Podczas wieczornego (przedświątecznego) spaceru na Krakowskim Przedmieściu (tata robi zdjęcie:)) - moja mina - bezcenna;)
Jak to zwykle bywa do Świąt przygotowujemy się długo, a one bardzo szybko mijają. Te mamy już za pasem i trochę mi ich żal, bo minęły błyskawicznie i jakoś do końca ich nie "przeżyłam", jak zwykle. Tępo tych Świąt było zabójcze! Nie pamiętam momentu, że sobie przysiadłam gdzieś i spokojnie poczytałam książkę, a czytałam. Nie wiem, czy to źle, czy dobrze, ale na pewno będę je bardzo miło wspominać, choć były też momenty przykre.
Przede wszystkim bardzo się cieszę, że dzieci były szczęśliwe pomimo swoich chorób.
Tak tak, niestety:( - 23.12 byłam z mężem i Tomkiem u lekarza laryngologa, a wieczorem mąż z Kariną skończył na ostrym dyżurze. Ta wizyta z Tomkiem była już dużo wcześniej zaplanowana, ale niespodziewanie pojawiła się jakaś nieciekawa infekcja nosa, która trochę nam przeszkodziła w badaniach i przerwała obecną kurację związaną z powiększonymi migdałami. Na szczęście lekarz laryngolog był bardzo wyrozumiały, pomógł nam i dostarczył wielu wskazówek (O tym jeszcze napiszę, bo być może komuś pomogę).
Z Karinką wyszło inaczej. Ni stąd, ni zowąd zaczęła nam gorączkować i bardzo mocno kaszleć. Dziwne, bo zachowywała się jak zwykle całkiem normalnie, to znaczy jadła, bawiła się, biegała i w ogóle nie wyglądała na chorą. No właśnie, ale gorączka i bardzo mocny kaszel robią swoje, tzn. wpędzają rodziców w czarną rozpacz.
Zarówno Karinka, jak i Tomek nie mieli jakiś szczególnych dolegliwości, więc obyło się bez antybiotyków. Tylko rodzice mieli (i nadal mają) noce nie przespane, bo dzieci bardzo kaszlą w nocy (zwłaszcza Karinka) przez ściekający katar, który także nie jest jakoś szczególnie mocny. Dzieci bardzo się duszą w nocy i czasami jestem przerażona, jak to się może skończyć. Niestety wszystko trwa do teraz, więc mam tylko cichą nadzieję, że do nowego Roku przejdzie, bo (cii...) jest troszkę lepiej.
Wracając do samych Świąt, to dzieci nadawały wszystkiemu tępa. Gdybym to ja musiała robić całe Święta, przyznaję, że z dziećmi bym się nie wyrobiła, bez jakiejś większej pomocy. A zaznaczę, że na Święta nie pieczemy jakiś specjalnych ciast, bo nikt ich u nas nie je, więc odpada misterna praca nad pysznymi specjałami, a pozostają tradycyjne potrawy lub coś innego wymyślnego.
Tymczasem z mężem w ostatni dzień, czyli 24.12 robiliśmy ostatnie zakupy, załatwialiśmy ostatnie sprawunki przedświąteczne, ogarnialiśmy naszą wesołą gromadę i stawiliśmy się w gościach na umówionej Wigilii tylko 50 minut spóźnieni. Wigilia była zaplanowana na 17:00. Mieliśmy być na miejscu o 16:00, a byliśmy o 16:50, więc chyba nie było tak źle:))))
Naszym pociechom nic nie smakowało w dniu Wigilii i z wigilijnego stołu także. Przyznam, że w pewnym momencie przestałam się martwić, że nic nie chcą jeść. Brałam pod uwagę to, że dzieci były podekscytowane niecodziennymi gośćmi, oczekiwaniem na Mikołaja oraz dokuczały im w jakiś sposób dolegliwości gardłowe. Byłam pewna, że gdy zgłodnieją to zawołają, bo zarówno Karinka, jak i Tomek potrafią zawalczyć o swoje.
Wieczorem po kolacji, około 18:00 zawitał do nas Mikołaj. Jedna z cioć postarała się o to, by odwiedził nas Święty Mikołaj i wręczył dzieciom przygotowane prezenty. Pierwotnie przygotowaliśmy po jednym prezencie, ale jak się okazało poza tym dzieci otrzymały także prezenty od cioć i wujków. Tak się wszystkiego namnożyło, że dzieci nie zdążyły wszystkiego rozpakować wieczorem. Rozpakowały tylko to, co było największe i co na pierwszy rzut oka przypadło im do gustu. Mieliśmy tego wieczoru śmiechu co nie miara. Reakcja Tomka na Mikołaja była cudowna. Był bardzo przejęty i poważny. Karinka jeszcze nie bardzo wszystko rozumiała i raczej się bała obcego. Pomimo wszystkiego dzieci prezenty od Mikołaja pewnie odebrały i podziękowały. Tomek na koniec poprosił Mikołaja, by w przyszłym roku nie zapomniał o śniegu:)
Poza tym dzień Wigilii był troszkę stresowy dla mnie. Ja chciałam mieć dopracowane wszystko na tip top, a mój mąż luzak niczym się nie przejmował, bo "stres szkodzi zdrowiu". Chciałabym mieć w sobie ten męski luz i totalną niefrasobliwość. Czy jestem w stanie ją kiedyś jeszcze posiąść? - raczej nie. Z takimi cechami trzeba się urodzić lub może raczej wychować.
Tymczasem z mężem w ostatni dzień, czyli 24.12 robiliśmy ostatnie zakupy, załatwialiśmy ostatnie sprawunki przedświąteczne, ogarnialiśmy naszą wesołą gromadę i stawiliśmy się w gościach na umówionej Wigilii tylko 50 minut spóźnieni. Wigilia była zaplanowana na 17:00. Mieliśmy być na miejscu o 16:00, a byliśmy o 16:50, więc chyba nie było tak źle:))))
Naszym pociechom nic nie smakowało w dniu Wigilii i z wigilijnego stołu także. Przyznam, że w pewnym momencie przestałam się martwić, że nic nie chcą jeść. Brałam pod uwagę to, że dzieci były podekscytowane niecodziennymi gośćmi, oczekiwaniem na Mikołaja oraz dokuczały im w jakiś sposób dolegliwości gardłowe. Byłam pewna, że gdy zgłodnieją to zawołają, bo zarówno Karinka, jak i Tomek potrafią zawalczyć o swoje.
Wieczorem po kolacji, około 18:00 zawitał do nas Mikołaj. Jedna z cioć postarała się o to, by odwiedził nas Święty Mikołaj i wręczył dzieciom przygotowane prezenty. Pierwotnie przygotowaliśmy po jednym prezencie, ale jak się okazało poza tym dzieci otrzymały także prezenty od cioć i wujków. Tak się wszystkiego namnożyło, że dzieci nie zdążyły wszystkiego rozpakować wieczorem. Rozpakowały tylko to, co było największe i co na pierwszy rzut oka przypadło im do gustu. Mieliśmy tego wieczoru śmiechu co nie miara. Reakcja Tomka na Mikołaja była cudowna. Był bardzo przejęty i poważny. Karinka jeszcze nie bardzo wszystko rozumiała i raczej się bała obcego. Pomimo wszystkiego dzieci prezenty od Mikołaja pewnie odebrały i podziękowały. Tomek na koniec poprosił Mikołaja, by w przyszłym roku nie zapomniał o śniegu:)
Poza tym dzień Wigilii był troszkę stresowy dla mnie. Ja chciałam mieć dopracowane wszystko na tip top, a mój mąż luzak niczym się nie przejmował, bo "stres szkodzi zdrowiu". Chciałabym mieć w sobie ten męski luz i totalną niefrasobliwość. Czy jestem w stanie ją kiedyś jeszcze posiąść? - raczej nie. Z takimi cechami trzeba się urodzić lub może raczej wychować.
W pierwszy i w drugi dzień Świąt goście odwiedzili nas i mieliśmy okazję przygotować świąteczne obiady. To także wiązało się z jakimś stresem oczywiście tylko dla mnie. Raz, że w ciąży mam nieco zmieniony smak i potrawy bywają niedoprawione, a dwa nie byłam pewna, czy gościom będzie wszystko smakowało. Na szczęście jakoś wszystko się poukładało i dobrze skończyło. Nasze dzieci były przez całe Święta bardzo podekscytowane i miały w sobie mnóstwo energii, którą niestety nie miały gdzie wyładować. Z uwagi na dolegliwości gardłowe raczej trzymaliśmy ich w domu.
Gdy teraz popatrzę na wszystko z perspektywy czasu, to uważam, że musimy się postarać w przyszłości o zdecydowanie większy stół, bo obecnie swobodnie mogą przy nim usiąść tylko cztery dorosłe osoby. Przy 8 osobach robi się już dosyć ciasno, a o więcej niż ośmiu osobach możemy zapomnieć. Biorąc pod uwagę, że w kwietniu nasza rodzina powiększy się do 5 osób, to będzie oznaczało, że już będziemy na granicy swobodnego jedzenie wspólnych posiłków, a bardzo to lubimy.
Poza tym nie warto się stresować drobiazgami, bo w gruncie rzeczy nikt się niczym i tak nie przejmuje. Może warto tylko poćwiczyć nowe potrawy, by wypadły lepiej:)))
Przed Świętami bardzo mnie cieszyło też to, że pomimo zanikającej tradycji otrzymaliśmy sporo kartek świątecznych, które ja bardzo lubię, a mąż chyba dopiero polubił. Sami przed Świętami wysyłamy dość regularnie kartki, choć nie zawsze na czas, ale lubimy je pisać, tak jak i otrzymywać. Przy okazji zawsze parę słów napisze się do dawno niewidzianej rodziny, czy przyjaciół. Myślę, że to miłe dla każdej ze stron.
Wysyłacie jeszcze kartki świąteczne?
A zdjęć ze Świąt mamy bardzo mało, bo przy tym tępie nikt nie miał głowy na ich robienie. Szkoda:(((
cdn...
Moment rozpakowywania prezentów przez Tomutka i Karinę:)