w tej sytuacji, gdy w grę wchodzi pozywanie instytucji Państwowej uważam, że powinien nam pomóc adwokat.
  4. Wynagrodzenia adwokatów. Niestety za pracę adwokatów i prawników należy zapłacić. Nikt z nas nie pracuje charytatywnie i każdy pragnie żyć na jakimś poziomie. To także należy rozumieć. Wynagrodzenia adwokatów są przeróżne, dlatego zawsze w sytuacji, gdy potrzebujemy skorzystać z porady lub pełnomocnictwa na sprawach itd. prawnika, to powinniśmy szukać prawnika, który sprosta naszym oczekiwaniom i na którego będzie nas stać. Może się mylę, ale zdaje mi się, że cena za sprawę, pismo etc. to kwestie do dogadania między Klientem, a Adwokatem. Oczywiście musimy także przemyśleć, czy skóra warta jest wyprawki. Może się okazać, że to, o co walczymy nie wystarczy nam na opłatę dla prawnika.
  5. Gdy sprawa jest już w toku. My - jako strona możemy udać się wcześniej do Sądu, do tzw. czytelni i tam poprosić o wgląd w dokumenty do sprawy. Możemy przeglądnąć wszystkie dokumenty przedstawione przez stronę, w tym przypadku przez ZUS. W tym celu pisze się na miejscu podanie lub wypełnia się przygotowany w tym celu druczek. To jest bardzo pożyteczna rzecz, bo jeżeli okaże się, że ZUS chce dołączyć do sprawy coś, co wymaga od nas przygotowania także jakiegoś dokumentu, by się obronić, to najlepiej, by przygotować to na sprawę. Może się przecież okazać, że nie otrzymaliśmy jakiegoś dokumentu, czy dowodu. Wówczas na sprawie, na początku zgłasza się, co się wnosi jako dowód do sprawy (tzn. jakiś dokument, zaświadczenie, regulamin, mail poświadczający coś tam itd...) Jeżeli coś takiego się zgłasza to należy mieć przygotowane od razu w trzech kopiach (jedna dla nas, jedna dla Sądu i jedna dla ZUS, jeżeli stroną będzie także pracodawca to także dla niego). Przygotowanie takich dokumentów zaoszczędzi odroczenie sprawy. Choć Sąd będzie musiał się z tymi dokumentami zapoznać, więc i tak może sprawę odroczyć, a to zawsze oszczędność kilku miesięcy.
  6. Przed udaniem się po raz pierwszy na sprawę do Sądu radzę zapoznać się z zasadami oraz kulturą panującą w Sądzie. Powinniśmy wiedzieć, kiedy wstajemy (gdy jesteśmy o coś pytani, gdy odpowiadamy na pytanie, gdy coś zgłaszamy/wnosimy do sprawy itp.). Do Sądu nie zwracamy się Pani/Pan, a "Wysoki Sądzie". Także będąc na sprawie nie komentujemy dowolnie opinii Sądu lub drugiej strony. Odzywamy się tylko, gdy nas o to poproszą.
  7. Na pierwszej sprawie dobrze jest poprosić o zasądzenie zwrotu kosztów przez ZUS. Takie coś zgłaszamy ustnie i na papierze i można poprosić o zwrot za: koszt prawnika, tłumaczeń, dojazdu itp. Tutaj Sąd w tych przypadkach ustala stawki zgodnie ze stosownym rozporządzeniem.
  8. Na każdej sprawie lepiej być bezwzględnie. Sąd zawsze może chcieć zadać nam jakieś pytanie, pomimo, iż napisze w piśmie, że obecność nie jest obowiązkowa. Sąd może będzie potrzebował jakieś wyjaśnienie itp., więc lepiej wówczas być na miejscu. To zaoszczędzi nam czasu i na przykład ponownego odroczenia sprawy.
  9. Należy się przygotować na to, że z ZUSu nigdy nikogo nie będzie. Na mojej sprawie nie było ani razu przedstawiciela ZUS. Oni tylko piszą pisma. Wówczas na drugiej sprawie (być może można już na pierwszej) można poprosić o podjęcie decyzji i ogłoszenie wyroku bez obecności przedstawiciela ZUS. U mnie na drugiej sprawie Pani Adwokat o to poprosiła. Nie pamiętam dokładnie w jakiej formie. Postaram się tego dowiedzieć.
  10. Każda sprawa trwa bardzo krótko, ale cały proces się przeciąga. Każda moja sprawa trwała około 15 minut i nigdy nie było nikogo z ZUS. Zawsze miałam zadawane pytania przez Sąd, więc nigdy nie żałowałam, że byłam na sprawie. Niestety same sprawy są krótkie i rzeczowe, jednak na te sprawy należy czekać miesiącami, co jest bardzo dołujące. Czasami wydaje nam się, że wszystko jest na dobrej drodze, ale co z tego, jak to trwa trzy lata. Moja sprawa trwa już około 2,5 roku i końca nie widać...
  11. Postanowienia Trybunału Konstytucyjnego. Jeżeli nie mamy adwokata to warto prześledzić w pismach odwoławczych postanowienia trybunału konstytucyjnego lub Sądów, by odnaleźć jakąś podobną wygraną sprawę. To bardzo pomaga. Warto powołać się na takowe pisząc pisma lub w podczas Sprawy.
  12. Ogłoszenie wyroku. Na koniec radzę też stawić się w Sądzie, gdy wyrok będzie ogłaszany i będzie odczytywane uzasadnienie. Niestety Sądy często mylą się i przekręcają ważne dane. Kiedy będzie wyrok ogłaszany informuje nas Sąd i wyznacza termin. Podczas ogłaszania wyroku na mojej ostatniej sprawie był mój mąż i gdy usłyszał, że wyrok jest dla nas wygrany, nie wsłuchiwał się dalej. Co się okazało? a mianowicie to, że Pani Sędzia pomyliła nieco fakty przy uzasadnieniu, co może być lekko mylące. Najlepiej takie rzeczy wyprostować od razu. My przez to mamy poślizg około 5 miesięcy:((((
  13. Odwołanie. Od wydanego wyroku możemy się odwołać i wnieść apelację na piśmie do Sądu Odwoławczego za pośrednictwem Sądu pierwszej instancji w terminie dwóch tygodni od daty wręczenia wyroku z uzasadnieniem. Prawidłowo wniesiona i spełniająca wszelkie wymogi apelacja prowadzi do ponownego rozpatrzenia sprawy. Jeżeli nie wniesiemy odwołania to skutkuje to uprawomocnieniem się wyroku Sądu Pierwszej instancji. Od decyzji Sądu II instancji możemy się odwołać do Sądu Najwyższego. W tych sytuacjach pomoc prawnika jest niezbędna.
  14. Zawsze zachowujemy wszystkie pisma, koperty, dowody dostarczenia i nadania pism. To bardzo ważne i często może nas uratować przed niekorzystnym postanowieniem Sądu.
  15. Infolinia. ZUS posiada dość sprawnie działającą infolinię, nr: 801400987 lub 225601600. Konsultanci są dostępni w dni robocze od pn do pt, w godzinach od 7.00 do 18.00. Jeżeli się czegoś nie wie, to można uzyskać tam dość dużo ważnych informacji. Jeżeli zaczynamy coś robić z ZUS lub mamy jakieś wątpliwości z rozwiązaniem lub zrozumieniem swojej sprawy, to warto zacząć od tej infolinii. Bardzo często osoby tam pracujące podrzucają nam ciekawe pomysły rozwiązania różnych kwestii.
  16. Do poczytania. Polecam stronę Ministerstwa Pracy i Polityki Socjalnej - dotycząca urlopów macierzyńskiego i rodzicielskiego: http://www.rodzicielski.gov.pl/. Można tu dowiedzieć się wielu praktycznych rzeczy.
  17. Uwaga 1: Podstawa zasiłkowa. Podstawa zasiłkowa to bardzo ważna sprawa i niestety ZUS często się myli w sytuacji właściwego wyliczenia tej podstawy i następnie wypłacania. Dobrze wówczas poprosić jakiegoś specjalistę, by sprawdził, czy podstawa zasiłkowa została właściwie wyliczona. W moim przypadku nie została właściwie wyliczona i dlatego sądzę się z ZUSem.
  18. Uwaga 2: Pamiętajmy, że pracownicy ZUS to tylko ludzie, którzy są zatrudnieni w ZUSie na umowie o pracę. Za swoją pracę otrzymują wynagrodzenie. W swojej pracy mogą otrzymywać także premie i nagrody, dlatego też starają się, by ich praca przynosiła takie efekty, które zadowolą szefów i przez to otrzymają premie. Całkiem możliwe jest to, że prawnicy z ZUSu mają premiowane przypadki odebrania zasiłków osobom, które domniemywa się, że posiadają te zasiłki niesłusznie.

Mam nadzieję, że choć trochę Wam pomogłam. Jeżeli macie jeszcze jakieś inne pytania, to chętnie odpowiem na maila, pomogę lub podpowiem, co dalej można zrobić.


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Piękny spacer z Tomutkiem w niedzielę

W niedzielę mieliśmy piękną pogodę, więc już po 10:00 wybiegłam z Tomkiem z domu i pognaliśmy do lasu, tzn. ja biegłam a Tomek sunął na swoim "rowerku biegowym".

W tym czasie mąż był z Kariną na basenie. Tomkowi nie wykupywaliśmy karnetu na basen, bo jeszcze za często choruje i stwierdziliśmy, że szkoda było by opuszczonych godzin. Myślę, że od marca i Tomek będzie już jeździł na basen. Tymczasem teraz, gdy Karina ma zajęcia, nie lubię zostawiać Tomka bez niczego. Dlatego zawsze zabieram go na aktywny spacer. Aktywny spacer to dla mnie wycieczka do lasu z rowerkiem. A że w lesie jest sporo górek, to spacer nabiera innego wymiaru, bo synek biega, jeżdzi i nie źle się napoci, a i mama niewiele mniej, a raczej więcej.

Niestety nikt inny tylko mama pcha Tomka pod każdą górę, pcha po prostej drodze, gdy dziecko już się zmęczy i trzyma Synka z całym rowerkiem, gdy zjeżdża z górki.
Na spacerze spędziliśmy przeszło półtorej godziny. Tomek był zadowolony i mama dostała swoją dawkę świeżego powietrza. Każdy wrócił z uśmiechem na twarzy.
Zawsze po tak spędzonym czasie wolnym zastanawiam się, w jakim stopniu pobyt na powietrzu wpływa na odporność dziecka?

Wszędzie piszą i wszędzie mówią, że pobyt dziecka na świeżym powietrzu to najważniejszy punkt w budowaniu jego odporności. Nie ważne, jaka jest pogoda, czy świeci słońce, czy pada deszcz - dziecko musi wyjść na dwór i jak to się potoczenie mówi - "dotlenić organizm". Spacer powinien trwać co najmniej godzinę. U nas trwa zazwyczaj półtorej godziny w przypadku złej pogody i więcej, gdy na dworze jest ślicznie. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy Tomek będzie bardziej odporny na różnego rodzaju infekcje, ale bardziej liczę w tym przypadku na geny, niż na spacery. Oczywiście moje geny;))))

Tymczasem prawda jest taka, że nie mamy pewności, czy faktycznie możemy wpłynąć na odporność dziecka spacerami i różnymi innymi cudownymi sposobami. Wszystko jest sprawą bardzo indywidualną dla każdego człowieka.
Może wszystko to te geny, może to jednak spacery, a może po prostu jakiś łut szczęścia ...? Kto to tak naprawdę wie? Jednym pomagają syropy z cebuli i czosnku (np. mi), a innym nie. Czasami zdaje sobie sprawę,  że w życiu to jak w ruletce...

Poniżej galeria zdjęć Tomka z niedzielnego  spacerku.

Podczas spacerków uśmiech nie schodzi z Tomka buzi.

Tomek wszystko zauważy, nawet najmniejszego zwierzaka i owada...

Na spaceru stajemy średnio co pięć minut, z różnych powodów:)


Tu jesteśmy na wysokiej górze i oglądamy drzewa bez liści.

Na drzewie Tomek zawsze szuka żywicy.

Chwila refleksji...

...i ponownie podziwiamy krajobrazy z górki:)

A tu idą ludzie i słychać stukot kijków...

W lesie jest też dużo piesków.

Podczas spaceru zaliczamy nie jeden mostek i 

...obowiązkowo podziwiamy słoneczko

Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

środa, 19 listopada 2014

Rodzina to cudowna sprawa!

W miniony weekend odwiedziła nas Mama Męża, czyli nasza jedyna Babcia (druga niestety nie żyje). To stało się okazją do wielu rzeczy, a przede wszystkim do tego, by zrobić rodzinne zdjęcie oraz poprosić Mamę, by ugotowała nasze (przede wszystkim męża) ulubione potrawy:)

/Jak mówicie do swoich Teściowych? Moje koleżanki są zdziwione, że mówię "Mama". Jakoś tak mam zakorzenione, że tak powinno być i mówię/

Poniżej rodzinne zdjęcie:)))) - Bardzo lubię takie pamiątki i uwielbiam je oglądać z mojego dzieciństwa. Niestety nie mam ich wiele, bo wówczas krucho było z aparatami i kliszami, ale i tak dobrze, że mam cokolwiek:) Gdy oglądam zdjęcia z tamtych lat, pojawiają mi się przed oczami przeróżne sytuacje, zdarzenia, zapachy, zwyczaje i przypominam sobie mamę, dziadków, ciocie i wujków. Coraz częściej uzmysławiam sobie, że z biegiem lat człowiek dużo zapomina. Zdjęcia pozwalają pamiętać jakiś fragment, strzępek z naszego życia, z naszej przeszłości.


Prawda, że mąż jest podobny do swojej mamy?:)

Często jest nam przykro, że mieszkamy daleko od rodziców, ale co zrobić? W obecnym świecie bardzo często wyjeżdża się do większych miast, by znaleźć pracę i normalnie żyć. I tak jest w naszym przypadku. Przyjechaliśmy do Warszawy za pracą, tzn. osobna ja i mąż i w sumie dobrze, bo w Warszawie poznaliśmy się i tu się wszystko zaczęło. Mogę więc śmiało powiedzieć, że Warszawa to moje szczęśliwe miasto mimo, iż wszyscy na nią narzekają. My znaleźliśmy tutaj swoje miejsce, więc obecnie tutaj mieszkamy, pracujemy, spotykamy się ze znajomymi, mamy kochanych sąsiadów i jest nam bardzo dobrze.
Tęsknimy za rodziną, którą chętnie odwiedzalibyśmy częściej, ale kilometry skutecznie nas do tego zniechęcają i do tego dzieci są jeszcze bardzo małe, więc trudniej wybrać się w podróż. Nie ma, jak to spotkać się niedzielnym popołudniem z rodzeństwem, rodzicami i dziadkami. Nie ma, jak to urwać się wieczorem z siostrą do kina lub jak dwie psiapsióły pogadać o tym i o tamtym. Cudownie jest mieć blisko mamę i tatę i móc ich widzieć zdecydowanie częściej niż raz w roku. No i nieocenione wręcz rodzeństwo! Do rodzeństwa można zawsze zadzwonić, porozmawiać, poradzić się, poużalać się. Dla mnie rodzeństwo to bratnie dusze i więzi, które nigdy nie przestają trwać.

Gdy rodzina jest daleko to naturalnie nie można czasami liczyć na jakąś pomoc. Szkoda, bo niekiedy potrzeba coś załatwić i nie ma z kim zostawić dzieci. Człowiek musi kombinować i staje na głowie, by sobie poukładać to i tamto.

Tu nasza wesoła czwórka:))

Wszystkie Babcie bardzo kochają swoje wnuczęta i tak jest też z naszą Babcią. Ku naszemu ogromnemu zdumieniu Tomek bardzo szybko zawiązał z Babcią pakt i nie potrzebował wcale doby, by zacząć tolerować "obcą osobę" w domu. Zaakceptował Babcię niemalże z automatu. W związku z tym, że Babcia bywa u nas nie często i my nie bywamy często u Babci - Tomek może myśleć, że to jakaś obca osoba. W tym przypadku na nasze szczęście i ku radości Babci, wszystko było ok.

...i Babcia z najmłodszą wnuczką Karinką:)

Zdjęcie razem zrobiła nam oczywiście Sąsiadka. Moje wszystkie sąsiadki są bardzo kochane i pomocne:) - dziękuję:)


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

niedziela, 16 listopada 2014

Moja córeczka skończyła 10 miesięcy

Karinka skończyła 10 miesięcy. Niesamowite, jak ten czas szybko minął. Zdaje mi się, że przy dwójce dzieci mija jeszcze szybciej niż przy jednym. Mam wrażenie, że wiele chwil z życia i rozwoju Karinki umyka mi i jej postępy zauważam znacznie później niż u Tomka. Tomek był sam, miał rodziców tylko dla siebie, był oczkiem w głowie taty i mamy. Karinka nie jest już sama, ma brata i przez to jest chyba częściowo w jakiś sposób dyskrminowana. Nie poświęcamy jej tak dużo uwagi, jak Tomkowi, nie ma tylu zajęć, jak Tomek, nie chodzi na tyle spacerów, co Tomek, nie ma tak urozmaiconego dnia, jak Tomek, nie uczęszcza na basen, jak Tomek itd... To okropne, ale tak właśnie jest. Dzień muszę dzielić na dwójkę dzieci. Gdy Tomek jest w żłobku, Karinka ma mnie tylko dla Siebie. Wówczas nie mam wyrzutów sumienia, bo wiem, że Tomek ma bardzo urozmaicony dzień i Karinka nie jest poszkodowana. Ach te nasze różne macierzyńskie dylematy...

Co do rozwoju Karinki i jej wieku to mamy jeden problem, a mianowicie nasza córeczka jeszcze nie siedzi (na zdjęciach poniżej jest oparta o oparcie sofy). Nie potrafi sama usiąść i z pozycji siedzącej zejść do pozycji leżącej. Owszem może to zrobić, ale kończy się to wielkim płaczem, bo zawsze uderzy się w głowę. Karina także nie pełza i nie chodzi na czworaka. Owszem obraca się wokół własnej osi i turla się bardzo zwinnie. Potrafi wędrować po całym pokoju poprzez turlanie. Śmiesznie to wygląda, ale cieszę się i z tego. 
W związku z tym, że rozwój fizyczny, jakby stanął w miejscu dostaliśmy skierowanie od neurologa na rehabilitacje. Ma ona pomóc Karinie w nauce siedzenie, może pełzania i najchętniej chodzenia na czworaka. Dzięki temu, że z Tomkiem chodziłam na rehabilitację przeszło 11 miesięcy, wiedziałam gdzie szukać pomocy. Wiedziałam już, że chcę się dostać tam, gdzie byłam z Synkiem. I tu trochę zrządzenie losu, trochę łut szczęścia, może trochę to, że w jakiś sposób byłam już osobą znajomą - nie czekałam długo na wizytę, bo tylko 2 tygodnie. Ktoś zwolnił miejsce, więc na nie wskoczyłam. Chodzimy teraz z Kariną raz w tygodniu na godzinną rehabilitację, podczas której i ja się uczę, jak pracować z córką na dywanie, by pomóc jej w znalezieniu sposobu na to, by usiąść.

Na szczęście pod względem neurologicznym rozwój jest na bardzo dobrym poziomie. Reaguje na wszystkie bodźce zewnętrzne bardzo dobrze i w odpowiedni sposób.

W momencie ukończenia 10-tego miesiąca wyszedł Karinie także dopiero pierwszy ząbek. To niesamowite, że tak późno, ale o to się jakoś nie martwię, bo lekarze mówią, iż to dobrze. Jest tylko jeden mały problem podczas karmienia, Karina jeszcze nie gryzie. W tym wieku Tomek zaczynał już gryźć, a Karinka nie bardzo ma czym, bo niby, jak gryźć, gdy ma się tylko dwa zęby, które ledwo wystają z dziąsełek? Wszystko miksujemy, jak dla kilku miesięcznego dziecka.

Poza tymi naszymi małymi bolączkami, Karinka jest bardzo spokojną, uśmiechniętą i rozśpiewaną dziewczynką. Daje mi bardzo dużo szczęścia i radości. Czasami czuję wydzielające się endorfiny w liczbie przekraczającej możliwości człowieka. To niesamowite uczucie, gdy taki mały człowieczek dostarcza dorosłemu tak dużego uczucia szczęścia. Oby to trwało wiecznie.

Córeczka wspaniale reaguje, gdy jej się czyta, śpiewa, bawi się z nią. Uwielbia zabawy z bratem, przy których należy ich bezwzględnie pilnować, bo choć Tomek się uspokoił troszkę, to jeszcze zdarza mu się uderzyć Karinę lub ją popchnąć, uszczypnąć itd. Czasami jest bardzo śmiesznie, gdy się razem bawią, bo mam wrażenie, że często Tomek chce czegoś Karinę nauczyć, a przecież sam jest jeszcze malutkim chłopcem i nie potrafi jeszcze mówić.
Bardzo często też Karina boi się starszego brata, zwłaszcza wówczas, gdy pamięta jakąś nieprzyjemną sytuację, która się wydarzyła wcześniej. Po cichu liczę na to, że niebawem będą się wspólnie bawić i dzięki temu nie będę musiała ich tak pilnować. Jak każda mamusia marzę także o tym, by się kiedyś kochali i sobie wzajemnie pomagali. To takie z pozoru drobne i małe marzenie.

A poniżej kilka zdjęć mojej Córeczki Karinki:)

Karinka pozuje niechętnie  i należy się natrudzić, by zdobyć ładne ujęcie:)

Falbanki nie bardzo przypadły jej do gustu...

...niestety opaska także się nie spodobała...

i wszelkimi sposobami musiała zostać ściągnięta...

i co by teraz zrobić ze zdobytą opaską?:)

...pewnie włożymy do buziaka


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.


sobota, 8 listopada 2014

Dzisiaj o pielęgnacji twarzy i dekoldu...

Często otrzymuję różne zapytania, jak o siebie dbam? Dlatego też pomyślałam, że może raz na jakiś czas napiszę coś o mojej pielęgnacji, czyli o pielęgnacji matki małych dzieci. Przyznam, że nie jest ona jakoś szczególnie specjalna, ale pomimo to chętnie się nią Wami podzielę. No tak wiek zobowiązuje do tego, by jednak szczególnie o siebie dbać:)))

Rozpocznę od od pielęgnacji twarzy i maseczkach, na punkcie których mam totalnego bzika. Uwielbiam maseczki kładzione na twarz. Uwielbiam maseczki w różnej postaci i mam swoje ukochane oraz te, za którymi nie przepadam, ale od czasu do czasu je używam. Jakoś tak mam gdzieś w głowie zakorzenione, że maseczki to świetna sprawa dla kobiety. Twarz i dekolt to nasza wizytówka i powinniśmy w szczególny sposób dbać o te części naszego ciała.

Pamiętam sytuację i dzień, gdy poznałam mojego męża, wówczas on pierwsze co zwrócił uwagę na moją szyję i dekolt i stwierdził ze zdziwieniem, że nie mam zmarszczek na szyi, dlatego myślał, że jestem młodsza.
Kwestia zmarszczek na szyi i twarzy to długi temat medyczny, ale pomijając wszystkie medyczne i naukowe teorie, uważam, że nasza własna pielęgnacja ma bardzo duże znaczenie. Te szczególne miejsca sama często nawilżam, kładę na nie maski, pilinguję i bardzo często kremuję - do kilku razy dziennie.
Może to zdziwi wiele osób, ale codziennie kładę jedną maskę na twarz. Tu nie mam jakiejś swojej ulubionej jednaj maski, z jednej firmy. Bardzo lubię maski z rodzaju masek z błotkiem wszelkiego rodzaju. Jest ich bardzo wiele rodzajów, więc nie chcę pisać jednej konkretnej. Mam wrażenie, że po tych maskach moja cera reaguje natychmiast lepszym wyglądem, młodnieje, staje się bardziej naciągnięta i młodzieńcza. Poza tym bardzo lubię maski typu "peel off"
Obecnie mam w posiadaniu maski, jak poniżej na zdjęciu, czyli Oriflame i AA.

Maski z Oriflame wiadomo skąd, natomiast AA zakupiłam w Rossmannie.

Z tym, że to nie jest tak, że tylko tych właśnie masek używam. Generalnie bardzo lubię maski z Avon i z Oriflame, a także maski w opakowaniach jednorazowych z różnych firm z Rossmanna. Obecnie jestem w posiadaniu tych masek powyżej, dlatego one znajdują się na zdjęciach:))) W związku z tym, że bardzo często używam maski to też bardzo często zmienia się zawartość mojego maskowego pudełka.

Wszystkie maski nakładam pędzelkiem i sprawia mi to nie do opisania frajdę. To taki rytuał dla mnie. Pędzel można kupić w każdym sklepie drogeryjnym. Polecam:)

A to mój ulubiony pędzelek do nakładania maseczki

Maskę zdejmuję z twarzy gąbeczkami, przy okazji ją masując. Uważam, że to bardzo dobre dla skóry i samopoczucia.

Gąbki do zmywania maseczki.

Tak wyglądam po położeniu maseczki:) Tym razem tylko na twarz bez dekoltu.

Maseczka na twarzy:)

No i ja już po kuracji maseczkowej i po wklepaniu kremu pod oczy i na twarz:)

Tu już po wszystkim:)

Poniżej Karina, która podczas kładzenia maseczki przez mamę leży pod prysznicem. No cóż jakoś trzeba sobie radzić, więc albo sadzam ja do wózka, albo kładę pod prysznic, albo sadzam do fotelika. Już niedługo z kładzenia pod prysznic będę musiała zrezygnować, bo Karina jest bardzo ruchliwa i nie mogę spuszczać jej z oczu. To grozi jakimś wypadkiem:(

Karinka podczas pielęgnacji mamy twarzy leży pod prysznicem:)




Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Żylaki - operować, czy nie? Jaką metodę wybrać? - czyli jak się czuję po usunięciu żylaków...

Tym razem trochę więcej o operacji moich żylaków. Mam nadzieję, że komuś pomogę tym postem podjąć decyzję i dodam odwagi w przypadku żylaków niezwłocznie wymagających usunięcia.

Wiele kobiet zastanawia się nad tego typu zabiegiem. W naszym społeczeństwie to niestety głównie kobiety cierpią na choroby żył, choć mężczyzn także jest nie mało. Nie ma dokładnych statystyk, ale różne źródła podają, że 20-50% społeczeństwa cierpi na żylaki. 
Kobiety częściej decydują się na zabiegi usuwania żylaków i to one częściej są osobami poszukującymi najlepszych i najskuteczniejszych metod ich usuwania. My, kobiety zwracamy także uwagę na długość powrotu do zdrowia po zabiegu, jak i możliwości najszybszego powrotu do sprawności nóg sprzed zabiegu. Dla nas ważne jest także to, czy blizny po zabiegu będą widoczne i w jakim stopniu? Najlepiej, by nie było żadnych blizn i znaków szczególnych po operacji, ale z tym bywa już ciężej.

Jak już Wam pisałam TU, na początku października poddałam się operacji moich żylaków na jednej nodze. Tak tak, to była operacja, jakby na to nie patrzeć. 

Niegdyś myślałam już o usunięciu żylaków, tzn. wówczas gdy były jeszcze małe, ale zawsze odkładałam swoją decyzję, bo nie miałam żadnych problemów spowodowanych ich obecnością.
Moją decyzję o ich usunięciu przyśpieszyła druga ciąża, podczas której stały się one znacznie większe, bardzo bolące, mało estetyczne i znacząco obniżyły mój komfort życia. Pamiętam, jak dziś, że w 37 tygodniu planowałam, kiedy usunę żylaki i że na pewno to zrobię na urlopie macierzyńskim, bo potem będzie już dużo trudniej.

No i się zaczęło - gdzie usunąć żylaki i jak - by móc bardzo szybko wrócić do zdrowia i aktywności? Okazało się, że jest wiele metod usuwania żylaków i bardzo ważne jest kto to robi, bo czasami zdarzają się powikłania, gdy trafi nam się lekarz z mniejszą praktyką. Nie miałam czasu na długie szukanie, bo niby kiedy, więc najpierw sama na własną rękę zrobiłam USG Dopplera i z nim udałam się do lekarza internisty, a następnie chirurga. Chciałam ustalić, czy te żylaki kwalifikują się do usunięcia, czy może właśnie jeszcze nie, a ból podczas ciąży był tymczasowy. Chciałam się także dowiedzieć, czy powinnam je usuwać, czy lepiej z tym żyć. Lekarz zlecił mi dodatkowe badania krwi i moczu oraz przeprowadził krótką ankietę dotyczącą schorzeń z przeszłości i obecnych, leków, jakie biorę itp...

Okazało się, że jednak żylaki powinnam usunąć, gdyż ich stan jest już taki, że oprócz bólu - mogą pojawić się powikłania, a te mogą być groźne w skutkach. 
W związku z tym, że po ciąży czułam nadal obrzęki nóg, uczucie ciężkości w nogach i skurcze, nie przekładałam już operacji, a wzięłam się za jej zaplanowanie.

Przy wyborze miejsca operacji zdałam się na opinię klientów, bo co jak co - uważam, że bardzo często opinie z internetu zgadzają się w 100%. Mam na myśli wiele opinii dla jednego lekarza, a nie jakiś pojedynczych komentarzy. 
Ostatecznie wybrałam metodę  mało inwazyjną, bo laserową, ale przyznam nie czytałam o niej zbyt wiele i lekarz także nie porozmawiał ze mną dłużej na temat samej operacji, jej skutków oraz czasu powrotu do normalności. Po operacji stwierdziłam, że nie wiem, co będzie dalej, czego mam oczekiwać i właściwie bardzo mało na ten temat wiem. 

O wszystkim zaczęłam czytać dopiero po operacji i tu wyczytałam, że są dwie mało inwazyjne i polecane metody usuwania żylaków. Oprócz metody laserowej jest jeszcze druga nieco mniej znana metoda leczenia żylaków nóg a mianowicie metoda leczenia parą wodną, która jest bardzo dobrze opisana na stronach TOURMEDICA TU, a dokładniej tu:

leczenie-zylakow-nog-para-wodna-metoda-svs/

Po jednej i po drugiej metodzie, pacjent wstaje z łóżka po dwóch godzinach i jedzie do domu. Poza tym metody te zapewniają małe blizny i widoczne znaki pooperacyjne. Po metodzie laserowej pojawiają się częściej nawroty żylaków po kilku latach, o czym poinformował mnie lekarz. 
Decydując się na usuwanie żylaków musimy niewątpliwie również sugerować się opiniami lekarzy, a następnie przeprowadzić konsultacje, którą metodę najlepiej zastosować. 
Tutaj też musimy się kierować tym, co jest dla nas najistotniejsze, a mianowicie porą roku, kiedy przeprowadzamy operację, długością oczekiwania w kolejce lub nie, jak długi jest okres dochodzenia do siebie i także na co nas stać w danym momencie. Żylaki możemy usunąć różnymi metodami na NFZ i także prywatnie. Jeżeli chcemy, by NFZ opłaciło nam zabieg to możemy wybrać tylko te metody, które NFZ opłaca. W tym przypadku musimy czekać także w kolejce do usunięcia żylaków. Jeżeli mamy pieniądze na zabieg to możemy wspólnie z lekarzem wybrać taką metodę, która nam odpowiada i która może być nam przeprowadzona.



KILKA FAKTÓW PO OPERACJI:

03.10.2014 - Sama operacja była bezbolesna, bo byłam uśpiona, więc nic nie pamiętam. Gdy już się obudziłam leżałam na łóżku i było mi bardzo przyjemnie. Byłam pod wpływem środków przeciwbólowych. Po około 4h ból był już dość duży, porównywany z bólem po cesarskim cięciu. Tak wyglądała moja noga po powrocie do domu w dniu operacji:





05.10.2014 - pierwsza zmiana opatrunku i odbandażowywanie nogi to czynność dla mnie mało przyjemna. Było dużo siniaków i takich miejsc z podskórnie umieszczoną krwią, jak na zdjęciach. Noga była także bardzo opuchnięta i w związku z tym miała jakiś taki nienaturalny kształt. Na nodze dało się także wyczuć bardzo duże zgrubienia, które przy dotykaniu i masowaniu bolały. Ból generalnie nie był już aż taki duży i sama byłam zdziwiona, że już mija. Gdy chodziłam to kulałam. Spacery były wskazane, do tego lekkie ciepłe, masaże lub także przykładanie ciepłej poduszki elektrycznej. A tak wyglądała noga:







13.10.2014 Po dziesięciu dniach po operacji noga wyglądała już dużo lepiej. Było mniej siniaków i zaczerwienień. Ból natomiast się nasilił, był i jest do tej pory inny niż na początku. Obecnie czuję takie "rwanie" i to tylko w jednym miejscu, a mianowicie na kostce, gdzie miałam cięte i było kilka szwów. W miejscach kłucia pod kolanami, ból jest minimalny. Nadal robiłam masaże i ciepłe okłady. A poniżej wygląd nogi:





30.10.2014 W 27 dni po operacji ślady jej są bardzo mało widoczne. Ból jest nadal, ale tylko ten "rwący" z rany na kostce. Pomimo to czasami jest dość silny i uciążliwy. Na kostce mam także jeszcze lekko odrętwiałą nogę. Już nie kuleję i zaczynam coraz swobodniej kucać oraz zginać spontanicznie nogę. Także lepiej mi się już śpi i zmieniam pozycję, więc nie leżę tylko na plecach. Masaże wykonuję nadal i bardzo pomagają na ból. Mam też jeszcze kilka zgrubień malutkich i jedno większe. Wygląda na to, że wszystko się dobrze goi, co potwierdził lekarz podczas wizyty. 

blizny z prawej strony poniżej kolana

blizna na kostce

małe blizny pod kolanem


Po około miesiącu noga wygląda już znacznie lepiej i blizny są znikome. Wydaje mi się, że po kolejnych miesiącach blizny staną się niezauważalne i o to właśnie chodzi.

Mogę śmiało napisać, że bardzo szybko wróciłam do codziennej aktywności. Od sportu, tj. ćwiczeń i joggingu muszę się jeszcze powstrzymać do około dwóch miesięcy od operacji. Nie powinnam także jeszcze brać długich kąpieli. To także po około dwóch miesiącach. Lekarz nie poinformował mnie o jakiś dodatkowych wizytach kontrolnych, ale przyznam, że chyba udam się na taką na własną rękę. Dla świętego spokoju. Może nawet zrobię dodatkowe badanie USG Dopplera. Zawsze, gdy już się czemuś poddaję, wolę mieć to pod kontrolą do końca. 
Dodatkowa ważna kwestia to zakup odpowiednich rajstop i podkolanówk uciskowych odpowiednich po operacji żylaków. Tutaj nie mogę Wam jeszcze nic specjalnego polecić, bo sama na razie zakupiłam najtańsze w moim rozmiarze. Koszt podkolanówek to 41 zł, za rajstopy zapłaciłam 69 zł, więc nie są najtańsze, a ważne, by je nosić po operacji.

Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

niedziela, 2 listopada 2014

Nasze skromne Halloween po domowemu

W tym roku na Wszystkich Świętych byliśmy w domu. Nawet nie wybraliśmy się na Cmentarz, by pokazać Tomkowi, jak wygląda Święto Wszystkich Zmarłych. To wszytko z powodu niedawnej choroby Tomka, Kariny i męża. W związku z tym, że stosunkowo niedawno wszyscy wyzdrowieli, a  Tomek dopiero od piątku nie bierze antybiotyków, stwierdziliśmy, że będziemy spacerować niedaleko domu i nie będziemy się wypuszczać za daleko. 
U nas wyprawa na cmentarz to bite 3 godziny. Nie chciałam tak ryzykować. Tym bardziej, że Tomutek jest jeszcze trochę osłabiony.

Dla zapewnienia atrakcji w domu i dla dzieci sąsiadów, zorganizowałam małą atrakcję:) Zakupiłam małą dynię i zrobiłam małego "Stracha". 
Efekt był przecudny. Zgasiliśmy w mieszkaniu światło i pokazaliśmy dzieciom. Na szczęście Tomek śmiał się z tego, Karinka zresztą też, a myślałam, że może będą się bali. Potem Tomek powędrował ze mną do sąsiadów, by "postraszyć" trochę innych. Ciekawa zabawa:)

Nasz "Strach" był z nami do 23:00.

Poniżej nasz "Strach"



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.