Tomek poszedł we wrześniu tego roku do przedszkola, które zresztą bardzo mu się podobało, do którego też chętnie chodził i ba, nawet prosił, by później po niego przychodzić. Gdy przychodziliśmy wcześniej uważał, że ograniczamy mu zabawę z dziećmi w jego wieku. Tomek był w przedszkolu zawsze uśmiechnięty, chętnie sprzątał zabawki, bawił się z innymi, a w domu opowiadał różne ciekawe historie z życia przedszkola. Jego nowe ciocie/panie także go chwaliły i nie szczędziły dobrych słów.
W listopadzie zaczęło się coś zmieniać, a grudzień dał mi wiele do myślenia. W pierwszym tygodniu grudnia odebrałam Tomka z poranioną twarzą. Miał kilka zadrapań z zaschniętą krwią. Pani poinformowała mnie, że wpadł w krzaki. Pomyślałam, że ok zdarza się, zadałam pytanie, gdzie wówczas były Panie? Pani miło odpowiedziała, że nie da rady wszystkie dzieci przypilnować i czasami tak bywa. Stwierdziłam, że nic mu nie jest, nie wygląda to groźnie, więc jest ok.
W kolejnym tygodniu grudnia odebrałam Tomka smutnego, który rozpłakał mi się w ramionach. Patrzę, a na policzku ma wielkiego siniaka. Pani mówi, że nie wie co się stało, bo dopiero przyszła, ale inna mnie poinformowała, że pogryzł go chłopczyk. Siniak wielkości średnicy 3 cm na całym policzku i płacz dziecka już mnie zdenerwował, a tłumaczenia Pani wzięte z księżyca nie uspokoiły.
Dla mojej zdrowotności i dla dobra dziecka poprosiłam męża, by się z "główną" opiekunką umówił i poważnie porozmawiał.
Niestety, jak się okazało miałam tą średnia przyjemną sytuację wcześniej spotkać panią, z którą wymieniłam kilka zdań. Dowiedziałam się wówczas, że mam agresywne dziecko. Nie wiem, co przedszkolanka miała na myśli, aczkolwiek dla mnie zabrzmiało to niemalże, jak słowo "bandzior".
Idźmy dalej...
Pomyślałam ok, może przesadzam i tak to już jest, że dzieci się czasami gryzą. Zresztą i Tomkowi się to w domu zdarzało.
To zdjęcie z 18.12.2015. Niestety następne dni pokazywały nam jeszcze barwniejsze kolory, tj. od żółtego do granatowego. Obecnie siniak jest już lekko beżowo/żółtawy, więc mam nadzieję, że jeszcze tydzień i już całkowicie zniknie.
Niestety na tym się nie skończyło, bo 17.12 odebrałam dziecko z przedszkola z ogromnym limem pod okiem i siniakiem na całym drugim policzku (- na zdjęciu powyżej, tymczasem siniak po wcześniejszym ugryzieniu był jeszcze słabo widoczny). Pani pośpiesznie mnie poinformowała, że dziecko nie zdążyło zahamować i wleciało w szafkę. Zdenerwowałam się tak bardzo, że ręce zaczęły mi się trząść. Wzięłam dziecko i wyszłam z przedszkola. Nie chciałam robić dużej awantury i chciałam się uspokoić.
Po ponad dwóch tygodniach nie jestem spokojniejsza. Tomek do końca grudnia nie wrócił do przedszkola. Najpierw przez kilka dni od zdarzenia z szafką bolało go oko i policzek, poza tym siniak był ogromny i oko podpuchnięte (nie chcę przedstawiać tu większej liczby zdjęć). Nie chciałam, by mu się coś dodatkowego z tego powodu przytrafiło. Potem miał kurację "migdałkową", podczas której musiałam mu podawać pięć razy dziennie konkretne leki, więc musiał pozostać w domu.
Po Nowym Roku Tomek wrócił do przedszkola, a ja zastanawiam się, jak podejść do tego wszystkiego? Czy z kimś rozmawiać (z przedszkolanką rozmawiałam już kilka razy i okazuje się, że jestem matką bez doświadczenia, a ona je posiada, a to wszystko jest całkiem normalne, tylko ja o tym nie wiem)?
Czy to może kwestia rozwoju dziecka i jego charakteru? Czy dziecko jest wszystkiemu winne? Czy może "my" - rodzice zawiniliśmy, bo nie byliśmy na takie zdarzenia przygotowani?
Poza tym, nic i nikt nie zwalnia przedszkolanek w przedszkolu z pilnowania naszych pociech. W przeróżnych sytuacjach te panie mogą się znaleźć i wierzę, że czasami bywa trudno, ale powinny odpowiednio na takie zdarzenia reagować i następnym razem starać się im zapobiegać, np. gdy dzieci się gryzą, czy biją lub biegają, co może zagrażać bezpieczeństwu. Zdaję sobie sprawę, że różne "stresujące" sytuacje wśród takich maluchów to całkiem normalna sprawa, ale proszę nie trzy razy w miesiącu tak poważne w skutkach.
Wracając do kwestii przedszkola to przyznaję, iż zaczynam się obawiać o bezpieczeństwo mojego syna. A zwłaszcza, że któregoś dnia przyjdę po Tomka, a pani poinformuje mnie, że stracił oko, bo wpadł w krzaki, albo że dzieci go pobiły i jest w szpitalu, albo może wybiegł na ulice i auto w niego wjechało...etc.
"Albo" jest wiele, a wyobraźnia matki wielka. Tymczasem, co robią w tym czasie te panie z tak wielkim doświadczeniem (o którym słyszałam już wiele razy, zresztą tylko od nich samych!)?
Przyznam, że w żłobku też zdarzały się różne przypadki, ale na miłość boską nie systematycznie i nie tak drastyczne. Przecież takie ugryzienie lub taki upadek to boli! Może ja powinnam dla przykładu pogryźć przedszkolankę? - by jej uzmysłowić, co to jest, bo jak do tej pory ona wszystko traktuje z uśmiechem.
Dalsze moje rozważania i wnioski może jednak w obecnej sytuacji pozostawię dla siebie.
Pewne jest to, że będę rozmawiać w przedszkolu z paniami (mamy wyznaczony termin!), bo najnormalniej obawiam się o bezpieczeństwo dziecka, co wcześniej mi się nie zdarzało. Nie chcę chodzić po dziecko i denerwować się przed wejściem do sali, czy jest całe i zdrowe. Chcę być pewna, że jest w bezpiecznym miejscu, gdzie dbają o niego, jak o własnego malucha, gdzie może się czuć dobrze i swobodnie. Jedna z mam powiedziała mi, bym uważała, bo przedszkolanki mogą się potem mścić na moim dziecku. Mój Boże! - to znaczy, że mam być cicho i udawać, że nic się nie stało?
Tymczasem myślę też, by tej Pani (głównej przedszkolanki w grupie Tomka, bo poza nią są jeszcze 3 inne) o 30 letnim stażu w przedszkolu podsunąć jakąś pozycję książkową o pracy w przedszkolu z małymi dziećmi, bo po kilku wymianach zdań zdałam sobie sprawę, że kompetencje tej osoby są kiepskie i na bardzo niskim poziomie.
A tak na marginesie Tomek od około miesiąca w ogóle nie chce chodzić do przedszkola, a nasze poranki są okupowane płaczem dziecka i naszą pozytywną argumentacją na temat przedszkola.
Co radzą bardziej doświadczone matki?