czwartek, 26 czerwca 2014

A my znowu byliśmy w warszawskim ZOO

Obecnie bardzo dużo z dziećmi spaceruję. Pogoda jest piękna, dzieci się cieszą, są bardzo dobrze dotlenione, no i ja nie wariuję z nimi w domu. Na dworze dzieci są jakieś inne i w ogóle więcej rzeczy uchodzi im płazem. Tomek biega, krzyczy, wchodzi na co i gdzie popadnie. Karina też nie płacze, nie muszę jej trzymać na rękach, bo leży w wózku i ogląda drzewa. No a mama jest także dotleniona i próbuje poskładać myśli i "popisać karteczki" na następny tydzień:)

Niedawno znów byliśmy w ZOO! Wykupiłam roczny karnet dla siebie i korzystam z tego, ile się da i dopóki mogę!:) Tomek i Karina na szczęście jeszcze nie płacą. Na taką wycieczkę poświęcam około 4h. Dłużej nie warto, bo Tomek zasypia, a krócej to szkoda. Przez cztery godziny udało nam się ostatnio odwiedzić żubra, kozy, osiołki, zebry, barany i oczywiście plac zabaw. Wreszcie Tomek przejechał się ciuchcią!:)
Poza tym w ZOO Tomutek karmił stokrotkami kozy, oczywiście zjadł loda, głaskał osiołka i próbował nawiązać kontakt z żubrem. Na samym końcu dosiadł niedźwiedzia. W metrze padł mi całkowicie. Do domu niosłam go na rękach i od razu położyłam do łóżeczka. Spał 2h.

Tomutek czasami dostaje loda i wówczas jest bardzo grzeczny:)

Mamusia ze swoimi dziećmi. Brakuje tylko tatusia:)

Tomutek koniecznie chciałby karmić zwierzątka.

Wreszcie mogę sobie i Tomutkowi robić zdjęcie komórką. Mam taką fajną funkcję, która to upraszcza:)

Tomutek bardzo chciał się dostać do żubra.

Cudowne chwile...

A tu szykuję się do karmienia Karinki:)

To już drugi lód... właściwie pół gałki:)

Tomek bardzo bał się osiołka, chyba przerażały go te długie włosy.

Kozy były hitem tym razem. Przez dłuższy czas karmiliśmy je stokrotkami.

Tomutek bardzo się cieszył, że mógł karmić zwierzątka

...bardzo mi się to podobało

Tymczasem Karinka leżała spokojnie w wózeczku i podziwiała drzewa:)

Tym razem wsiedliśmy też do pociągu i ubaw był po pachy:)

Na koniec Tomek koniecznie chciał dosiąść niedźwiedzia i mu się to nawet udało.

W metrze padł mi i już spał do przyjazdu do domu. Obudził się po przeszło dwóch godzinach.



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.

wtorek, 24 czerwca 2014

Uciążliwa wysypka (i ciemieniucha) u Kariny - ku przestrodze dla innych mam karmiących

Już po Wielkanocy chciałam napisać ten post, a to ku przestrodze dla innych mam karmiących. Ciągle to odwlekałam w czasie i dopiero teraz piszę. Na szczęście to temat zawsze aktualny.
Czasami karmiąc nasze dzieciątka popełniamy małe grzechy i skusimy się na coś niedozwolonego. Konsekwencje tego ponoszą głównie dzieci, a my to tak przy okazji.

Otóż jakiś czas temu pozwoliłam sobie zjeść zakazany owoc, czyli całą soczystą i pachnącą pomarańczę. Pisałam o tym TU. Przypomnę, że cały czas nadal karmię Karinkę moim mlekiem, czyli powinnam przestrzegać diety.

Po tym bezmyślnym posiłku, w ciągu dwóch dni na Karine zaczęła się pojawiać najpierw lekka wysypka w kilku miejscach na ciele, następnie wysypka bardziej czerwona na prawie całym ciele i na końcu pojawiła się bardzo zaogniona wysypka na całym ciele, a właściwie to był jeden wielki strup. Karinę nic nie swędziało, nie miała temperatury i normalnie jadła, uśmiechała się, czyli wydawało by się, ze wszystko było ok. Jednakże wyglądała okropnie!

Zastanawiałam się wówczas, co to mogło być, bo nie "wpadłam" od razu na to, że to może być coś związanego z moją dietą. Generalnie diety przestrzegałam i nadal w okrojonej wersji - przestrzegam, tylko jakoś uleciała mi ta pomarańcza.
Gdybanie nie miało wówczas sensu, więc odwiedziłam lekarza.

Lekarz jednoznacznie stwierdził, że to nie różyczka, którą podejrzewałam od początku, a jedynie uczulenie na coś. Po krótkim wywiadzie szydło wyszło z worka, winna była pomarańcza i do wszystkiego przyczynił się jeszcze mój ulubiony serek homogenizowany.

Wszem i wobec wiadomo, że pomarańcze są spryskiwane chemią, a serki homogenizowane są naszpikowane chemią. Pomarańczę zjadłam z głupoty, a serki homogenizowane uwielbiam i wówczas przesadziłam z ilością zjadanych serków - dziennie zdarzyło mi się zjeść nawet 3 opakowania! Teraz serków już nie jem, no mogę sobie pozwolić na jeden w tygodniu, ale i tego unikam.

Skóra Karinki z powodu wysypki była maksymalnie przesuszona, więc pani doktor kazała mi się skupić tylko na tym, by ją często nawilżać i rzadziej kąpać. Nie zmieniałam balsamu do nawilżania Karinki, ale rzeczywiście zaczęłam ją nawilżać cztery razy dziennie i dwa razy w nocy. Ponad to kąpałam ją i właściwie nadal kąpię co drugi dzień.

Pani doktor zauważyła, że do wysypki mogła się także przyczynić zmiana wody do kąpieli, o czym teraz już pamiętam i na pewno na długo zapamiętam.

Na domiar wszystkiego u Kariny pojawiła się paskudna ciemieniucha. Olbrzymia, tłusta i żółta -blee. Tu pani doktor zaleciła smarowanie tłustym kremem nagietkowym.

Krem nagietkowy odrzuciłam po jednym dniu stosowania. Nie wiem, czy może nieumiejętnie go używałam, czy może źle się nastawiłam do niego, ale po posmarowaniu Karinki główki tym kremem, jej skórka wyglądała jeszcze gorzej. Cała główka była przetłuszczona i ciężko było mi ściągać szczoteczką wszystko wraz z ciemieniuchą. Dlatego zaczęłam się zastanawiać, co można by było zastosować, by ciemieniucha zniknęła i bym nie musiała używać jakiś tłustych kremów albo jeszcze jakiś innych maści.

Do głowy przyszła mi moja ulubiona i dobra na wszystko woda termalna. Zawsze gdzieś ją mam pod ręką i często mi w życiu pomagała na różne dolegliwości. Może to nie jest jakaś woda cud, jednakże ja ją uwielbiam i polecam na różnego rodzaju skórne zmiany. Tym razem stwierdziłam, że spróbuję ją zastosować na dolegliwości Karinki. Nie miałam nic do stracenia, bo nie jest szkodliwa dla małych dzieci.




Efekt był prawie natychmiastowy, bo w ciągu dwóch dni ciemieniucha zaczęła znikać. Na czystą umytą główkę pryskałam wodę termalną. Odczekałam i lekko osuszyłam i tak kilka razy dziennie. Na noc dodatkowo smarowałam głowę kremem Karinki. Na filmie powyżej jest dokładnie pokazane, jak to robić. Po raz wtóry utwierdziłam się w przekonaniu, że czasami możemy zastosować inne metody leczenia niż zaleci lekarz i niekoniecznie od razu musimy używać jakiś maści, lub kremów dziwnej treści itp.

A tak na marginesie ciekawa jestem Waszych doświadczeń z wysypkami u dzieci?

Aha - Nie piszę tutaj o wodzie termalnej w celach zarobkowych, bo na tym nie zarabiam, ale po to, by podzielić się z Wami tym wartym uwagi specyfikiem.
Osobiście bardzo cenię sobie wybrane kosmetyki dla Siebie i dla dzieci i choć czasami niektóre produkty są bardzo drogie to wiem, że warto mieć w torebce pod ręką, np. wodę termalną - a zwłaszcza latem. Pomaga na różnego rodzaju wysypki, oparzenia, suchość skóry i pomogła Karince na ciemieniuchę:)




Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.

sobota, 21 czerwca 2014

Dobry Tomek, który czasami robi niedobre rzeczy - mam już w domu dwulatka!:)


Mój kochany, jedyny Synek 17 czerwca skończył 2 latka! Tak, tak - Tomutek jest już Dwulatkiem.

Czasami żal mi, że on tak szybko rośnie i nic tylko pstrykam zdjęcia, by jak najwięcej zapamiętać. Mąż tylko mówi: "Filmy kręć, bo to lepsza frajda". Fajnie mówić, tylko, jak to wszystko zrobić? Przydałaby się jakaś sprytna asystentka:)

Kiedyś zaczęłabym pisanie od tego, czego Tomek jeszcze nie umie, a co już robi. Teraz wiem, że dzieci rozwijają się bardzo różnie i nie należy sprawdzać zgodnie z jakimiś wyśrubowanymi normami, czy wszystko ok z naszym dzieckiem. Owszem czasami zaglądam do tej, czy innej książki, by się upewnić, że ja wszystko dobrze robię lub by sprawdzić, czy czegoś nie pominęłam w nauce Tomka, ale nie panikuję, jak jeszcze rok temu.

Najważniejsze dla mnie jest to, że Tomek jest zdrowym, uśmiechniętym, żywiołowym i już kreatywnym maluchem. Godzinami mogłabym siedzieć i patrzeć na niego, na to co robi, w jaki sposób, z jakim entuzjazmem i zaciętością oraz jak nas naśladuje. Skąd dzieci biorą pomysły na różne zabawy? Co siedzi w ich małych jeszcze głowach? To pytania, które zadaję sobie bardzo często.


Tomek jeszcze nie mówi, ale często mamy wrażenie, że właśnie usilnie próbuje nam coś wytłumaczyć. Szkoda tylko, że jego mowa nie jest jeszcze zbliżona do naszej. Tomutek głównie "piszczy" i wydaje przeróżne dźwięki, które najczęściej rozumiem tylko ja. Jak by nie było przebywam z nim najwięcej, więc można by rzec, że czytam w jego myślach:))) Nie wyobrażam sobie dnia, gdy Tomutek zacznie mówić. Wiele matek mówi, że to zazwyczaj jest dużym zaskoczeniem dla całej rodziny. Już nie mogę się doczekać tego zaskoczenia:), bo tak sobie myślę, że to tuż, tuż...

Niestety jak na Dwulatka przystało i Tomutek wchodzi w ten wiek ze swoimi licznymi rozterkami, nerwami, zachciankami itd. Jednym słowem "bunt dwulatka" właśnie dopadł Tomutka i zadomowił się u nas w mieszkaniu - oby na krótko. Jak przejawia się bunt? - tu na różne sposoby, a przede wszystkim:
  • nie chce jeść i trzeba użyć podstępu, by jak niegdyś zjadł normalny o właściwej porze posiłek,
  • nie chce się ubierać, więc i tu trzeba się nagimnastykować, by wyjść na zwykły spacer,
  • nie chce wracać do domu ze spacerów i bardzo dobitnie wyraża to całym swoim ciałem i głosem, 
  • w piaskownicy zabiera dzieciom atrakcyjne zabawki, rzuca w nich piaskiem, a czasami w ogóle nie widzi dzieci, jakby tylko on istniał na tym świecie:) - może to i dobrze:)))),
  • w domu bardzo chciałby rzucać wszystkim, co popadnie w meble i w okna lub w inne meble, bo to wzbudza bardzo żywiołową reakcję rodziców. Dzieci są bardzo sprytne,
  • jak się na coś zdenerwuje (np. gdy tata ma na rękach Karinkę) to podchodzi do półki i wyrzuca z niej wszystkie książki nie licząc się z konsekwencjami,
  • jeżeli je i coś mu się w trakcie jedzenia nie spodoba, to potrafi rozrzucić po całym salonie jedzenie z miseczki. Ostatnio miałam do sprzątania kaszę z sosem i rozdrobnionymi kotlecikami mielonymi:(,
  • często nie daje sobie nic wytłumaczyć i wówczas kładzie się na podłodze lub na ziemi i "płacze, a raczej jęczy, np. gdy chce rzucać kamieniami do kałuż na środku jezdni i do tego na czerwonym już świetle,
  • itd... - dużo by tu jeszcze pisać przykładów, ale to nie o to chodzi... Chodzi o sam fakt, że bunt jest!

W tym wszystkim dobre jest to, że potrafię sobie z tym jeszcze radzić. Mam nadzieję, że nie będzie gorzej i że jednak będę umiała zapanować nad swoim dzieckiem. Mój mąż niestety nie bardzo wie, co robić w takich sytuacjach i często czuje się całkowicie bezradny. A ja oczywiście non stop wytykam mu, że nie chce mnie słuchać, jak się uporać z dzieckiem w ciężkich sytuacjach i nie chce także przeczytać choć jednej pozycji książkowej nt. wychowywania dzieci, którą posiadamy. Ja czytam coś non stop i wiem, że to bardzo pomaga, bo rozumiem dziecko i wiem, co się z nim dzieje i uczę się podejścia do tego małego człowieczka i jego rozwijających się zmysłów.

Dodatkowo w związku z posiadaniem przez Tomka małej siostry, każdego dnia w jego zachowaniu prym wiedzie "zazdrość". Wówczas Tomek zaczyna robić niedobre rzeczy i często nieładnie się zachowuje. Jestem zdruzgotana tym, co może się stać, gdy tylko go spuszczę z oka, np.:
  • Tomek koniecznie chciałby wsadzić paluszki do oczu Karinki, 
  • często próbuje w nią czymś rzucać, 
  • uwielbia ją klepać - nieco mocniej niż to jest zwyczajowo przyjęte, 
  • chciałby jej wykręcić paluszki lub nóżki,
  • zdarzyło się, że ją głaskał, a po chwili uderzył i z radością szybko uciekał,
  • dla niego psikusy robione siostrze to jakaś swoista zabawa. 
  • ba nawet chciałby już się bawić z Kariną, bo przynosi jej swoje zabawki. Niestety nie rozumie, że ona jest jeszcze za mała.

Zauważyliśmy z mężem, że Karinka boi się Tomutka i często reaguje płaczem, gdy do niej podchodzi i np. głośno coś śpiewa lub krzyczy. Pewnie któregoś razu Tomek mocniej ją klepnął i teraz bidulka źle kojarzy głos i wizerunek brata.

Na szczęście w tym wszystkim są też i dobre sytuacje, a zwłaszcza te, gdy Tomek poważnie tuli się do siostry, lub przychodzi ją rano przywitać. Zdarza się także, że chce sprawdzić, czy ona śpi i jest cichutko, albo chce ją przytulić i daje jej buziaka w policzek. Te sytuacje nas totalnie rozbrajają.

Tomutek jest bardzo zwinny, skoczny i nad wyraz sprawny. Mam nadzieję, że to w części jest także moja zasługa i te wszystkie moje nauki, domowe zabawy i zabawy na placach zabaw nie poszły na marne.

W dniu urodzin Tomutek miał oczywiście tort i były prezenty - nawet bardzo dużo. Jednakże zdjęcia, które zostały zrobione przy okazji gaszenia świeczki i rozpakowywania prezentów nie nadają sie do publikacji. Niestey nie mogłam się zająć sama fotografowaniem, więc efekt jest dla mnie mało zadowalający.


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.

czwartek, 12 czerwca 2014

Zapiekanka makaronowa z serem, na punkcie której ostatnio oszalałam!:)

Jakiś czas temu odwiedziłam z mężem i dziećmi swoją przyjaciółkę. Oczywiście przyjaciółka także ma dwójkę dzieci, w przeciwnym razie raczej nie chciała by nas gościć. Niestety tak jest, że jeżeli ktoś nie ma dzieci, nie rozumie tych rodzin z dziećmi i obecność dzieci ich raczej drażni oraz denerwuje. To doskonale rozumiem, bo sama kiedyś coś takiego czułam.
Przyjaciółka przygotowała kilka pysznych posiłków, ale mi przypadł do gustu jeden, a mianowicie zapiekanka makaronowa z serem. Tak bardzo mi smakowała owa zapiekanka, że już po kilku dniach miałam przepis i od razu musiałam wypróbować ją u Siebie. Teraz dzielę się z Wami tym moim ulubionym (nadal!) daniem, bo może i komuś z Was przypadnie do smaku:)

ZAPIEKANKA MAKARONOWA Z SEREM
Składniki:
  • 250 g dojrzałego sera cheddar,
  • 250 g niesłodzonego mleka skondensowanego,
  • 250 g makaronu rurki,
  • 2 jajka, 
  • szczypta świeżo startej gałki muszkatowej,
  • sól i pieprz


Najważniejsze składniki, ser, mleko i jajko.

Ser, mleko i jajka należy zmiksować w malakserze. Jeżeli ktoś nie ma malakseru (tak, jak ja) to ser najlepiej zetrzeć na tarce i wówczas ubić i wymieszać z mlekiem i jajkiem. Ja ubijałam trzepakiem i mieszałam "koziołkiem".

Ser, jajko i mleko, czekają na mieszanie:)

Makaron należy ugotować zgodni z instrukcją na opakowaniu. Następnie odsączyć i wsypać z powrotem do gorącego garnka.

Makaron oczekuje w ciepłym garnku:)

Następnie makaron należy zalać przygotowanym sosem serowym, wymieszać i doprawić solą i pieprzem oraz dodać gałkę muszkatową.

Już prawie wszystko gotowe:)


Zawartość przekładamy do żaroodpornego naczynia o średnicy 25 cm (najlepsze jest ponoć płaskie i szerokie) i zapiekamy przez około 10-15 minut aż zacznie bulgotać i zarumieni się z wierzchu. Ja osobiście wolę, gdy zapiekanka jest krócej w piekarniku. Mój mąż woli, gdy jest dłużej i jest prawie na nowo ugotowana.

Zapiekanka już przygotowana na wstawienie do piekarnika.


Dla mnie to pyszne i szybkie do przygotowania danie. Mojemu mężowi ta zapiekanka jakoś specjalnie nie przypadła do gustu. Owszem zje, ale generalnie brakuje w niej mięsa, więc dla niego to mało, by sobie pojeść. Ja ją bardzo lubię i najlepsza jest dla mnie na drugi dzień. Wówczas wstawiam do mikrofali na 2-3 minuty i palce lizać. Bardzo przypadł mi do gustu w tej wersji smak sera Cheddara.

Oczywiście są gusta i guściki. Jednym zapiekanka może smakować a innym nie. Ja ją szczerze polecam.


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.

niedziela, 8 czerwca 2014

Trening rozpoczęty na dobre:)

Trzy tygodnie temu wzięłam się ostro za treningi. Postanowiłam sobie już podczas pierwszej ciąży, że choć będę padać na twarz muszę wrócić do swojej formy sprzed lat. Kiedyś byłam bardzo aktywna fizycznie i biegałam w maratonach. Mam nadzieję, że jeszcze nie jeden maraton w życiu przebiegnę a moje ciało i mój brzucholek będą wyglądały jak niegdyś. Ba może nawet jeszcze lepiej!

Nie chcę nikogo czarować i przyznam, że ciąża nie robi z naszymi ciałami dobrych rzeczy. Dlatego trzeba się trochę napracować, by wyglądać tak samo lub lepiej, a nie starzej. Tymczasem mam wrażenie, że mój brzuch wygląda o 30 lat starzej:( 

Na razie biegam i ćwiczę na siłowni. Daleko mi jeszcze do tego, by przebiec lekko 10 km - jak niegdyś i ciężko zrobić 50 brzuszków, nie wspomnę o setce, ale jest coraz lepiej. Przez pierwsze dwa tygodnie w siłowni ćwiczyłam z trenerem. 
Co prawda zakupiłam wcześniej płytę Ewy Chodakowskiej i miałam zamiar z nią ćwiczyć. Jednak nie chcę zrobić sobie krzywdy, bo miałam dość długą przerwę od sportu i chciałam zacząć dość spokojnie. Chcę systematycznie wracać do formy, dlatego zdecydowałam się na trenera i siłownię.

W związku z tym, że mam dwójkę dzieci nie jest to wszystko proste. W siłowni ćwiczę trzy razy w tygodniu od 7:00 do 8:00. Mąż ma do pracy na 9:00, dlatego po 8:00 muszę być już w domu. Nie mogę się spóźnić na siłownię i muszę być punktualnie na 7:00, dlatego wstaję  o 5:50, karmię Karinę, ściągam mleko na następne karmienie, no i się ubieram w pośpiechu na siłownię.

Po intensywnych ćwiczeniach siłowych - nie jest zalecane od razu karmienie dziecka. Dobrze jest mieć przerwę co najmniej godzinną. To jest związane z wydzielaniem się kwasu mlekowego, który może przedostać się do mleka matki. Dlatego przed ćwiczeniami ściągam mleko.

Liczę na to, że poprzez ćwiczenia moje mięśnie wrócą do dawnej formy i nie będę się wstydzić iść na basen. Chcę mieć znów sprężyste ciało i jędrny brzuch.

Oczywiście do pełni sukcesu niezbędna jest stosowna dieta. Nie jem wszystkiego i staram się jeść zdrowo, choć czasami pozwalam sobie na odrobinę lodów, czy zapiekanki serowej albo mojego ulubionego ciasta drożdżowego. Znaczy to, że nie daję się całkowicie zwariować:)

Tu po przebiegnięciu prawie 5 km:)


Na siłowni po ćwiczeniach... uśmiechnięta, spocona i szczuplejsza o kilo:)

Niestety brzuch jeszcze jest. Jakby nie było ćwiczę dopiero trzeci tydzień:)



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Od czego by tu zacząć?

...no właśnie. Długo nie pisałam, że nie wiem od czego zacząć. Tak się czasami układa, że ogrom rzeczy do zrobienia i wychowywanie naszych dzieci nakazuje nam z czegoś zrezygnować, by nadal normalnie funkcjonować. Doba ma przecież tylko 24 h i dobrze było by jednak przespać te 6 h, więc pozostaje już tylko 18 h do wykorzystania. Te 18 h jednak było dla mnie bardzo mało i odłożyłam na później kilka spraw, tu m.in. bloga - nad czym ubolewam, bo gdzieś tam w tyle głowy cały czas myślę o nim i o tym, co bym jeszcze chciała napisać, o czym nie mogę zapomnieć. Może powinnam sobie kupić dyktafon i rejestrować wszystko? - hmmm to by znacznie uprościło wiele zapomnianych przemyśleń:))))

Co u mnie?

Oj dużo się dzieje. Zastanawiam się, czy gdy będę już pracowała to także będę miała tyle na głowie i czy ciągle będzie się coś działo? Czy człowiek będzie non stop taki "zalatany"? Pewnie czas przyniesie odpowiedź. Może uda mi się do wszystkiego tak przygotować, że jednak będzie on spokojniejszy. To takie marzenia przysłowiowej "ściętej głowy":))))

Moje sprawy rodzinne, o których pisałam TU na szczęście już w 99% zostały zakończone. Ten pozostały jeden procent to tylko dostarczenie jakiś ostatnich i niezbędnych formularzy do Urzędu Miasta. W ostatnim czasie byłam dość sporo telefonicznie zaangażowana w to przedsięwzięcie i kosztowało mnie to trochę czasu. To oczywiście kosztem dzieci. Teraz gdy dzwoni telefon - Tomek stara się go przejąć i gdzieś rzuca. To chyba zły znak:( Dlatego bardzo się cieszę, że to już jest za nami i moja rodzina będzie miała w tym temacie spokój. Jedna ważna i czasochłonna rzecz "odhaczona":).

W międzyczasie mąż miał dwa tygodnie urlopu, które przeleciały bardzo szybko. Na ten czas zaplanowałam moc atrakcji w terenie. Sama z dziećmi nie mogę jeszcze się daleko wypuszczać i aktywnie uczestniczyć w różnych zajęciach, ale z mężem to już sprawę upraszcza. Niestety pierwszy tydzień urlopu męża lało i pogoda nie była dla nas litościwa. Ja byłam bardzo zmęczona i jakoś skupiałam się, by jednak wypocząć i się zregenerować. Nawet mi się to udało:) W drugim tygodniu, gdy pogoda była już przecudna realizowaliśmy częściowo nasz plan wycieczek. Ten dostosowany do maluchów, a raczej do Tomka. Jeden cały dzień spędziliśmy w warszawskim ZOO. Dosłownie cały dzień, łącznie z drzemką Tomka na tatusiowych kolanach, jak na zdjęciu poniżej:

Tomutek podczas codziennej drzemki na kolankach Tatusia:)

W ZOO, jak już wcześniej wspominałam TU bardzo mi się podoba i to do tego stopnia, że wykupiłam roczny karnet, który opłaca się mieć nawet wtedy, gdy w ciągu roku odwiedzi się ZOO tylko cztery razy (ja już byłam dwa razy i na pewno będę jeszcze kilka do września). Dopiero teraz odkryłam jeden minus w ZOO. Nie ma co zjeść. Niestety są tylko lodziarnie i miejsca, gdzie można kupić odgrzewane, odmrażane i przygotowane dużo wcześniej potrawy. Nie polecam, bo są niezdrowe, nieświeże i niedobre:( - (próbowałam placki ziemniaczane i niestety wylądowały w koszu).

Tomek zawsze do czasu jest żywo wszystkim zainteresowany:)

Lubię tłumaczyć wszystko Tomutkowi i przy okazji opowiadać mu różne historie:)


Tu z moją malutką i słodką Córeczką:)

Podczas urlopu Męża byliśmy także (nawet kilka razy) na słynnych Warszawskich Polach Mokotowskich. Niegdyś bardzo lubiłam tam jeździć. Teraz wyjazdy te nabrały całkowicie innego znaczenia. Kiedyś spędzałam tam głównie wieczory ze znajomymi przy dobrym jedzonku i piwku. Teraz wyjazd na Pola Mokotowskie to przede wszystkim w ciągu dnia i z nastawieniem na spacerki, zabawy w piaskownicy, przy stawie i na trawie. A jak coś trzeba zjeść to raczej tam, gdzie Tomek znajdzie dla siebie zajęcie, czyli np. w Lolku, gdzie jest mały plac zabaw dla dzieci i oczywiście także menu dla dzieci:)
Z mężem i z dziećmi odwiedziliśmy także nasze ulubione miejsce z Sushi. To wyprawa na ponad pół dnia:):

Mąż z Tomkiem już po jedzeniu wypoczywają.

A tu mamusia z córusią:)

Tomkowi bardzo smakuje sos sojowy. Ponoć wszystkie dzieci go lubią.

Byliśmy także w parku na Placu Wilsona, gdzie można spędzić sporo czasu z dziećmi. Dla dzieci jest bardzo duży plac zabaw, dla rodziców miejsca, gdzie można usiąść i napić się czegoś lub zjeść wedle życzenia:) Relaksowaliśmy się na całego:

Tomutek świetnie sobie radził na leżaku i oczywiście obowiązkowe owoce w ciągu dnia.

A ja przyklejona do córeczki.

Trening rozpoczęty! Bardzo się cieszę, że udało mi się rozpocząć treningi i w końcu zabrałam się za mój brzuchol i ogólnie kondycję. Obym tylko nie poprzestała na tygodniu lub dwóch. Trzymam za siebie kciuki i Was o to proszę kochani Czytelnicy:)

Żłobek Tomka - dowiedzieliśmy się z list, że otrzymaliśmy miejsce w żłobku, do którego bardzo chcieliśmy się dostać. Ciekawe, czy to rzeczywiście system przyznaje miejsca, czy jednak człowiek ma na to jakiś wpływ? W sumie mieliśmy 87 punktów, czyli dużo. Najczęściej rodzice mają jednak 54 punkty, bo to rodziny z jednym dzieckiem. My już mamy dwójkę, więc jesteśmy bardziej premiowani. Z trójką to już w ogóle można zdziałać więcej:)))) No u nas się raczej nie zanosi:(

Z powodów braku ładnych bluzek i sukienek dla matek karmiących zakupiłam sobie kilka tkanin i będę szyć bluzki i jedną sukienkę. Nie ma co, muszę wykorzystywać moją maszynę:) Tkaniny (poniżej na zdjęciu) są lekko elastyczne, więc się naciągają i mam nadzieję, będą też dobrze się zachowywały podczas szycia. No cóż postaram się poinformować o efektach końcowych .

Moje nowe tkaniny:)

W najbliższych dniach będę się uczyć tapicerki. Mamy krzesła do obicia, które bardzo lubimy i pan tapicer chciał od nas za jedno krzesło 850 złotych!!! Cena krzeseł była znacznie, znacznie mniejsza, więc mnie to przeraziło i postanowiłam sama się za to wziąć. No cóż może się nauczę:) Liczę na to, że właśnie tak będzie. Już zakupiłam tkaninę, wypełnienie, taker i klej. Trochę poszukam na youtube, jak się za to zabrać i będę się brała do pracy. Może przybędzie mi jakiś dodatkowy fach!

Wziełam się także w naszym bloku za integrację sąsiadów i od kilku tygodni poznajemy się wszyscy na spotkaniach domowych w dresach, kapciach z dziećmi i potrawami. Wczoraj mieliśmy imprezę u nas i było cudownie. Co prawd przydało by się większe mieszkanie, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że się wreszcie poznajemy, no i nasze dzieci się poznają, bo to także o to chodzi. W związku z tym, że robimy te wspólne spotkania, to zaczęłam gotować i nawet czasami zaczyna mi się to podobać. Postaram się tu czasami napisać o moich kulinarnych przygodach:)

Tymczasem postaram się pisać systematycznie po dwa do trzech postów tygodniowo. Moze coś mi z tego wyjdzie. Proszę o wsparie:))))



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.