poniedziałek, 31 grudnia 2018

Udanego Nowego Roku 2019

nowy rok

W Nowym Roku 2019 
życzymy Wam dużo radości, spokoju, cierpliwości a także spełniania marzeń i realizacji wszelkich planów oraz uśmiechu i po prostu szczęścia we wszystkim i wszędzie, gdzie to tylko możliwe.

Kamila z Rodziną

wtorek, 30 października 2018

Szkoła dla sześciolatka nie taka straszna.

Tomek już po pierwszym dniu w szkole:)
 
Tomek od września poszedł do zerówki szkolnej. Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. W decyzji pomogła nam sugestia i rada Pani Profesor Jagody Cieszyńskiej oraz (nie ukrywam) nasze niezadowolenie ze słabej edukacji w przedszkolu. 
Długo nad tym myśleliśmy i rozważaliśmy wszystkie za i przeciw. Braliśmy pod uwagę zmianę otoczenia dla dziecka, jego odczucia, uciążliwości dla rodziców i tysiące innych rzeczy. Dużo z Tomkiem rozmawialiśmy i przygotowywaliśmy go na zmiany w jego życiu. Na szczęście Tomek nie był jakoś specjalnie przeciwny, a że zbiegło się to wszystko z tym, że koledzy w przedszkolu zaczęli mieć inne upodobania i zainteresowania, niż Tomek, to bardzo nam to pomogło.
Obecnie z perspektywy już prawie dwóch miesięcy jesteśmy, z tej decyzji bardzo zadowoleni. A Tomek?
Tomek jest szczęśliwy i cały czas nam o tym mówi, co nas jeszcze bardziej cieszy. Uważa, że to była dobra decyzja i zarówno szkoła, jej system, nowe dzieci, nowe otoczenie, jak i zasady bardzo mu się podobają. 
Muszę przyznać, że pytałam wcześniej o tą szkołę i zbierałam informację to tu, to tam, ale jednak wiele tego, co otrzymałam było bardzo subiektywne i często szczątkowo przekazywane przez rodziców, mniej lub bardziej zadowolonych lub czasami także sfrustrowanych. Wobec czego do końca nie byłam przygotowana na to, co nas będzie czekać.

Tomek otrzymuje od zastępcy Burmistrza wyprawkę dla przedszkolaka, a na zajęciu obok już przed szkołą:)

Po tym wszystkim pierwszy miesiąc w szkole to było, przede wszystkim dla mnie, ogromne pozytywne zaskoczenie. Uważam, że zarówno organizacja, jak i zdroworozsądkowe podejście do wielu rozwiązań i rzeczy jest w niej bardzo dobre i nam to odpowiada. Tomek trafił także na bardzo miłą, serdeczną, wyrozumiałą, dyskretną i wymagającą Panią, a to często jest najważniejsze.

Tomek jest w zerówce w szkole sportowej, a co z tego wynika? Dzieci mają dużo sportu i są bardzo mocno zaangażowane w różne rodzaje aktywności. Po zajęciach szkolnych można je także zapisać na inne dodatkowe zajęcia sportowe, które są dodatkowo płatne. Jest wiele zajęć pozasportowych, w których dziecko może uczestniczyć. W godzinach szkolnych dzieci mają także basen, za który płacimy dodatkowo, ale to nie jest takie istotne. Najważniejsze jest to, że basen mają z wykwalifikowaną kadrą, której zależy na solidnej nauce dziecka. Te zajęcia nie obciążają także rodziców, bo nauczyciele i trenerzy sami idą z dziećmi na basen i je potem odprowadzają do szkoły, do świetlicy lub do klas.

Długo i dużo mogłabym pisać o szkole Tomka, jednak postaram się skupić na podsumowaniu i może wnioskach, które nam bardzo pasują. Nam szkoła odpowiada, a Tomek nadal jest zachwycony i zaczyna myśleć inaczej niż przedszkolak. Ma priorytety i przyszłe plany związane ze szkołą. To wręcz niesamowite!! 
Mój syn staje się coraz bardziej samodzielny i pewny siebie!:)

PODSUMOWANIE:
  • w szkole dzieci muszą być na 8.00 i mają planowane zajęcia średnio do 14.30, tzn. nie można ich odbierać wcześniej,
  • dwa razy w tygodniu jest rytmika,
  • dwa razy w tygodniu W-F (45 minutowe zajęcia sportowe),
  • dwa razu w tygodniu angielski,
  • dwa razy w tygodniu religia,
  • raz w tygodniu basen 45 minut (płatny),
  • od 14.30 do 16.00 jest aktywna świetlica sześciolatków,
  • od 16.00 do 17.00 dzieci oczekują w świetlicy dla wszystkich dzieci z klas 0-III (nadmienię, że nie ma wówczas dużo dzieci. Tomek był raz w tych godzinach na świetlicy - zresztą na własne życzenie - i był zachwycony!),
  • jeżeli w godzinach między 14.30 a 17.00 dzieci są zapisane na inne zajęcia pozalekcyjne to opiekun/trener przychodzi i odbiera dziecko ze świetlicy, a potem je odprowadza (wcześniej rodzice piszą pozwolenie),
  • sześciolatki i klasy pierwsze mają swoją oddzielną część w szkole z toaletą (oczywiście jest taż szatnia),
  • każdy sześciolatek ma osobną szafkę na wszystkie przybory i książki,
  • w szkole jest także dwóch logopedów, którzy pracują z każdym dzieckiem przynajmniej raz w tygodniu,
  • dla sześciolatków są oddzielne terminy na spożywanie posiłków na stołówce. Posiłki można wykupić oczywiście w dowolnym zestawie,
  • dzieci co miesiąc mają koncert w szkole i dwa razy w miesiącu wyjścia, np. do muzeum, na zajęcia do MDK lub w inne ciekawe miejsce. Do tej pory byli już w muzeum etnograficznym w pracowni gliny, cukierków i biżuterii,
  • oprócz tego czeka ich wiele różnych atrakcji przewidzianych dla klas 0-III, jak np. bal karnawałowy:).
Jeżeli rodzice pracują i nie mają pomocy do dzieci to nasza szkoła bardzo im w tym pomaga, by mogli jakoś sobie poradzić i pracować. Mają do godziny 17.00 (lub dłużej, jeżeli dziecko uczęszcza w zajęciach po 17.00) zagwarantowaną opiekę dla swoich dzieci. To jest piękne! Oczywiście, że niekiedy dzieci wolałyby więcej czasu być w domu, ale czasami się nie da. Co ma zrobić rodzić, który musi pracować i chce edukować swoje dziecko? Chętnie liczy na pomoc szkoły, przedszkola. A szkoły, tak jak i przedszkola uczą życia, tylko może nieco wcześniej;)) 

A, i jeszcze jedno. Ubolewam nad tym, że ponownie to siedmiolatki zaczynają pierwszą klasę, a nie sześciolatki. Uważam, że lepszym rozwiązaniem dla dziecka jest to, że zaczyna się uczyć wcześniej i wcześniej do wielu rzeczy dojrzewa. Tak, jak teraz nasz świat rozwija się w tempie zabójczym.

Mój Zerówkowicz:)

środa, 17 października 2018

#mamaczytadlasiebie



To będzie nietypowy wpis po tak długiej przerwie. Nietypowy, bo nie o dzieciach, nie o rodzinie a o samej mamie, czyli mnie. W sumie ja to też rodzina, ale nie w tym rzecz. Tym razem nie pisałam z tego samego powodu, co poprzednio. Nadmiar obowiązków, trójka dzieci, zmęczenie i takie tam podobne sprawy dawały o sobie znać. W takich sytuacjach rezygnuję z tego, co mogę i co nie spowoduje zagłady świata. A tym właśnie jest blog. Blog miał być relaksem a nie dołożeniem dodatkowych obowiązków. Dlatego też już nie robię planów, kiedy i o czym napiszę, ale robię to co mogę i kiedy mogę.

Tymczasem mamy październik i piękną jesień a ja chcę się pochwalić jedną rzeczą, która nie jest nadzwyczajna, ale która daje mi mnóstwo radości i jakiejś pozytywnej energii, i którą już udało mi się zrealizować. Dawno temu obiecałam sobie, że kiedyś wrócę do czytania "moich" książek. Niegdyś (przed urodzeniem dzieci) wręcz  pochłaniałam je, jak niektórzy słodycze.

 Wreszcie na tych wakacjach zaczęłam sobie "coś" w każdej wolnej, nawet krótkiej chwili czytać. 

Obiecałam sobie, że postaram się przeczytać choć jedną książkę miesięcznie, a szczytem szczęścia będą dwie. Acha, żeby to było jasne, mają to być książki niezwiązane z wychowywaniem dzieci, z ich odżywianiem etc. oraz żadne bajki, baśnie, czy legendy. Mają to być książki, które zawsze chciałam przeczytać, albo takie czytane dla przyjemności wszelkiego rodzaju. Żadne poradniki, podręczniki, leksykony i takie tam.

I wiecie co? - udało mi się!!!! Przynajmniej do tej pory przeczytałam kilka wspaniałych książek i jest mi z tym bardzo dobrze. To takie małe coś dla siebie, tylko dla siebie, co mogę zrobić - oddać się lekturze i mieć te swoje 5 minut. Kiedy tylko mogę biorę książkę i czytam i choć nie mam w tygodniu wielu takich momentów, to jednak udało mi się od lipca do tej pory przeczytać pięć pozycji:

Miłość w czasach zarazy - Gabriel Garcia Marquez
Siedem dobrych lat - Etgar Keret
Prowadź swój pług przez kości umarłych - Olga Tokarczuk
Tylko ja sama - Roma Ligocka
Więzień nieba - Carlos Ruiz Zafon,


czyli prawie dwie książki miesięcznie. To istny cud, że w mojej codzienności znalazłam aż tyle czasu dla siebie:)


Dla jednych to żaden wyczyn, dla innych to wręcz osiągnięcie na miarę Nobla. Dla mnie to coś, co kocham i cieszę się, że mogę wreszcie to robić.


Nie należy się czarować i przyznać, że przy trójce dzieci wypada na jakiś czas zrezygnować z wielu przyjemności, czy z zainteresowań. No chyba, że ktoś ma końskie zdrowie i możliwość spania 2 do 4 godzin na dobę, ale i to czasami jest mało wystarczające. Sama z własnej woli zrezygnowałam z wielu moich pasji i nie było to żadne poświęcenie, bo chcę być z dziećmi i chcę się z nimi bawić, rozmawiać, uczyć i rozwijać. Po prostu wiem, że z wielu rzeczy na jakiś czas rezygnuję i wrócę do tego, gdy dzieci będą starsze. Starsze nie oznacza dla mnie pełnoletności, a raczej tego, gdy osiągną jakąś rozsądną samodzielność. I to właśnie się już dzieje. 


Tomek ma 6 lat, Karinka prawie 5 i to są dzieci, które chętnie uczestniczą w różnych zajęciach, lubią się czasami pobawić same, mają już znajomych i zdarza się tak, że dają mamie i tacie jakieś naście minut dla siebie. Oczywiście nie można ich zostawić bez opieki, ale już nie trzeba podcierać przysłowiowej pupy.


Tymczasem wracając jeszcze na krótko do mojego czytania. Tym razem, w tym moim życiu, pożyczam książki od innych i to jest też piękne:) Na razie jest sporo różnorodności, bo ludzie są różni i przez to literatura, skrajnie inna, a ja chcę czytać to, co dla mnie obce:) 
Kiedyś kupowałam dużo książek i potem nie miałam już miejsca na nie. Teraz pożyczam i bardzo mi się to podoba. 

cdn.

środa, 18 kwietnia 2018

Klara skończyła już 2 latka!!!



Nasza mała Dwulatka-Klara:)

12 kwietnia Klara skończyła 2 latka!!! Dzieci rosną jak na drożdżach, szybko i intensywnie:)
Klara bardzo przypomina nam w rozwoju, w wyglądzie i zachowaniu Tomka. Jest bardzo do niego podobna, choć oczywiście jest inna.
  • Jest bardzo wesoła, uśmiechnięta i "rozmowna" na swój sposób:) Wszędzie jej pełno i uwielbia się przytulać do rodziców i rodzeństwa. Jest bardzo przyjazna, miła i urocza.
  • Jeszcze nie mówi pełnymi zdaniami, choć bardzo intensywnie i dokładnie się z nami komunikuje:) Mówi dużo pojedynczych wyrazów i bardzo dużo sylab! (To jest częściowo efekt mojego uczenia starszych dzieci czytania metodą sylabową. My powtarzamy sylaby, a Klara to wszystko "łapie"!)
  • Klara jest zwinna, szybka, energiczna i dynamiczna. Nie lubi jeździć w wózku, a chętnie chodzi sama. Gdy zmęczy się już i pada na nóżki to pokazuje, że chce usiąść na wózek. 

tort z pszczółką Mają
Tort dla Klary na 2 latka:) Był śliczny i pyszny:)



  • Chętnie ogląda książeczki i sobie dyskutuje w swoim języku na temat różnych obrazków. Lubimy z nią siedzieć i pokazywać obrazki na których są różne zwierzęta, produkty, rzeczy, rośliny itd..., bo czasami jest bardzo zabawnie.
  • Nie potrafi się jeszcze skupić i słuchać, gdy czytamy bajki. Nie jest także zwolenniczką oglądania bajek. W przypadku Tomka, czy Karinki puszczaliśmy niekiedy (tj. w sytuacjach awaryjnych) bajki. Wówczas było wiadomo, że możemy coś szybko zrobić i na jakiś czas dzieci są zajęte. Z Klarą ten sposób nie sprawdza się. 
  • Uwielbia bawić się na dworze, na placach zabaw, na polankach. Wchodzi w różne dyskusje z dziećmi, ale nie jest zaborcza i na szczęście nie zabiera nikomu zabawek.
  • Za to chętnie "częstuje" się jedzeniem innych. To mały łakomczuszek i dziecko, które je wszystko. Próbuje różne smaki i najlepiej jadłaby po kilka śniadań. Musimy uważać, by nie zrobił się z niej mały obżartusek;)
  • W mieszkaniu potrafi bawić się sama i robi to cudownie. Uwielbiam ją wówczas oglądać, a raczej podglądać. Bawi się na przykład lalkami i mówi do nich, karmi je, kładzie je spać, przewija je. To takie kochane!:)
  • Gdy jest cicho to znak, że robi coś niedozwolonego i zalecane jest sprawdzić, co. W takich sytuacjach najczęściej Klara bierze w swoje rączki jakiś krem i smaruje, co popadnie. Niestety często bawi się też "kupą". Ona traktuje to, jako zabawę, a ja mam dużo sprzątania.
  • Klara potrafi się też bardzo denerwować i gdy coś jej się nie podoba zaczyna płakać i ucieka do drugiego pomieszczenia, trzaskając przy tym drzwiami. Kiedyś dzieci pokazały jej, jak trzaskać drzwiami i teraz uwielbia stosować ten środek perswazji na rodzicach, a ja martwię się, ile te drzwi jeszcze wytrzymają.
  • Jest bardzo przyjazna dla Tomka i Karinki, ale już potrafi walczyć o swoje. Chętnie się z nimi bawi, ale gdy jej coś zabierają albo ograniczają, to nie popuści!
  • Najchętniej śpi z rodzicami, choć od kilku dni oduczam ją tego i mam nadzieję, że mi się uda. Na razie dwie noce przespała poza naszym łóżkiem i odbieram to jako mój sukces!!!! (kolejny mały sukces:)).
  • Niekiedy jest zazdrosna, ale w porównaniu do zazdrości Tomka lub Karinki to mały szczegół. Myślę sobie, że urodziła się i wychowuje w dużej rodzinie i jest dla niej całkiem naturalne, że nie jest sama, a ma jeszcze rodzeństwo.
  • Klara nie nosi już smoczka. Nie używała go długo, bo praktycznie od około pierwszego roku życia do około 23 miesiąca życia i to przez nas, przez rodziców. Mieliśmy kiedyś jakąś sytuację kryzysową (choroby wszystkich dzieci i takie tam związane z tym perypetie) i wówczas nauczyliśmy ją korzystania ze smoczka, by móc też odpocząć. Odzwyczajanie trwało około tygodnia i było krzykliwe, płaczliwe i dość uciążliwe, Ale ostatecznie byłam twarda i się nie poddałam. Obecnie czasami bywa, że"ciumka" w nocy, ale wówczas staramy się jej podać wodę i to pomaga. Może ciumka właśnie z pragnienia.
  • A poniżej krótki filmiz z Klarą w roli głównej:)))
Klara na placu zabaw, uczy się skakać:)

To tylko najważniejsze cechy Klary i cieszę się bardzo, że tak pięknie się rozwija:) a wypunktowanie jej najważniejszych zalet sprawia mi wiele radości.
Potem szybko można do nich wrócić i przypominam sobie, co było kiedyś. Śmieję się z tego, płaczę i wspominam:)))

piątek, 6 kwietnia 2018

Moja rodzina kiedyś (1978) i dziś (2017)...

Moja rodzina, gdy miałam kilka lat i moja rodzina, gdy mam czterdzieści kilka lat. Czy widzicie podobieństwo?

Ostatnio, gdy mam tylko chwilę (bywa to zazwyczaj nocą), to porządkuję stare rodzinne zdjęcia. Nie mam ich dużo (generalnie w rodzinie nie mamy ich sporo, ale warto je uporządkować, zeskanować i jakoś wydać), a szkoda. No cóż czasy były inne, bo nie było telefonów komórkowych, którymi rejestruje się każdą chwilę. Nie było tyle aparatów fotograficznych, a jak były to drogie i nie na każdą kieszeń. Jeżeli chciało się zrobić zdjęcie to należało pójść do fotografa. U nas w miejscu, gdzie mieszkałam w latach siedemdziesiątych był tylko jeden fotograf na całą okolicę!! I nie był tani:(
W tej sytuacji i zdjęć było mało. Zdjęć z dzieciństwa, które przypadało na lata siedemdziesiąte mam niewiele i bardzo tego żałuję, choć nie moja to wina. Miło było by teraz na siebie popatrzeć i wiedzieć, jak się wyglądało dawniej. Szkoda, że nie ma też żadnych filmów, bo chętnie oglądnęłabym siebie, jak stawiam pierwsze kroki, jak zaczynam mówić i jak się zachowuję. 
Dobre jest to, że choć cokolwiek się uchowało i można na przykład porównać, czy nasze dzieci są takie, jak my, gdy byliśmy mali:))))

I dlatego porównuję, co mam. Spójrzcie poniżej dwa zdjęcia dwóch rodzin. Dwóch moich rodzin. Na pierwszym zdjęciu jestem z rodzicami. To zdjęcia z lat siedemdziesiątych, tj. około 1978 rok. 
Ja, to ta mała, uśmiechnięta dziewczynka po lewej stronie na kolanach taty. Jestem w sweterku, którego jeszcze pamiętam! Zdjęcie zrobione oczywiście u fotografa:) 

A jeszcze niżej zdjęcie także mojej rodziny, ale gdy ja jestem już mamą. To rok 2017 i spontanicznie zrobione zdjęcie w mieszkaniu. To zdjęcie przypomina mi bardzo to sprzed czterdziestu lat. Rodzice na kolanach mają dwie córeczki a za nimi stoi najstarsze dziecko.

Wydaje się, że Klara, która siedzi na kolanach męża jest bardzo do mnie podobna. Szkoda, że na tym zdjęciu akurat nie uśmiecha się, ale podobieństwo jest moim zdaniem bardzo widoczne. Moja córeczka Karinka wydaje się też być bardzo podobna do mojej siostry, która siedzi na kolanach mamy. 
Jakby nie było to wszystko rodzina:)



Moja rodzina około 1978 roku. Ja, to ta dziewczynka na kolanach taty po prawej stronie.

Moja rodzina w 2017 roku. Jestem już mamą i także siedzę po prawej stronie, ale na kolanach trzymam moją córeczkę:)

czwartek, 5 kwietnia 2018

Słodycze, to nasze przekleństwo;)...

Na Święta Bożego Narodzenia Tomek i Karinka dostały od Ciocie torbę słodyczy...

Słodycze to moja zmora. Nie cierpię "walki" ze słodkościami, a ciągle z nimi walczę. Nie dość, że sama lubiłam zawsze bardzo słodycze to teraz moje dzieci je także lubią. Dużą przesadą będzie, jeżeli napiszę, że je uwielbiają, raczej lubią.
Gdy byłam mała, słodycze nie były dostępne. Znałam smak landrynek i cukierków toffi z PRL. Wszystkie inne rzeczy zawsze pozostawały w sferze marzeń. Gdy ktoś przyjeżdżał z Niemiec lub był w większym mieście i robił zakupy w słynnym Pewex-ie, wówczas miałam możliwość wraz z rodzeństwem spróbować czekolady, toblerone, kokosów w czekoladzie lub innych smakołyków. To było coś niesamowitego, gdy dostawaliśmy po rządku czekolady... Ten smak, ta woń i ten niedosyt. Pamiętam to uczucie jeszcze dzisiaj. 
Czy Ktoś pamięta jeszcze słodycze z PRL-u?

Obecnie żyjemy już w czasach, gdy wszystko jest w sklepach, a słodycze są tak wszechobecne, jak tlen. Te zaś i cukier w nich zawarty nie pomagają rodzicom w prawidłowym odżywaniu dzieci. Nie jesteśmy w stanie ukryć przed dziećmi witryn sklepowych, wszystkich miejsc, gdzie są słodycze. Nie jesteśmy w stanie uchronić ich od wszystkich ludzi, którzy chcą być kochani i mili i serdeczni i częstują dzieci słodyczami. W mentalności wielu osób, przede wszystkim starszych oraz tych, które nie mają dzieci a sami lubią słodycze, tkwi przekonanie, że dziecku należy podarować coś słodkiego (niegdyś także wychodziłam z takiego założenia, bo nie miałam dzieci). W naszym domu, to ja jestem (wbrew pozorom) tą złą osobą i to ja ciągle mówię, że słodycze są złym wyborem. Staram się edukować te moje (jeszcze) maluchy i czasami jest lepiej, a czasami gorzej. Chciałbym kiedyś usłyszeć od mojego dziecka odmowę przyjęcia czegoś słodkiego. 
Czy to jest realne?

W domu nie jemy dużo słodyczy. Mamy słodką sobotę, podczas której nasze pociechy maja serwowane słodkości, ale czasami o tym zapominamy. W tygodniu dzieci dostają codziennie po jednej rzeczy, np. lody, flipsy, paczkę żelek (na trójkę), batonik od Anny Lewandowskiej (zdjęcie poniżej). Gdy jestem z nimi sama, to przestrzeganie wszelkich reguł przychodzi mi łatwiej. Wówczas częściej jako deser, czy przysmak podaję owoce, galaretkę z owocami, suszone owoce, koktajl lub sok z owoców itp., ale zdarza mi się także podać naleśniki z twarogiem na słodko, gofry z pudrem, albo budyń. Sama też przy dzieciach przestrzegam diety słodyczowej.

Gorzej, gdy w domu jest tatuś, który sam je bardzo mało słodkiego, ale nie widzi powodów, by je ograniczać dzieciom. Jeżeli mnie nie ma dłużej (np. kilka godzin), to robi "stół szwedzki z samych słodyczy" dla dzieci. Wówczas mówi, że nie ma mamy i jest święto, bo wszystko można. To dla mnie najgorsza rzecz pod słońcem. Wówczas dzieci nie chcą jeść nawet posiłku. Oczywiście dowiaduję się o tym natychmiast, bo dzieci powiedzą wiele, a moje czasami nawet dodadzą coś do tego, by nieco podkoloryzować. To jest powód do moich niefajnych dyskusji z mężem, ale mąż nic sobie z tego nie robi. Też tak macie?

Jak to wygląda od strony moich dzieci? 
Ano Karinka jest na szczęście bardzo wybredna i owszem poczęstuje się wszystkim, ale zje z tego niewiele. W różnych okresach ma swoje ulubione przysmaki, które często się zmieniają. Czasami nawet nic nie chce słodkiego. Bardziej przekonują ją produkty typu sok z owoców lub taki "zdrowszy baton".
Tomek jest ogromnym łasuchem i pomimo złych skutków ubocznych jedzenia przez niego słodyczy (wysypki, uczulenia, swąd skóry i zatwardzenie), mógłby się nimi napychać całe dnie. A Klara je obecnie wszystko, co dostanie. Mówimy, że jest małym śmietnikiem.
To są jeszcze małe dzieci, więc edukacja w tej sferze jest bardzo ważna. Chciałabym, aby brały sobie do serca raczej to, co mówię ja niż mąż i bardzo chciałabym, aby nie brały słodkości od innych, jakby to było coś super niedostępnego. Dlatego też nie ograniczamy całkowicie słodyczy. Chcemy, by wiedziały, że coś takiego istnieje i owszem można to jeść, ale z umiarem i kontrolą. Nie wyobrażam sobie, co się dzieje, gdy dzieci są w szkole, a szkolne sklepiki bombardują wszystkich swoją ofertą słodkich specjałów??

Tymczasem tak informacyjnie, Tomek wziął do ust po raz pierwszy coś słodkiego, gdy miał 2 lata. Do tego czasu chroniłam go zawzięcie i mi się udawało, bo był sam i mieliśmy nad nim (i towarzystwem) całkowitą kontrolę. Karinka, niestety, już w wieku około roku została poczęstowana przez brata czymś słodkim, a Klara nie doczekała roku. Niestety, nie byłam już w stanie upilnować wszystkiego. 

W podsumowaniu napiszę, że zdecydowanie łatwiej jest, gdy rodzice mają podobne zdanie w wychowaniu swoich pociech i gdy razem krok w krok przestrzegają zasad żywienia, a także razem informują gości, by nie dawali dzieciom słodyczy.. 
W przeciwnym razie to trudna walka, niemalże z wiatrakami.
A tak przy okazji. Mąż wybrał się z dwójką dzieci do babci i co im opowiadał przed wyjazdem? - że u babci czekają na nich tony słodyczy, litry coli, soków z kartoników i innych "przyjemności", których nie chce im dać mama. 
Pozostawię to bez komentarza.

Co do słodzenia różnych potraw to przyznam, że z wielu potraw wyeliminowałam cukier i praktycznie nie używam go, np. kiedyś jadłam płatki górskie z mlekiem i cukrem (co najmniej dwie łyżeczki). Obecnie jem te same płatki, ale z jogurtem, z owocami i czasami z odrobiną ksylitolu.
Nie dodaję już cukru do zup, do herbaty, do kawy (niegdyś słodziłam 3 łyżeczki!), do sałatek, do płatków śniadaniowych. 

W chwilach ogromnej ochoty na słodycze chętnie podaję dzieciom batoniki od Anny Lewandowskiej

Często zdarza mi się, że zamiast cukru używam ksylitolu, choć podkreślę, że samego cukru używam bardzo mało.

piątek, 23 marca 2018

Absolutnie dwie najlepsze książki, jakie w ostatnich miesiącach czytałam dzieciom!!


"Szary domek" Katarzyny Szestak

Kiedyś, gdy pisałam bloga miałam plan, że w każdym tygodniu wystawiam dwa/trzy/cztery wpisy. Teraz cieszę się, gdy pojawia się chwila, kiedy mogę cokolwiek napisać. Tak właśnie było dzisiaj. Miałam chwilkę, więc szybciutko napisałam moje refleksje o dwóch, absolutnie rewelacyjnych i fantastycznych książkach, które wszystkim gorąco polecam! My systematycznie wracamy do tych książek i z synem czytamy na dobranoc. Pomimo tego, że wiemy, jak się zakończą i wiemy, co się wydarzy to zawsze znajdujemy i odkrywamy w nich coś nowego.

"Szary domek" Katarzyny Szestak i "Córka Bajarza" Moniki Radzikowskiej to moje (i moich dzieci, zwłaszcza Tomka) najulubieńsze książki i odkrycia  w roku 2017!! To takie książki, które czyta się po kilka razy i nadal nie ma się dość. To książki, z których chce się nauczyć niektórych fragmentów, bo są piękne i mądre. To książki, które wywołują uśmiech na twarzy i które mają cudowne przesłania. To książki, których chętnie słuchają dzieci i które mają bardzo oryginalne ilustracje. Książki cudo!! A do tego napisane przez debiutujących pisarzy i zilustrowane przez  debiutujących ilustratorów i  - uwaga - wydane przez Biedronkę! 

"Córka bajarza" Moniki Radzikowskiej

Biedronka od kilku lat prowadzi fantastyczny i oryginalny konkurs "Piórko" na książkę dla dzieci. Jest on adresowany do młodych i jeszcze nie znanych pisarzy i ilustratorów, którzy muszą stworzyć książkę dla dzieci w wieku 4-10 lat. Książka, która wygrywa zostaje opublikowana (w danym roku) przez Biedronkę i jest sprzedawana w sieci tej marki. To oczywiście rewelacyjna reklama dla takiej osoby, a dla czytelników możliwość kupienia pięknej opowieści po dobrej cenie - 9,90 zł. Szkoda, że te książki tak szybko się sprzedają i potem ciężko je gdzieś jeszcze dostać. Można je czasami kupić na allegro lub olx - niestety po dużo wyższych cenach, ale i tak warto:))))
Poniżej przedstawiam streszczenia oraz informacje o autorkach książek oraz ilustratorkach (to zdjęcia z książek, które posiadam), bo warto wspominać także o osobach, które piszą takie piękne książki. 

Na temat tych dwóch opowiadań napisano już wiele i słusznie, pomimo tego i ja dołączyłam do grona zachwyconych czytelników. Uważam, że warto promować coś, co jest piękne i co podoba się zarówno dzieciom, jak i dorosłym.
Polecam Wam ponownie tą książkę i gwarantuję, że jeżeli zaczniecie je czytać, to nie zaśniecie, nim nie przeczytacie ich do końca:)

Kilka słów o autorkach bajki "Szary domek", tj. pisarce i ilustratorce:) ze strony w książce.

Informacja o konkursie Biedronki na książkę dla Dzieci.

 Kilka słów o autorkach bajki "Córka bajarza", tj. pisarce i ilustratorce:) ze strony w książce.

Informacja o konkursie Biedronki na książkę dla Dzieci.

poniedziałek, 19 marca 2018

Nauka czytania przedszkolaka - Tomek już czyta!! - część III

To pierwsza przeczytana książeczka z tekstem bez podziału na sylabki:))))

Już w roku 2016 nosiłam się z planami nauczenia moich dzieci czytania przed pójściem do szkoły. Pisałam o tym TU. Tamtym razem nie wychodziło mi to najlepiej. Nie miałam pewności, czy dobrze się do tego zabieram, czy dziecko jest odpowiednio gotowe i czy to na pewno ma sens. Choć w sens wierzyłam, to ciężko było zrealizować moje postanowienie.
W związki z tym zrobiłam sobie przerwę i powróciłam do tematu w następnym roku. Pisałam o tym na blogu TU. Do wakacji efekty były słabe, bo syn, choć sporo się nauczył, to nadal nie potrafił samodzielnie czytać. Miał już sporą wiedzę na temat sylab, samogłosek, spółgłosek i liter, ale nadal brakowało pożądanego czytania.
Wzięłam udział w płatnych warsztatach nauki czytania dzieci metodą sylabową profesor Jagody Cieszyńskiej. Pomyślałam, że być może ja robię jakiś błąd. Może nie podchodzę do nauki syna w odpowiedni sposób lub może nie potrafię w dobrze przekazać wiedzy.
Pół żartem i pół serio napiszę, że po warsztatach przejrzałam na oczy. Dotarło do mnie, jak wiele drobnych, ale znaczących błędów robiłam i jak sama utrudniałam naukę czytania. Warsztaty nauczyły mnie, w jakiej kolejności, co robić. Pokazały różne możliwości nauczania dzieci. Uzmysłowiły, że to nie jest prosta sprawa a ciężka harówka i nakazały wręcz ruszyć głową i wymyślać sposób dotarcia do dziecka, by wszystko to, co chcę mu pokazać, do niego przemówiło. Po tym ruszyłam ponownie z nauką we wrześniu 2017 roku. 
Tomek zaczął czytać już w grudniu. Tak, znienacka, z zaskoczenia, podczas powtarzania kolejnych sylabek (przed ukończeniem wszystkich zeszytów z pierwszej serii), mój syn czytał. Byłam tak mocno zaskoczona i szczęśliwa, że mój syn patrzył na mnie i pytał, co się stało, że tak reaguję, że przecież chciałam, by czytał.
Ja, po prostu, po tylu miesiącach nauki, prób i ćwiczeń osiągnęłam wreszcie to, na czym mi bardzo zależało i byłam (ba, nadal jestem!) z tego dumna i szczęśliwa. Gdy słucham, jak on pięknie czyta, jak składa sylaby, jak już wiele wyrazów czyta wzrokowo, to łzy ze szczęścia lecą mi same. A to przecież taki banał! 
Macierzyństwo potrafi zmienić punkt widzenia:)

Moje refleksje...
Nauka czytania metodą symultaniczną-sekwencyjną to bardzo wymagający sposób nauki, zobowiązuje do codziennego ćwiczenia i nauki wielu sylab i paradygmatów. Te zobowiązanie dotyczy przede wszystkim rodziców i to oni muszą dziecko odpowiednio zmotywować do ćwiczeń i powtarzania. 
Wyobraźcie sobie, że każdego dnia siedzicie z dzieckiem jedną godzinę i uczycie go skomplikowanych sylab? 
Rodzice muszą być konsekwentni, pomysłowi, cierpliwi, wygadani i przekonywujący. Do tego powinni mieć silną wolę i ambicję sięgającą zenitu. Sama podczas codziennych ćwiczeń, wiele razy myślałam, że dam już sobie spokój, że może jednak odłożę to i poddam się, ale zaraz potem wracałam i z (niekiedy) wymuszonym uśmiechem na twarzy znajdowałam nowy sposób na uatrakcyjnienie zajęć.
Niestety czasami bywa bardzo ciężko. Jednego dnia dziecko bardzo chce się uczyć, a innego nie jest w nastroju, by powtarzać coś nawet tylko przez 5 minut. A do tego wokoło biega jeszcze dwójka dzieci, które pożądają uwagi, chcą się bawić z mamą, bo tata w pracy. Czasami nie wiem, jak ja tego dokonałam, jak dałam radę bez pomocy i z trójką dzieci.
Obecnie uczę Karinkę sylab, ale robię to spokojnie, bez pośpiechu ale systematycznie i konsekwentnie.







środa, 28 lutego 2018

Nowy Rok, nowe marzenia, nowe plany i zamierzenia

 
Czasami bywał u nas śnieg i nadal bywa:)

Bywam na blogu już znacznie rzadziej i żałuję tego, bo chętnie nadal bym się dzieliła z Wami swoimi różnymi doświadczeniami z życia rodziny. Niestety czas mi na to nie pozwala i choć często zdaje mi się, że funkcjonuję nadal tak, jak dotychczas, to prawda jest taka, że z wielu rzeczy zrezygnowałam i wiele planów zweryfikowałam, a raczej urzeczywistniłam. To normalne, gdy się ma rodzinę, a dzieci wychowuje się samemu. W sytuacji posiadania wokół siebie cioć, babć, albo innej pomocy (np. płatnej) nie ma potrzeby rezygnowania z czegokolwiek, ale to nie dotyczy nas.

...ale może od początku. Już przeszło dwa miesiące temu zaczął się rok 2018 i (pomimo wszystko) wiążę z tym rokiem pewne plany, marzenia i zamierzenia. Jednym słowem, nie poddaję się i walczę dalej. I choć kartka kalendarza z pierwszego dnia roku wygląda zupełnie inaczej niż przed dziesięcioma laty, to i tak mam tam wpisane zadania na rok 2018. Tak, tak nadal planuję wszystko. Te plany są bardzo okrojone i mniej spektakularne, mniej czasochłonne i mniej wymagające, ale za to są realne. 
To mój początek roku, a dalej...?

Nowy Rok rozpoczął się tak, jak zakończył się stary, czyli chorobowo. Fakt jest taki, że moje dzieci chorują i to dużo. 
Pomimo wszelkich moich prób i wysiłków zdrowego odżywiania, picia domowych syropów, koktajli, hartowania na różne sposoby, uprawiania sportów i pływania, moje dzieci chorują!!! Zawsze marzyłam, by było inaczej i by moje potomstwo, jak ja niegdyś, było odporne na wszelkie paskudne wirusy i bakterie, ale tak nie jest. Jedyne czego pragnę w takich chwilach to to, by dzieci przestały chorować. Mam już dość martwienia się, strachu i czuwania, by się nic nie stało, nieprzespanych nocy, kolejek u lekarzy, ciągłych badań, złych diagnoz i wstrętnych leków. 
Ach... każda z nas to zna w mniejszym bądź w większym stopniu. 
Niestety choroby zabierają bardzo dużo naszej aktywności i energii a my w związku z tym z utęsknieniem oczekujemy na cieplejsze dni.
W zeszłym sezonie nasze dzieci zaczęły chorować już od października 2016 roku w obecnym sezonie od listopada 2017, więc jest szansa na to, że w przyszłym sezonie zimowym będzie jeszcze lepiej:)))). 

Pomijając choroby dzieci, z którymi, my rodzice, musimy się zmagać wszystko u nas dobrze i idziemy do przodu:) To jest najważniejsze!
Tomek w tym roku skończy 6 lat, Karinka 4, a Klara 2. Dzieci szybko rosną i stają się naszymi partnerami do zabawy i rozmowy, prędzej niż tego oczekiwaliśmy.
Większość rzeczy planujemy już wspólnie z naszymi pociechami, powoli dzieci zaczynają nam w wielu sytuacjach także pomagać, oczywiście w czasie sporów też jest nas więcej niż dwójka rodziców. Ktoś uważa, że rację ma mama ktoś, że tata i tak sobie negocjujemy.
Bywają też dni okropne! O tym nie pisze się często, bo nie wypada, bo po co zaburzać mit cudownego macierzyństwa, ale prawda jest taka, że niekiedy ma się wszystkiego dość i z miłą chęcią zaszyłby się człowiek gdzieś na końcu świata choć na tydzień.

To słowem wstępu po długiej przerwie. Tymczasem będę tu, może nie tak często, jak niegdyś, ale będę:)

Serdecznie wszystkich pozdrawiam wraz z moją Rodziną!:)

Nasza piątka