Zdawało mi się, że choroby mamy już za sobą. Nic bardziej mylnego - właśnie mam w domu męża chorego na anginę. Kiedyś myślałam, że to taka nic nie znacząca i normalna choroba, łatwa do wyleczenia, ale się myliłam. Sama na szczęście nigdy na nią nie chorowałam, mąż zresztą także (do tej pory), a tu Pani doktor i dr Google uświadomił nas w ciągu zaledwie godziny, jak jest groźna i że w żadnym wypadku nie można jej bagatelizować. Jej powikłania mogą być tragiczne i wlec się za chorym do końca życia.
U męża wszystko zaczęło się znacznie wcześniej, niż zdiagnozowano chorobę, bo jak większość ludzi, mąż zignorował pierwsze objawy. Miał dużo pracy i trochę zostawał po godzinach. Był zmęczony i wyglądało na to, że się przeziębił. W pierwszy dzień jakiś pojawiających się objawów, zasugerowałam, by został w domu i lepiej się wygrzał w łóżku i wypoczął. W takich przypadkach jeden dzień w łóżku powoduje cuda. Oczywiście, jak to zwykle bywa, gdy mamy dużo do zrobienia w pracy, mąż nie chciał zostać w domu, by potem nie mieć zaległości. Na trzeci dzień niestety nie wstał z łóżka, a ja wzywałam lekarza do domu. Lekarka od razu stwierdziła klasyczne objawy anginy, czyli silny ból gardła, łamanie w kościach, silny ból mięśni, podwyższoną temperaturę, przeokropne, nie do opanowania drgawki całego ciała.
Pierwszy raz widziałam męża w takim stanie, zresztą on sam także był zaskoczony. Niestety mąż został w domu na co najmniej 10 dni (oby wszystko wróciło do normy). Mam nadzieję, że wyzdrowieje, bo widmo powikłań wisi nade mną każdego dnia.
W tej sytuacji odizolowałam męża od nas w mieszkaniu. Na szczęście mogę to zrobić. Byłam z dziećmi w jednym pokoju i już praktycznie szóstą noc śpię z nimi w jednym łóżku, bo dzieci mają potrzebę przytulania, więc nie chcę jej im odbierać. Tomek śpi w nogach, a Karinka obok:)
Pani doktor trochę mnie uspokoiła, że nie koniecznie musimy się zarazić, tzn. ja i dzieci, więc liczę na to, że tak będzie. Na razie szósty dzień choroby męża, a my jeszcze zdrowi. Do tego nie wiadomo, kiedy On zachorował - pewnie już z sześć dni temu, jestem dobrej myśli, że choróbsko przejdzie obok nas.
Rowerek i huśtawka były najlepszymi zabawkami:)
Najpyszniejsze naleśniki, jakie w ostatnich czasach jadł Tomek:)
Ze względu na to, że mąż bardzo źle się czuł, zwłaszcza w te trzy pierwsze dni, próbowałam zorganizować dzieciom jakoś czas i wybywałam z domu na kilka nawet do 6 godzin. Dzięki temu miałam okazję po trzech latach spotkać się z koleżanką, mamą bliźniaków. A jak z dziećmi to najlepiej spotkać się na placu zabaw lub jeszcze lepiej w klubokawiarni dla matek z dziećmi. Takim sposobem znalazłyśmy się w Kalimbie, w której to znajduje się mała sala zabaw i inne atrakcje dla maluchów. Dla mam natomiast, pyszna kawa i trochę rzeczy do niej. Poza tym można tam coś zjeść, np. naleśniki, kanapki, lub jakiś krem etc. Stwierdziłam, że to bardzo wygodne miejsce dla mam, zwłaszcza, że na dworze padał deszcze i plac zabaw raczej odpadał.
W Klubokawiarnii spędziłam z pół dnia 6-7h, dzieci się wybawiły (Karina pierwszy raz siedziała na rowerku biegowym) i wyszalały - Tomek o dziwo zjadł wielkiego naleśnika ze znienawidzonym białym serkiem, a ja porozmawiałam z koleżanką i poznałam kilka innych mam, z którymi także wspaniale mi się konwersowało. Zaczynam lubić takie miejsca, bo są atrakcyjne dla mam i ich dzieci. Nie mam wyrzutów sumienia, że z kimś rozmawiam, gdy jestem z dziećmi, bo dzieci też się świetnie bawią. Oczywiście należy mieć je w zasięgu wzroku i cały czas kontrolować sytuację, ale to już inna sprawa. Co innego jest, gdy dziecko marudzi przy spódnicy, a co innego, gdy się świetnie bawi i jest z tego powodu szczęśliwe.
W Klubokawiarnii spędziłam z pół dnia 6-7h, dzieci się wybawiły (Karina pierwszy raz siedziała na rowerku biegowym) i wyszalały - Tomek o dziwo zjadł wielkiego naleśnika ze znienawidzonym białym serkiem, a ja porozmawiałam z koleżanką i poznałam kilka innych mam, z którymi także wspaniale mi się konwersowało. Zaczynam lubić takie miejsca, bo są atrakcyjne dla mam i ich dzieci. Nie mam wyrzutów sumienia, że z kimś rozmawiam, gdy jestem z dziećmi, bo dzieci też się świetnie bawią. Oczywiście należy mieć je w zasięgu wzroku i cały czas kontrolować sytuację, ale to już inna sprawa. Co innego jest, gdy dziecko marudzi przy spódnicy, a co innego, gdy się świetnie bawi i jest z tego powodu szczęśliwe.
Karinka Świetnie czuła się w każdej sali i o dziwo, w ogóle się za mną nie oglądała.
Powrót z Kalimby. Już było około 19:00, więc cud, że dzieci nie zasnęły mi w autobusie.
Mam nadzieję, że nie zachorujemy, a tymczasem Tomkowi pojawiła się jakaś biegunka... Czekam, co nastąpi po tym...