Pobyt Zosi u nas dał mi dużo do myślenia na temat miłości do dzieci własnych, cudzych i takich z rodziny, czyli prawie cudzych, ale jednak nie.
Kiedyś, gdy jeszcze nie miałam dzieci, jakoś obojętnie patrzyłam na miłość do nich. Praktycznie nie znałam tego, bo niby skąd. Właściwie to dzieci mi przeszkadzały i lekko denerwowały, gdy były np. głośne. Wówczas nie wiedziałam tak dużo na temat dzieci, jak teraz i każde było dla mnie rozpieszczone, za głośne i irytujące.
Kiedyś, gdy jeszcze nie miałam dzieci, jakoś obojętnie patrzyłam na miłość do nich. Praktycznie nie znałam tego, bo niby skąd. Właściwie to dzieci mi przeszkadzały i lekko denerwowały, gdy były np. głośne. Wówczas nie wiedziałam tak dużo na temat dzieci, jak teraz i każde było dla mnie rozpieszczone, za głośne i irytujące.
Życie się jednak tak ułożyło, że będąc na studiach adoptowałam moją wówczas 12 letnią siostrzyczkę. Moja mam umarła, a ja nie chciałam się zgodzić na to, by moja siostra poszła do domu dziecka. Nad adopcją zaczęłam się zastanawiać, gdy moja mama chorowała i gdy już wiedzieliśmy, że nie wyzdrowieje. Radziłam się wielu osób i wówczas po raz pierwszy usłyszałam, że ciężko jest wychowywać nie swoje dzieci, że to nie jest taka łatwa i prosta miłość, że to bardzo trudne zadanie. Pewna starsza, bardzo mądra kobieta odradzała mi tą decyzję, bo wiedziała z jaką odpowiedzialnością się wiąże. Wówczas myślałam jednak tylko o tym, że nie chcę by siostrę wychowywały obce osoby. Nie zastanawiałam się nad tym, jak będzie. Muszę też nadmienić, że różnica wieku pomiędzy mną a siostrą jest 10 lat i nie było między nami wspólnego języka, nie było jakiejś więzi. Gdy wyjeżdżałam z domu na studia siostra miała 8 prawie 9 lat, więc gdy ją adoptowałam, była dla mnie praktycznie, jak ktoś obcy...
Pierwsze miesiące były bardzo trudne, właściwie pierwszy rok był bardzo trudny. Nie rozumiałam, co takie dziecko myśli, czego oczekuje, jak należy z nim rozmawiać, jak go uczyć, czego uczyć. Pytań miałam więcej niż ktokolwiek jest sobie w stanie wyobrazić. Wspierałam się w wychowaniu psychologami i ludźmi mądrzejszymi ode mnie.
Podczas kilku lat uczyłam się miłości do nie mojego dziecka, do siostry, którą dopiero poznawałam. Chciałam, by wyrosła na zaradną, mądrą i uczciwą osobę. Chciałam, by umiała kochać.
Z perspektywy czasu, gdy o tym myślę, zdaję sobie sprawę z tego, że to była dla mnie pierwsza szkoła miłości do dziecka. Takiej miłości odpowiedzialnej, bezwarunkowej, czasami skomplikowanej.
Gdy była u nas Zosia, przekonałam się z mężem, że pomimo, iż nie jest naszą córką, to oczekuje od nas miłości, że chce się przytulić, wskoczyć na kolana, czy dać rączke na spacerze. Na początku było to dla nas, jak grom z jasnego nieba. Dziwne, że nie pomyśleliśmy o tym od razu, ale gdy Zosia widziała, jak przytulamy Tomka, także chciała być przytulona. Teraz wydaje mi się to normalne, a za pierwszym razem byłam zdziwiona i myślałam, że przecież nie jesteśmy jej rodzicami, to dlaczego chce się do nas przytulać. W pierwszy wieczór dużo rozmawiałam z mężem na ten temat i ustaliliśmy, że gdy nasze dzieci będziemy przytulać, to także Zosia musi być przytulona, gdy Tomka trzymamy za rączę podczas spaceru to także Zosię itp., bo będzie jej smutno.
Tak się zastanawiam, jak jest w przypadku adoptowanych obcych dzieci? Kiedy rodzi się miłość? A jak w ogóle się nie pojawi? - przecież jest taka możliwość. I pomyśleć, że kiedyś myślałam o adopcji z mężem. Przyznaję, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to nie jest takie proste adoptować dziecka i zbudować sobie rodzinę. Własne dzieci to całkiem inna bajka. Tu miłość rodzi się już od pierwszego miesiąca życia. Gdy rodzi się maleństwo już jest kochane i pożądane, więc wszystko jest dużo prostsze. A gdy adoptujemy dziecko, to go nie znamy, jeszcze go nie kochamy, jeszcze nawet nie wiemy, czy nam się uda je pokochać. Bardzo trudny temat.
Hmm... gdy mama Zosi zapytała nas z zaskoczenia, czy byśmy adoptowali jej córkę, gdyby umarła, to byliśmy zgodni z mężem co do tego, że tak. Gdy jednak przespaliśmy się z tematem, wiedzieliśmy już, że nie jest to takie proste, gdy się adoptuje cudze dziecko. To nie jest tak, że ma się większą rodzinę i jest pięknie. Nic z tych rzeczy. Tu należy się nauczyć miłości do tego Dziecka i należy nauczyć to Dziecko miłości do nas.
Dziecko potrzebuje najbardziej miłości rodziców...
Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a takżę do obserwowania mojego bloga.
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.