wtorek, 1 listopada 2016

Święto Zmarłych

Dynia Tomutka na konkurs do przedszkola:) - Pan Marchewka:)

Dzisiaj miałam napisać coś całkiem innego, ale w ostatnim momencie zmieniłam zdanie. Nie chciałam pisać o Święcie Zmarłych, bo to smutny dzień, ale wizyta na cmentarzu przechyliła szalę. Nie wyjeżdżaliśmy z Warszawy i pogoda nas tu nie rozpieszcza, ale pomimo to odwiedziliśmy najbliższy cmentarz, by poczuć atmosferę tego dnia. Dzieci mogły zapalić znicze na grobach, gdzie nikt nie zapalił świeczki i przez to mogliśmy porozmawiać o tym, co to za dzień. Dzieci jeszcze nie rozumieją, co to za Święto i na swój sposób go interpretują, ale warto pokazać im, jaka jest tradycja w naszym kraju i warto rozmawiać o zmarłych i pamiętać o nich. 
Na cmentarzu spotkaliśmy starszego Pana. Miał osiemdziesiąt cztery lata. Stał przy grobie sam i zaczął z nami rozmowę o rodzinie, o bliskich, o byciu samym. On został już jeden na świecie. Zarówno jego żona, jak i bracia, siostry i kuzyni nie żyją. Został praktycznie sam. Ma tylko jednego syna i na szczęście jedną wnuczkę. Zdawało mi się, że syn nie mieszka blisko niego i dlatego też na cmentarzu był sam. Był pogodnym człowiekiem i mówił o tym, że rodzina to prawdziwy skarb, że bywa ciężko, ale to jest przejściowe. Nic człowiek tak nie docenia po latach, jak rodzinę i dobre momenty z życia. Tych złych nie pamięta się wcale.
Gratulował nam dzieci i życzył zdrowia, bo to jego zdaniem wartość niedoceniana.
No cóż, miał rację. Gdy tak sobie o tym myślałam w drodze powrotnej to zastanawiałam się, jak to się wszystko u nas ułoży i co przyniesie nam przyszłość? Pewne jest to, że chciałabym na stare lata mieć dobry kontakt ze swoimi dziećmi i chciałabym, by były gdzieś blisko, bym za nimi nie tęskniła. Nie chciałabym być sama, jak ten starszy Pan na cmentarzu...

Tymczasem nawiązując do fotki z początku wpisu to nasza dynia na konkurs w przedszkolu Tomka. Poza tym, że przedszkole Tomka organizuje takie konkursy, byliśmy u sąsiadów na przyjęciu halloweenowym. Dla dzieci była to zabawa na całego. Mieli pomalowane buźki i byli przebrani. Na przyjęciu wszystkie mamusie zajęły się rzeźbieniem w dyniach. Powychodziły z tego jakieś cudne dynie halloweenowe, które zabraliśmy potem do domu. Z roku na rok te nasze spotkania będą zapewne wyglądały inaczej, bo dzieci będą starsze i będą od nas oczekiwać czegoś więcej, więc będzie trzeba przygotować znacznie więcej atrakcji:)
Niech sobie inni mówią i piszą, co chcą - ja uważam, że warto się bawić nawet w Halloween.



3 komentarze:

  1. Pewnie, że warto, jeśli ma się do niego takie zdrowe, normalne podejście. Jeśli jest okazją do spotkania, do pośmiania się, dobrej zabawy, to dlaczego nie?! Irytuje mnie to okropnie, że u nas z uporem maniaka łączy się te dwa dni- Halloween i Wszystkich Świętych, tak jakby obchodzenie któregoś z nich wykluczało automatycznie celebrowanie tego drugiego. Nie mam już siły przekonywać kogokolwiek, że wystawienie dyni na balkon, poczęstowanie dzieci cukierkiem, czy wreszcie spotkanie w gronie przyjaciół nie koliduje w żaden sposób z tym, aby dnia następnego pójść na cmentarz i oddać się zadumie, wspomnieniom... My Polacy uwielbiamy widzieć problemy tam, gdzie ich nie ma.

    Rodzina i zdrowie zawsze powinny być najważniejsze. Jednak nigdy nie wiemy co nam przyniesie los zarówno w sprawach rodzinnych, jak i zdrowotnych.

    OdpowiedzUsuń
  2. uwielbiam rozmawiać ze starszymi osobami.... mają ogromne doświadczenie i wspaniałe wartości i mądrości... u nas niestety tak padało że szkoda było wychodzić z domu nawet koty wpuściłam do piwnicy :p w tym roku nie byłam z dzieciom a cmentarzu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo zależy od tego, jak wychowamy nasze dzieci. Ja mam przykład z rodziny, jakim jest mój brat przyrodni - wychowany w pogardzie i obrzydzeniu dla nieporadności, starości, choroby. Nie nauczony empatii i pomagania. Takie osoby na pewno nie zajmą się swoimi rodzicami. Poza tym często dzieci nie chcą się zająć rodzicami, którzy w przeszłości je olali. Kiedyś miałam pacjentkę, choroba odebrała jej sprawność i cielesną i umysłową. W szpitalu odwiedzały ją dzieci, ale była u nas wiele tygodni, bo nie miała dokąd pójść, a dorosłe już dzieci nie chciały jej zabrać, bo kiedyś oddała je do domu dziecka. Nie dziwię się wcale.

    OdpowiedzUsuń