wtorek, 31 marca 2015

Tym razem mąż choruje - dzieci na razie jeszcze zdrowe, choć...

Zdawało mi się, że choroby mamy już za sobą. Nic bardziej mylnego - właśnie mam w domu męża chorego na anginę. Kiedyś myślałam, że to taka nic nie znacząca i normalna choroba, łatwa do wyleczenia, ale się myliłam. Sama na szczęście nigdy na nią nie chorowałam, mąż zresztą także (do tej pory), a tu Pani doktor i dr Google uświadomił nas w ciągu zaledwie godziny, jak jest groźna i że w żadnym wypadku nie można jej bagatelizować. Jej powikłania mogą być tragiczne i wlec się za chorym do końca życia.
U męża wszystko zaczęło się znacznie wcześniej, niż zdiagnozowano chorobę, bo jak większość ludzi, mąż zignorował pierwsze objawy. Miał dużo pracy i trochę zostawał po godzinach. Był zmęczony i wyglądało na to, że się przeziębił. W pierwszy dzień jakiś pojawiających się objawów, zasugerowałam, by został w domu i lepiej się wygrzał w łóżku i wypoczął. W takich przypadkach jeden dzień w łóżku powoduje cuda. Oczywiście, jak to zwykle bywa, gdy mamy dużo do zrobienia w pracy, mąż nie chciał zostać w domu, by potem nie mieć zaległości. Na trzeci dzień niestety nie wstał z łóżka, a ja wzywałam lekarza do domu. Lekarka od razu stwierdziła klasyczne objawy anginy, czyli silny ból gardła, łamanie w kościach, silny ból mięśni, podwyższoną temperaturę, przeokropne, nie do opanowania drgawki całego ciała.

Pierwszy raz widziałam męża w takim stanie, zresztą on sam także był zaskoczony. Niestety mąż został w domu na co najmniej 10 dni (oby wszystko wróciło do normy). Mam nadzieję, że wyzdrowieje, bo widmo powikłań wisi nade mną każdego dnia. 

W tej sytuacji odizolowałam męża od nas w mieszkaniu. Na szczęście mogę to zrobić. Byłam z dziećmi w jednym pokoju i już praktycznie szóstą noc śpię z nimi w jednym łóżku, bo dzieci mają potrzebę przytulania, więc nie chcę jej im odbierać. Tomek śpi w nogach, a Karinka obok:)
Pani doktor trochę mnie uspokoiła, że nie koniecznie musimy się zarazić, tzn. ja i dzieci, więc liczę na to, że tak będzie. Na razie szósty dzień choroby męża, a my jeszcze zdrowi. Do tego nie wiadomo, kiedy On zachorował - pewnie już z sześć dni temu, jestem dobrej myśli, że choróbsko przejdzie obok nas.

Rowerek i huśtawka były najlepszymi zabawkami:)

Najpyszniejsze naleśniki, jakie w ostatnich czasach jadł Tomek:)

Ze względu na to, że mąż bardzo źle się czuł, zwłaszcza w te trzy pierwsze dni, próbowałam zorganizować dzieciom jakoś czas i wybywałam z domu na kilka nawet do 6 godzin. Dzięki temu miałam okazję po trzech latach spotkać się z koleżanką, mamą bliźniaków. A jak z dziećmi to najlepiej spotkać się na placu zabaw lub jeszcze lepiej w klubokawiarni dla matek z dziećmi. Takim sposobem znalazłyśmy się w Kalimbie, w której to znajduje się mała sala zabaw i inne atrakcje dla maluchów. Dla mam natomiast, pyszna kawa i trochę rzeczy do niej. Poza tym można tam coś zjeść, np. naleśniki, kanapki, lub jakiś krem etc. Stwierdziłam, że to bardzo wygodne miejsce dla mam, zwłaszcza, że na dworze padał deszcze i plac zabaw raczej odpadał.

W Klubokawiarnii spędziłam z pół dnia 6-7h, dzieci się wybawiły (Karina pierwszy raz siedziała na rowerku biegowym) i wyszalały - Tomek o dziwo zjadł wielkiego naleśnika ze znienawidzonym białym serkiem, a ja porozmawiałam z koleżanką i poznałam kilka innych mam, z którymi także wspaniale mi się konwersowało. Zaczynam lubić takie miejsca, bo są atrakcyjne dla mam i ich dzieci.  Nie mam wyrzutów sumienia, że z kimś rozmawiam, gdy jestem z dziećmi, bo dzieci też się świetnie bawią. Oczywiście należy mieć je w zasięgu wzroku i cały czas kontrolować sytuację, ale to już inna sprawa. Co innego jest, gdy dziecko marudzi przy spódnicy, a co innego, gdy się świetnie bawi i jest z tego powodu szczęśliwe.

Karinka Świetnie czuła się w każdej sali i o dziwo, w ogóle się za mną nie oglądała.

Powrót z Kalimby. Już było około 19:00, więc cud, że dzieci nie zasnęły mi w autobusie.

Mam nadzieję, że nie zachorujemy, a tymczasem Tomkowi pojawiła się jakaś biegunka... Czekam, co nastąpi po tym...

poniedziałek, 30 marca 2015

Sprawy organizacyjne w domu przed pójściem do pracy

W tym tygodniu wracam już do pracy po urlopie macierzyńskim. W takich sytuacjach - po długich przerwach w pracy - staramy się ogarnąć wszystko w domu tak, by sobie ulepszyć i uprościć życie. Poza tym taka sytuacja nakazuje nam przeorganizwoać sobie naszą do tej pory poukładaną nieco inaczej egzystencję.  Ja oczywiście już jakiś czas temu zrobiłam sobie listę rzeczy pilnych i mniej ważnych do zrobienia. Jak do tej pory udało mi się wiele punktów zrealizować. Niestety te mniej ważne, ciągle przekładam i przekładam, ale i tu mam datę ostateczną, więc liczę na to, że się wyrobię w czasie:)

Do rzeczy pilnych i zrealizowanych zaliczam przede wszystkim:
  • znalezienie niani, a raczej pomocy do domu (o tym chyba napiszę osobny wpis, bo to sprawa warta uwagi) i teraz nie będę się rozpisywać co i jak,
  • posegregowanie odzieży dziecięcej - wiecie, jak to jest, gdy trzeba poukładać i pochować kolejny karton za małych rzeczy?,
  • wiosenne porządkowanie rzeczy, klamotów i jakiś innych pudeł w piwnicy - to wszystko tylko dlatego, by znaleźć miejsce na nowe kartony;). Spróbujcie sobie wyobrazić, jaka byłam szcześliwa, gdy wyniosłam z mieszkania dwa wielkie kartony z odzieżą moich bąbli i od razu zrobiło się więcej miejsca, bardziej przestrzennie i w ogóle jaśniej:),
  • zakończenie projektu dla żłobka, gdzie chodzi mój Synek - miałam w związku z tym sporo pracy:(, co kosztowało mnie sporo czasu.
Do rzeczy mniej pilnych i niestety niezrealizowanych zaliczyłam:
  • uzupełnienie albumów dla dzieci - to w sumie jest ważne,
  • wykonanie kalendarzy dla rodziny - pisałam o tym już częściowo 22 marca. Ten temat już chyba jednak zaprzepaściłam i skreślę go z mojej listy,
  • uzupełnienia naszego zaplecza kuchennego - już także o tym częściowo pisałam 19 lutego br. To niestety nie jest łatwa sprawa, bo należy trochę czasu poświęcić na szukanie odpowiednich akcesoriów, przyborów i niezbędnych w obecnej sytuacji maszyn. Należy się zastanowić, co chcemy i do czego. Niby mam już w głowie całą listę i wizję, ale co z tego? To wszystko bierze w łeb, gdy tylko znajdę jakąś nową stronę z nowymi, świetnymi i jeszcze lepszymi gadżetami. Spójrzcie na stronę ze akcesoriami kuchennymi Joseph Joseph... Piękne i przemyślane przybory. I ja tu nie zachwycić się kolorowymi praktycznymi deskami, lub pojemnikiem na przybory do mycia? Stronę znalazłam kilka dni temu.
Bardzo mi się podoba to rozwiązanie na przybory do mycia naczyń w postaci takiego pojemnika
  • zorganizowania bardziej dostępnego miejsca na dziecięce przybory do prac plastycznych i manualnych - to mam nadzieję jeszcze zrobię w ciągu dwóch dni, bo pomysł i pudełko już są, więc potrzeba tylko jeszcze z dwie godziny czasu:) A to na pewno przyda się Niani i uprości jej sprawę zabawy z dziećmi.

Ach dużo tego i nie dużo. Z perspektywy czasu znów myślę sobie, że co się odwlecze to nie uciecze. To czego jeszcze nie zdążyłam zrobić - nadrobię i to pewnie w dość szybkim czasie. Często lepiej się człowiek organizuje i wywiązuje ze swoich postanowień, gdy ma jeszcze więcej na głowie. Śmieszne to, ale same musicie przyznać, że coś w tym jest?

Tymczasem trzymajcie kciuki za moje postanowienia!:)



niedziela, 29 marca 2015

Ciekawy pomysł na pracę plastyczną dla dziecka


Tomek maluje w całkowitym skupieniu:)

Od zawsze z Tomutkiem malowałam, rysowałam, pisałam, kleiłam i wymyślałam różne prace plastyczne. Do tej pory Tomek to uwielbia i gdy tylko coś proponuję, to jest chętny na całego:) 

Najpierw przygotuję stolik z przyborami i kartkę lub eksponat. Tomek zasiada do niego, jak na tron i potrafi się cudnie skupić na co najmniej pół godziny. To oczywiście zależy zawsze od tego, co to jest za rodzaj prac. 
Tym razem zakupiłam na bazarze drewniany model helikoptera. Prezentował się dobrze i kosztował 16 złotych. Od razu pomyślałam, ze świetnie nada się nie tylko do zabawy, ale także do malowania. To był strzał w dziesiątkę. Tomkowi ten pomysł bardzo się spodobał i chętnie kolorował helikopter. Ku mojemu zdziwieniu helikopter pomalował na maskujące kolory zielone /ten dodatek czerwony, to mamusi się pomalowało i potem mi się dostało:(/. Nasz model wysechł w ciągu dwóch dni i teraz służy do zabawy. Ciekawy pomysł na prace plastyczne dla dziecka:)

Maskujące barwy Tomka i czerwony kolor mamy:(

Farb jest dużo i wszędzie:)


czwartek, 26 marca 2015

Weekend we Wrocławiu

Mini koncert z okazji Wiosny na Placu Solnym

Podczas ostatniego weekendu byłam w moim ukochanym Wrocławiu. We Wrocławiu kończyłam studia i długo mieszkałam, stąd mam tam wielu przyjaciół i znajomych, za którymi czasami tęsknie. Ponoć najlepszych znajomych/przyjaciół spotyka się podczas studiów i szkoły średniej. U mnie było nieco inaczej, bo najlepszych znajomych spotykałam zawsze przypadkiem i częściej po studiach. 
To pierwszy weekend, kiedy zostawiłam dzieci z mężem i miałam wolne na całego. Hmm... na początku bardzo się cieszyłam, ale jak się później okazało, bardzo tęskniłam za dziećmi, moim domem /tym Warszawskim/ i mężem. Coś jednak takiego jest w człowieku, że jak już założy rodzinę, to bardzo się z nią szybko związuje i czuje się już całkiem inaczej, gdy jej brak w pobliżu....

We Wrocławiu zwiedziłam w pośpiechu kilka miejsc, które zresztą przeszły dużą metamorfozę /także moja była dzielnica/, byłam na pięknym, klimatycznym Rynku i oczywiście spotkałam się ze swoimi psiapsiółami. Grafik miałam napięty:) Przyjechałam wieczorem w piątek. Ten wieczór spędziłam z koleżanką, z którą niegdyś dużo podróżowałam. Oj nie mogłyśmy się nagadać i bardzo ciężko było nam iść spać, ale jakoś trzeba było.
W sobotę rano jechałam już do następnej koleżanki, mieszkającej pod Wrocławiem. Kolejne spotkanie miałam o 16:00 (odwiedziliśmy całkiem miłą kafejkę) i dalej wieczorem już o 19:00 (byliśmy w "Bułce z masłem" TU i jadłam tu przepyszną sałatkę z wątróbką). W niedzielę rano miałam czas dla siostry i szwagra, a potem już Polskim Busem jechałam do Warszawy.
Piękny plan - prawda?

To był dobry weekend i naładował mnie bardzo pozytywnie. Od każdego przywiozłam trochę dobrej energii i oby mi starczyła na długo. Dobrze, że odwiedziłam starych znajomych. Wkrótce rozpocznę pracę, więc nie wiadomo, czy znalazłabym czas, by gdzieś wyjechać. A tak odwiedziłam grono bliskich, z którymi utrzymuję kontakt telefoniczno/mailowy, pogadałam, jak za starych dobrych czasów o tym i owym, powspominłam co warto było wspomnieć i wróciłam do swoich. Przyznaję, że takie oderwanie od codzienności bardzo dobrze człowiekowi robi i warto czasami gdzieś się wyrwać, by docenić, co się ma.

Załączam kilka zdjęć z Wrocławskiego Rynku:)

Kamienice na Rynku

Restauracja z pysznym jedzeniem...- jednak tym razem tu nie byłam

Plac Solny jest czynny przez całą dobę, by o każdej porze każdy mógł zakupić kwiaty... Piękne:)

Słynny Wrocławski Spiż - jedzenie także dość dobre:) - zależy, kto, co lubi:)
 
Punkt informacji turystycznej na Rynku i wiele różnych pamiątek z Wrocławia

środa, 25 marca 2015

Tomek u logopedy, cz.2

Pierwsze zadanie do domu

Z Tomkiem mowę ćwiczymy codziennie /Pierwszy raz pisałam o logopedzie TUTAJ/ Oczywiście nie należy to do prostych zadań, bo dla dziecka jest to raczej nudne zajęcie. Wszystko musi być zorganizowane tak, by raczej przypominało zabawę, a nie regularne, zaplanowane ćwiczenia. Dla mnie i dla męża, to coś nowego i uczymy się razem z Tomkiem. Z tym, że my uczymy się go uczyć, a on uczy się ładnie i zrozumiale mówić.

U logopedy Tomek jest dwa razy w tygodniu. Wówczas ćwiczy swój język. Otrzymuje różne stosowne i właściwe zadania i muszę przyznać, że pięknie uczy się na tych spotkaniach. Przy okazji, ja się przyglądam i także uczę, jak potem w domu z Tomkiem postępować i jak ćwiczyć razem z nim. Wierzcie mi, że pracując z dzieckiem, należy czasami użyć przeróżnych technik, by nas słuchało, uczyło się i w ogóle powtarzało. Tak jest u Tomka, i gdy tylko zaczynam nasze zajęcia, to od razu wyczuwa, co jest grane i gdyby tylko mógł to uciekłby na drugi koniec miasta. Dlatego staram się ćwiczyć z nim podczas zabawy lub choć krótko czasami przy stole. Wiem, że to jest bardzo ważne i chciałabym, by jednak zaczął mówić. Obecnie widzimy już przeogromny postęp u niego, jeżeli chodzi o mowę, ale jednak to jeszcze nie jest to. Wierzę, że za rok będę się z tego wszystkiego śmiała, ale teraz jeszcze nie jest mi do śmiechu, więc staram się o synka, że wszystkich stron. 

Dzisiaj kolejny zestaw ćwiczeń. Na samej górze zamieszczam ćwiczenie języka, które wykonujemy niemal codziennie przy każdej możliwej sytuacji, podczas zabawy, podczas spaceru, czy nawet podczas posiłku. Łatwo je zapamiętać, więc nie trzeba chodzić z kartką. Wiem, że jest ich 13 i przez to pamiętam doskonale, jakie. Poniżej wierszyki, które powtarzamy i przy okazji bawimy się pokazująć czynności z wierszyka, co kilka dni. Staram się coraz częściej z Tomkiem powtarzać, ale bywa trudno:(

Pierwsze zadania do domu

Śmiechy i śmieszki (poniżej) to dość zabawne ćwiczenie dla Tomka. Cieszy mnie to, że na zajęcia podchodzi z humorem i nie przyjmuje niektórych rzeczy zbyt poważnie. Obecnie ćwiczymy regularnie śmiechy i także robimy to na codzień.

Pierwsze zadania do domu

Poniżej zamieszczam film z youtube.com, który znalazłam w internecie i do złudzenia przypomina niektóre nasze ćwiczenia z panią logopedą. Tak samo ćwiczę też z Tomkiem w domku. Ciekawe jest to nagranie, bo w bardzo przystępny sposób pokazuje, jak pracować z dzieckiem.

Jeżeli macie przeczucie, że Wasze dziecko mówi nie tak lub może mieć problemy z mową to uważam, że należy się zgłosić do logopedy. Ten zleci następne spotkania i wówczas pokaże ćwiczenia lub zaproponuje więcej spotkań. Uważam, że to ważne dla naszego Maluszka.


wtorek, 24 marca 2015

Martynka - zestaw książeczek dla Tomka - Uwaga na sprzedawców z OLX

Wszystkie nasze Martynki na jednym zdjęciu:)

Jakiś czas temu pisałam o zakupie używanych książeczek dla Tomka z serii Franklin. Wówczas książeczki zakupiłam na olx.pl. Były za rozsądną cenę, używane, ale w ogóle nie zniszczone i było ich dużo. Staram się Tomowi czytać co wieczór, dlatego też zależy mi na tym, byśmy mieli bogaty wybór historii do czytania. To jest tak, że nie tylko dziecku nudzą się książki, czy opowieści, ale także mamusi, która wszystko dziecku czyta.
 Tym razem zakupiłam do naszej kolekcji dość sporą serię książeczek dla dzieci pt. Martynka. Zakupiłam w sumie 34 egzemplarze, wszystko od jednego Sprzedającego z byłej tablicy.pl  za cenę 120 zł + 20 zł przesyłka + 17 zł przesyłka pieniędzy przez pocztę. W tym przypadku za egzemplarz wyszło 4,62 zł, czyli bardzo się opłaciło.

Niestety z przykrością muszę stwierdzić , że pomimo udanego zakupu, troszkę zraziłam się do tego portalu, a właściwie nie tyle do portalu, ile do osoby Sprzedającej. Książeczki kupowałam od pani, z którą ustaliłyśmy cenę 100 zł za książki + 20 zł za przesyłkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy otrzymałam paczkę i musiałam dopłacić 20 zł za przesyłkę, której ona jednak nie opłaciła. No tak, Sprzedająca mnie oszukała, ustalałyśmy w sumie 120 zł za wszystko, a wyszło 157. Portal olx.pl ostrzega Kupujących, by nie przesyłać pieniędzy na konto, by towar odbierać samemu i szukać towaru do kupna ze swoich okolic. Pomimo to, nie zastosowałam się do ich sugestii i zrobiłam po swojemu. Dlaczego? - bo używane książeczki dla dzieci wystawiane przez osoby z innych miast Polski, są znacznie tańsze, niż z Warszawy. Gdy przeliczyłam moją transakcję, to była ona dla mnie udana pomimo oszustwa osoby Sprzedającej, ale i tak mam żal (wściekłość już mi przeszła) do tej nieuczciwej osoby za to, że okłamała, oszukała i była nieuczciwa. Nigdy nie rozumiałam takich osób i chyba już nie zrozumiem. Ach chyba szkoda nerw i energii.

Co do Martynki to jesteśmy bardzo zadowoleni. Książeczki są bardzo kolorowe, mają cudne obrazki, krótkie historie  i wyśmienicie się je czyta. Może treść i rozbudowane zdanie jeszcze nie zawsze pasują do wieku Tomka, ale chętnie oglądamy wówczas obrazki. Karinka jeszcze nie polubiła słuchania czytanych książek, bardziej lubi piosenki z płyt i zabawę przy nich. Mam nadzieję, że i ona w swoim czasie zostanie pochłaniaczką historii książkowych, jak mamusia:)

niedziela, 22 marca 2015

Rodzinne kalendarze - na biurko:)

Nasza trójca podczas zabawy na placu zabaw - jeszcze przed weekendem, kiedy było słońce:)Tatuś w pracy:) To mogła by być jedna ze stron Rodzinnego kalendarza. Choć może nie, bo tatusia brakuje:(


Zdarza mi się, że czasami coś planuję, obiecuję sobie, że to właśnie zrobię i tak to przesuwam, że ostatecznie nic z tego nie wychodzi. Albo chcę coś zrobić i mam koncepcję, ale nie mogę znaleźć kogoś, kto mi to wykona. Tak właśnie było pod koniec ubiegłego roku, gdy miałam zrobić nasze rodzinne kalendarze dla dziadków, rodziców chrzestnych i dla nas. Oczywiście nie ma problemu ze znalezieniem wykonawcy kalendarzy. Dużo teraz takich drukarni na rynku, więc nie bardzo nawet trzeba się wysilić, by kogoś znaleźć.
Wszystko ok, ale ja chciałam zrobić dla wszystkich kalendarze na biurko, na stół, czy na szafkę. Wszędzie pełno takich ściennych kalendarzy, które nie zawsze jest gdzie powiesić. Miałam więc taki plan, że zrobię hurtem (wówczas wyszło mi 12 sztuk) kalendarze z naszymi dziećmi (właściwie z nami), nieco mniejsze niż te ścienne, łatwe do przestawiania i raczej na biurko. Plan nie wypalił, bo nie bardzo znalazłam drukarni, która by to zrobiła i do tego przez Internet. Nie za długo szukałam, nie miałam czasu etc. O temacie zapomniałam i tyle.
A tu przedwczoraj przeglądam strony i szukam drukarni do wydrukowania czegoś i proszę, co znajduję? Tak, tak znajduję Internetową Drukarnię Cyfrową, która robi wszystko to, co chcę i dodatkowo także pożądany przeze mnie w minionym roku kalendarz na biurko. Oferta ciekawa, ceny konkurencyjne. Tylko dlaczego tego nie znalazłam wcześniej? Oto jest pytanie... A odpowiedź bardzo prosta. Jak coś się szuka, to zazwyczaj nie po tych wyrazach, co się chce, albo przegląda się strony mało umiejętnie lub nie wchodzi się głębiej w wyszukiwarkę i człowiek bardzo szybko rezygnuje. W przypadku tej drukarni generalnie oferta jest bardzo bogata i przede wszystkim bardzo dobre ceny:)
Hmm... tak pomyślałam, że interesująco było by mieć blogowe kalendarze na biurko:)
Co o tym myślicie?
W związku z tym, że gdy czegoś szukam to nie mogę znaleźć, od teraz będę zapisywać to co może mi się przydać, a czego raczej normalnie nie będę mogła szybko wyszukać. Tak jak na przykład powyższa drukarnia.

Tymczasem do tej pory żałuję, że nie zrobiłam kalendarzy na biurko dla naszej rodziny:(

Karinki już nie można zostawić samej - nawet w łóżeczku.

Karinka odkryła niedawno magię spuszczanej wody w toalecie. Bardzo jej się to spodobało:)

Tak, tak, moja mała, rozkoszna córeczka staje się już bardziej świadoma wszystkiego, co ją otacza. Chce doświadczać coraz więcej różnych rzeczy. Wszystko chce otwierać, dotykać, smakować, mieszać i próbować. To taki zabawny okres w życiu dziecka, bo to, co dla nas jest takie normalne i zwyczaje, dziecko dopiero poznaje. Tym samym dostrzegamy wiele rzeczy, które były dla nas mało istotne lub po prostu nam w jakiś sposób spowszedniały. Karinka cieszy się bardzo, gdy dotyka i smakuje piasku, gdy siedzi na huśtawce, posmaruje się kremem, spuści wodę w toalecie, odkręci kurek z wodą, miesza mąkę z wodą, powyciąga wszystkie miseczki z dostępnej szafy, włoży pranie do pralki. Dziecko przy tym wszystkim tak cudownie się cieszy, że nie mogę się powstrzymać od łez szczęścia. Wówczas często myślę, że to takie małe rzeczy, a tak cieszą takiego malucha. To ważne, byśmy i my cieszyli się z tego co mamy i doceniali nasze zdrowie, nasze związki, dzieci i ich małe kroczki, drobne nawet postępy.
 
Widzę już, jak Karinka sprawdza i testuje naszą cierpliwość, jak stara się omijać zakazy, jak się buntuje, gdy mówimy, że nie wolno i gdy tłumaczymy, dlaczego nie wolno.
Zabawne jest, gdy zaczyna machać główką na "nie", a to słowo staje się już tym jej ulubionym wyrazem:) Już to znam po Tomutku.
 
Karinka uwielbia odkurzacz, a zwłaszcza go włączać i wyłączać, a także zwijać kabel. To dla niej najcudowniejsze zajęcie pod słońcem i gdy tylko mówię, że będziemy odkurzać podchodzi do szafki i puka, pokazując, że tu właśnie jest odkurzacz:)
Nie wiem, jak u innych Maluchów w podobnym wieku, ale Karinka domaga się coraz częściej samodzielnego jedzenie. Jestem tym przerażona, ale pomimo to już kilka razy dałam jej łyżeczkę i próbowała jeść zupkę. Po tym trzeba posprzątać opaćkaną podłogę i przebrać mokrą Córeczkę, ale radocha na twarzy dziecka - bezcenna:)))
 
Niestety to jest też ten okres, gdy absolutnie nie można pozostawić jej samej, nawet na minutę. No chyba, że w okolicy, to jest co najmniej na wyciągnięcie ręki nie znajduje się nic, co zagraża lub może zagrażać życiu dziecka. Dzieci mają takie pomysły, że lepiej zapobiegać ich skutkom, niż potem żałować.
 
Cudne są te nasze Maleństwa i oby tylko wszystkie były zawsze i na zawsze zdrowe:)))
 
Krem, maści i wszelkiego rodzaju masy, to ostatnio najbardziej pożądana zabawa:)
 
Mina jest nietęga, gdy mama zabierze pudełko z kremem. To taka cudowna zabawa:)

Karinka je owoce:)
 

piątek, 20 marca 2015

Jak zorganizować spanie w rodzinie z małymi dziećmi? Spanie dzieci z rodzicami? - tak, czy nie?

To łóżko ma chyba 250 na 250:)  zdjęcie ze strony: jokeroo.com/user-content/pictures/funny/2013/4/1138578-all-members-of-the-family-on-one-bed.html


Nie znajdziecie tutaj bynajmniej odpowiedzi na moje pytanie, bo sama się nad tym z mężem od jakiegoś czasu zastanawiamy. W sumie nie możemy narzekać, bo nasze dzieci już jako tako śpią i zdarza im się spać w nocy nawet 4h, ale...

No właśnie, daleko nam jeszcze do ideału, więc myślimy, jakby tu nasze życie co nie co ulepszyć i uprościć. Czy może wprowadzać jakiś rygor? Czy tak się da?
Z miłą chęcią podglądnęłabym kilka podobnych rodzin, by znaleźć najlepsze rozwiązanie z możliwych, Tylko czy takie istnieje?

Mąż ciągle marzy, by się choć raz na jakiś czas wyspać. On potrzebuje do tego około 8-10h. Mi się to czasami nawet udaje (rzadko, bo rzadko ale bywa), bo potrzebuję tylko 6h, by być wyspaną i wypoczętą.
 Mamy dwójkę dzieci, więc zorganizowanie spania nie należy do najtrudniejszych zadań. Obecnie ja z Tomkiem śpię w jednym pokoju, a mąż z Karinką w drugim. Taka konstelacja zapewnia nam to, że nieprzerwanie możemy właśnie czasami spać nawet do 6h! Warunek jest taki, że o właściwej dla dziecka porze bierzemy go do naszego łóżka:( No właśnie ten ból spania razem z dzieckiem. Nie - w sumie jest to przyjemne - ale do czasu, gdy przytulanie i mizianie zastąpi się kopaniem, rozkładaniem, wierzganiem nogami i spychaniem z łóżka rodzica przez dziecko. No właśnie, to boli. Wówczas już nie tak łatwo jest się wyspać. Ile to razy wstaję rano i stanowczo stwierdzam, że to już ostatni raz , gdy spałam z Tomkiem!
Co z tego, skoro następnej nocy, na hasło mamo 2:00 stoją przy łóżku Tomka i biorę g na ręce.

Ktoś zapyta, dlaczego tak dziwnie śpimy? Ano zarówno Tomek, jak i Karina jeszcze w nocy czasami się budzą. Tomek chce pić, Karina chce smoczka lub sporadycznie także pić - zawsze może być także inna okazja, np. zły sen lub jakiś sen z okrzykami w przypadku Tomka. Jeżeli jedno z nich się budzi, to nie jest spokojne, a wręcz potrafi postawić cały dom na nogi. W tej sytuacji, by uniknąć tego, że na picie Kariny lub na siusiu Tomka wszyscy się w mieszkaniu budzą, woleliśmy na jakiś czas rozdzielić towarzystwo. Tak na marginesie, to nie wyobrażam sobie, jak by to mogło wyglądać u rodzin z trójką lub czwórką dzieci???
Nawet gdyby dzieci były dość cicho w nocy podczas swoich pobudek to nie mogłyby spać razem z nami w jednym łóżku, bo niestety jest za małe. A może nam się tak tylko wydaje? Mamy obecnie materac 140 na 200. Jakie macie Wy? To chyba za małe łóżko, by swobodnie się zmieścili rodzice i dwójka dzieci?  Zwłaszcza, że Tomek uwielbia się rozkładać, a Karina właśnie się tego uczy:) Mąż uważa, że powinniśmy się zastanowić nad wymianą łóżka na większe, np. na 180 na 200, a jeszcze lepiej 200 na 200.
Nawet już wysłał zapytanie ofertowe do jakiejś firmy, którą znalazł w google. Jak się okazuje, jest to producent łóżek,  a jego oferta jest dość bogat. Moglibyśmy zrobić łóżko, ale pod wymiar i jeszcze lepiej do nas dostosowane, a mianowicie najlepiej dla męża 180 na 210 (mąż jest wysoki). Czy tylko większe łóżko zapewni nam wygodniejsze spanie i pełne zadowolenie dzieci?
A może w perspektywie czasu wymienić łóżko na większe i wieczorem kłaść dzieci od razu do naszego łóżka wieczorem? Czyli założyć, że wszyscy śpimy razem? - głupota!! Bałabym się, że dzieci odzwyczają się całkowicie od spania w swoich łóżeczkach, a ja będę miała jeszcze mniej okazji, by przytulać się do męża.
Choć może to nie jest takie złe rozwiązanie, bo dzieci potrzebują bliskości rodziców i poczucia bezpieczeństwa, więc może warto to wypróbować? Ach te dylematy...
Ostatnio spotkałam matkę ósemki dzieci i ona nie pozwala sobie absolutnie na podobne czułości, bo jak powiedziała, zwariowała by w ciągu roku. U niej każdy śpi sam w swoim łóżku. Co ja poradzę, że nam żal jest naszych maluszków i lubimy się do nich przytulać...

Niedługo będziemy musieli wymienić także łóżko dla Tomka. Ma już prawie metr wysokości, a śpi obecnie w swoim łóżeczku turystycznym o długości 120 cm i obudowie z każdej strony. To jednak ogranicza nieco swobodę ruchów dziecka. Ja bardzo chciałabym łóżko piętrowe, ale trzyosobowe. Myślę, że w razie gdyby jednak było trzeba jeszcze spać z dziećmi w pokoju, to wysuwamy trzecie łóżko i możemy się tam położyć. Mąż jest zdania, że to za wcześnie na łóżko piętrowe dla Tomka. Czytałam, że większość mam zakupuje takie łóżka jednak od 5 roku życia dziecka. Dziecko, gdy widzi łóżko piętrowe to jednak chce spać na górze, a to może być niebezpieczne. Ja natomiast chciałabym uniknąć zakupowania łóżek co dwa lata.
Ach i jak tu wszystko razem pogodzić?
Czy ktoś ma łóżko piętrowe??

Jak już znajdę z mężem rozwiązanie naszej sytuacji ze spaniem to na pewno się z Wami tym podzielę:)
Mi marzy się takie potrójne łóżko do dzieci do pokoju /zdjęcie ze strony: http://kdcmeble.com/


czwartek, 19 marca 2015

Spacer po warszawsku - zwiedzanie nowego odcinka metra

Tomek uwielbia takie "męskie spacery"

W weekend poprosiłam męża, by zabrał gdzieś Tomka na spacer, by sobie razem porozmawiali i jak tatuś z synkiem spędzili trochę czasu we dwoje. Mąż, jak to bywa trochę się ociągał, bo w weekend woli sobie poleniuchować i nie myśleć o niczym, a tu kobieta wciąga go w jakiś spacer. Jakoś go jednak przekonałam i na ostatnią chwilę wyszli z domu. Tomka ubrałam adekwatnie do pobytu na jakimś pobliskim placu zabaw, bo gdzie mogliby pójść?

Jakież było moje zdziwienie, gdy mąż ze "spaceru" przyniósł zdjęcia z odwiedzin nowej nitki metra!
No tak, ja bym w życiu na to nie wpadła, by zabrać syna na przejażdżkę metrem i zwiedzić każdą nową stację i dodatkowo porozmawiać o tym. Jak się okazało zwiedzili każdą stację, zobaczyli i przetestowali każde schody, windy, sprawdzili nowe bramki i ocenili opisy stacji. Tomek był zachwycony: światełkami i schodami przede wszystkim. A pro po schodów, jak się okazało - na stacji metra Centrum Nauki Kopernik są najdłuższe ruchome schody w kraju. Mają 40 metrów i pokonują różnicę poziomów wynoszącą 17 metrów, co już przeczytałam w Wikipedii. Hmm... miło:)

No tak, jaki z tego wszystkiego morał? - Ano, że jak męski spacer to rzeczywiście męski, bo kobieta nie wpadła by na pomysł, że zwiedzanie metra może być jakąś atrakcją, o której Tomek mówi do tej pory. To ja się gimnastykuję na placach zabaw, przy pracach plastycznych, z książkami, w lesie z rowerkiem, w piaskownicy, a tatuś? Nie wysila się i łączy przyjemne z pożytecznym:)))
Muszę częściej wysyłać męża na takie męskie spacery:)

Najdłuższe schody ruchome ze wszystkich ze stacji metra.

Nie ma za wielu pasażerów w nowej nitce metra.

Każda stacja to rarytas dla Tomka.

Inne, nowocześniejsze wejścia.

Stacja Rondo ONZ:)

Każda stacja została przez Tomka skontrolowana:)

Obowiązkowo zdjęcie na tle pociągu metra:)

Przed stacja też wypada mieć zdjęcie:)

Na koniec oczko, jaki ciekawy był spacer:)

wtorek, 17 marca 2015

Brak wody do odwołania!

Żyjemy w takich czasach i w takim wieku, że nie wyobrażamy sobie, by w domu nie było wody, prądu i jeszcze nie wiadomo czego. Jedni dodaliby internet, inni tv, jeszcze inni lodówkę, czy pralkę. Przyzwyczailiśmy się do wielu dóbr i odzwyczaić się było by trudno. Choć może niekoniecznie? 

U nas drugi dzień nie ma wody. 
Mieszkamy w nowym bloku, gdzie teoretycznie nic się nie powinno dziać. Tymbardziej, że przez ostatnie trzy lata wymieniano całą infrakstrukturę na naszej ulicy i w bliskiej okolicy. Jak się okazuje nowe instalacje są bardziej zawodne, niż stare nawet kilkudziesięcioletnie. Nie byliśmy przygotowani na brak wody na pół dnia, a tu masz babo placek drugi dzień brak wody. Naprawiają usterkę/awarię i naprawić nie mogą. Widzę przez okno, jak się Panowie głowią i coś robią przy rurach. Nowe chodniki rozkopane, rury na wierzchu, sprzęt ciężki już od nocy w gotowości i nic. Wody nadal brak.

Ktoś powie, co tam brak wody, ale proszę sobie uzmysłowić, z czym to się wiąże? Nie można umyć naczyń, nie można spłukać wody w toalecie, nie można siebie umyć, umyć zębów, włosów, brudnej pupki dziecka, nie wspomnę o jakimś praniu czy czymś podobnym. Z niektórymi sprawunkami można sobie poczekać aż woda będzie, ale co z myciem i spłukiwaniem w toalecie? 
Jeżeli rodzina jest więcej niż dwuosobowa to już jest dość duży problem, bo należy zaopatrzyć się w większą ilość wody na zapas. Wczoraj w nocy mąż pojechał zakupić wodę do odleglejszych sklepów, bo blisko już nic nie było. Nawet w Lidlu i w Biedronce  kończyło się zaopatrzenie, o czym poinformował nas sąsiad. Śmiałam się, że drobni sklepikarze wyprzedali całą wodę i zanotowali utarg roku:) Wieczorem przyjechał pod blok beczkowóz i mąż poszedł po wodę. Jak się okazało w domu mieliśmy tylko jedno wiadro i to jeszcze od mopa. Czy macie więcej wiader w mieszkaniach? Mąż miał pretensje, że nie kupiłam wcześniej jakiegoś, ale pytam się po co? Jeżeli już używam wiadro to tylko te od mopa, a to i tak sporadycznie. Nie mamy nie wiadomo jakich połaci powierzchni do mycia, by zaopatrywać się w wiele, ba nawet jedno wiadro, więc po co zagracać tak małe mieszkanie? Dla mnie to zbytek. Bardziej niż brakiem wiadra martwiłam się tym, jak sobie poradzimy, gdy wody nie będzie przez kilka dni? Już planowałam do kogo pojedziemy się solidnie wykąpać. Mąż śmiał się z tego, bo ja od razu wszystko zobaczyłam w czarnych barwach, a jakie to czarne barwy, to po prostu planowanie:)
Tak przy okazji braku wody, po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak kiedyś ludzie żyli i bez czego żyli. Jak ludzie tym samym oszczędzali. My teraz także oszczędzamy. Ostatnio nawet okazało się, że już mamy nadpłatę w wysokości trzech czynszów, ale jednak zużywamy trochę tej wody.

Przyznaję, że nie chcę się cofać do tak odległej przeszłości, aczkolwiek małym domkiem ze studnią, ogrodem i podwórkiem za miastem nie pogardzę:)))). Wówczas mogę nawet codziennie grzać wodę do kąpieli na piecu. Choć pewnie z biegiem lat, zorganizowałabym jakieś rury od tej studni do tego domku;)

Teraz mam życzenie: Wodo wracaj:))))) 

A nasza mała Karinka brakiem wody się zupełnie nie interesuje. Mama w panice, a ona robi po swojemu porządki. Mama pisze post na bloga, a córcia cichutko się bawi, teraz już wiecie dlaczego:)

Mama zmartwiona brakiem wody, a córka robi porządek po swojemu:)

...wystarczy jedno spojrzenie i już można Córeczce na wszystko pozwolić:)))

piątek, 13 marca 2015

Co powiesić na okna, gdy dzieci są jeszcze małe?

Lubię mieszkać w miejscu, w którym dobrze się czuję i chętnie do niego wracam, więc zawsze starałam się wszystko w miarę tak urządzić, by było dobrze, niedrogo i dostępnie. Dobrze jest wracać do ulubionego miejsca, które sprawia, że czujemy się jeszcze lepiej i możemy wypocząć.
Ważne było zawsze dla mnie to, co mnie otacza, w jakich kolorach i ile tego jest i czy na pewno jest mi to niezbędne. No cóż, życie bardzo zweryfikowało wiele z tych ulubionych przyzwyczajeń. Pomimo tego są rzeczy, z których ciężko mi zrezygnować.

Odstąpiłam od wielu gadżetów, mebli i niepotrzebnych np. ścian, czy kątów. Zminimalizowałam, liczbę posiadanych ubrań, tylko do tych niezbędnych. Oddałam, sprzedałam lub wyrzuciłam wiele książek, gazet zbieranych latami, serii wydawniczych. Komuś innemu przyda się to bardziej niż mi.

A teraz stoję przed innym dylematem, co zrobić z oknami???

Bardzo lubię długie firany, jednak przy małych dzieciach posiadanie firanek w mieszkaniu i do tego długich - to jakiś koszmar. Dzieci ciągną za firany, smarują je rożnymi masami, śliną, jogurtem, masłem, farbami, klejem i co im podejdzie pod ręce. Myślałam, że Tomkowi to już przeszło, ale niestety myliłam się. Nie mam czasu na cotygodniowe pranie firan. Ponad to źle się czuję, gdy przychodzi do mnie sąsiadka, a moje firny są pomazane. Ba u sąsiadów tego nie widziałam. Hmmm... tylko moje dzieci tak brudzą?
Jednym słowem wypadało by zmienić wystrój okien, a najlepiej nie mieć wystroju w ogóle, czyli zrezygnować całkowicie na jakiś czas z zasłon i firan. Przyznam, że jednak wolę, gdy na oknach coś jest, bo wówczas nie czuję na sobie wzroku ludzi przechadzających się po chodniku. Zdaje mi się, że firany dają jednak jakąś ochronę prywatności. Mój mąż nie ma z tym problemu, a ja nie chcę mieć gołych okien.

Na co wymienić firany, jak ja je bardzo lubię? Co u Was jest na oknach?
Niedawno przechodząc obok salonu zajmującego się wystrojem wnętrz (http://www.ardeko.pl/) weszłam i oglądałam cały zestaw możliwości do zagospodarowania okien. Były rolety, żaluzje, plisy, rolety rzymskie, karnisze, także firany i zasłony o różnej długości. Być może jest w tych rozwiązaniach jakieś jedno uniwersalne, tylko które? Niektóre z rolet bardzo mi się podobały, ale co z tego, skoro ja kocham firanki. Rolety musiały by być też w ciągu dnia cały czas podniesione, czyli to nie dla mnie, bo okna były by gołe.

 Żal mi wymieniać firanki, bo nie mam pomysłu na co i nie wiem, czy to uchroni okna i ich dekorację przed brudzeniem?

Ciekawa jestem, czy ktoś ma podobne problemy do moich? Może trochę przesadzam i powinnam przestać myśleć o takich banałach, bo jest wiele innych problemów rangą znacznie odbiegających od tych okiennych? Może zacisnąć zęby i odczekać jeszcze z dwa lata, aż dzieci dorosną?:))))
W wieku 3 lat i więcej chyba już się nie rysuje po ścianach i nie brudzi firanek?

Takie tam dylematy matki...

czwartek, 12 marca 2015

Niezaplanowany spacer w piękny słoneczny dzień

Wspólne selfi na tle pięknego błękitnego niebo:)

We wtorek wyszłam z Kariną na chwilę z domu i wróciłam po kilku godzinach. Miałam krótkie spotkanie po czym chciałam wracać do domu, ale pogoda zwabiła mnie podstępnie do parku i zauroczyła na amen. Było cudnie, a matka znowu bez aparatu fotograficznego. Dobrze, że w telefonach mamy już takie aparaty, że można robić dobre zdjęcia. Karinka była zachwycona i wreszcie zmobilizowałam ją do ubrania bucików. Jak do tej pory chodzi na boso lub w skarpetach i to jej najbardziej odpowiada. Wszystko świetnie, ale nie puszczę ją w skarpetach ma dworze, choć podczas kontroli u ortopedy lekarz powiedział, że było by zdrowiej, gdyby dziecko chodziło na boso po piasku, trawie itp. - gdy będzie już ciepło.
Karinka rozglądała się cały czas dookoła, w ogóle nie chciała patrzeć na mamę. Wszystko inne było dużo ważniejsze, kaczki, ludzie, dzieci, trawa, krzaki, wózek. Jak miło popatrzeć, gdy nasze dzieci są tak chętne do poznawania wszystkiego, co nas otacza. Proszę taki spontaniczny spacer i taka pamiątka:)
Życzę Wam wszystkim zdrowia i takiej właśnie pogody:)))

Tu na ławce jeszcze bez bucików, a obok już mam buciki:)

W bucikach jest jakoś inaczej...coś mi przeszkadza:)

...jednak wolę stać przy wózku - jest bezpieczniej:)

Ludzie dokarmili kaczki...

Karinkę wszystko interesowało:)

Na samym końcu dołączył do nas Tomutek i udaliśmy się na plac zabaw. Karinka niestety nie lubi się huśtać...