wtorek, 29 grudnia 2015

Święta, Święta i po Świętach...

Podczas wieczornego (przedświątecznego) spaceru na Krakowskim Przedmieściu (tata robi zdjęcie:)) - moja mina - bezcenna;)


Jak to zwykle bywa do Świąt przygotowujemy się długo, a one bardzo szybko mijają. Te mamy już za pasem i trochę mi ich żal, bo minęły błyskawicznie i jakoś do końca ich nie "przeżyłam", jak zwykle. Tępo tych Świąt było zabójcze! Nie pamiętam momentu, że sobie przysiadłam gdzieś i spokojnie poczytałam książkę, a czytałam. Nie wiem, czy to źle, czy dobrze, ale na pewno będę je bardzo miło wspominać, choć były też momenty przykre.

Przede wszystkim bardzo się cieszę, że dzieci były szczęśliwe pomimo swoich chorób. 

Tak tak, niestety:( - 23.12 byłam z mężem i Tomkiem u lekarza laryngologa, a wieczorem mąż z Kariną skończył na ostrym dyżurze. Ta wizyta z Tomkiem była już dużo wcześniej zaplanowana, ale niespodziewanie pojawiła się jakaś nieciekawa infekcja nosa, która trochę nam przeszkodziła w badaniach i przerwała obecną kurację związaną z powiększonymi migdałami. Na szczęście lekarz laryngolog był bardzo wyrozumiały, pomógł nam i dostarczył wielu wskazówek (O tym jeszcze napiszę, bo być może komuś pomogę).
Z Karinką wyszło inaczej. Ni stąd, ni zowąd zaczęła nam gorączkować i bardzo mocno kaszleć. Dziwne, bo zachowywała się jak zwykle całkiem normalnie, to znaczy jadła, bawiła się, biegała i w ogóle nie wyglądała na chorą. No właśnie, ale gorączka i bardzo mocny kaszel robią swoje, tzn. wpędzają rodziców w czarną rozpacz.
Zarówno Karinka, jak i Tomek nie mieli jakiś szczególnych dolegliwości, więc obyło się bez antybiotyków. Tylko rodzice mieli (i nadal mają) noce nie przespane, bo dzieci bardzo kaszlą w nocy (zwłaszcza Karinka) przez ściekający katar, który także nie jest jakoś szczególnie mocny. Dzieci bardzo się duszą w nocy i czasami jestem przerażona, jak to się może skończyć. Niestety wszystko trwa do teraz, więc mam tylko cichą nadzieję, że do nowego Roku przejdzie, bo (cii...) jest troszkę lepiej.

Wracając do samych Świąt, to dzieci nadawały wszystkiemu tępa. Gdybym to ja musiała robić całe Święta, przyznaję, że z dziećmi bym się nie wyrobiła, bez jakiejś większej pomocy. A zaznaczę, że na Święta nie pieczemy jakiś specjalnych ciast, bo nikt ich u nas nie je, więc odpada misterna praca nad pysznymi specjałami, a pozostają tradycyjne potrawy lub coś innego wymyślnego.

Tymczasem z mężem w ostatni dzień, czyli 24.12 robiliśmy ostatnie zakupy, załatwialiśmy ostatnie sprawunki przedświąteczne, ogarnialiśmy naszą wesołą gromadę i stawiliśmy się w gościach na umówionej Wigilii tylko 50 minut spóźnieni. Wigilia była zaplanowana na 17:00. Mieliśmy być na miejscu o 16:00, a byliśmy o 16:50, więc chyba nie było tak źle:))))
Naszym pociechom nic nie smakowało w dniu Wigilii i z wigilijnego stołu także. Przyznam, że w pewnym momencie przestałam się martwić, że nic nie chcą jeść. Brałam pod uwagę to, że dzieci były podekscytowane niecodziennymi gośćmi, oczekiwaniem na Mikołaja oraz dokuczały im w jakiś sposób dolegliwości gardłowe. Byłam pewna, że gdy zgłodnieją to zawołają, bo zarówno Karinka, jak i Tomek potrafią zawalczyć o swoje.
Wieczorem po kolacji, około 18:00 zawitał do nas Mikołaj. Jedna z cioć postarała się o to, by odwiedził nas Święty Mikołaj i wręczył dzieciom przygotowane prezenty. Pierwotnie przygotowaliśmy po jednym prezencie, ale jak się okazało poza tym dzieci otrzymały także prezenty od cioć i wujków. Tak się wszystkiego namnożyło, że dzieci nie zdążyły wszystkiego rozpakować wieczorem. Rozpakowały tylko to, co było największe i co na pierwszy rzut oka przypadło im do gustu. Mieliśmy tego wieczoru śmiechu co nie miara. Reakcja Tomka na Mikołaja była cudowna. Był bardzo przejęty i poważny. Karinka jeszcze nie bardzo wszystko rozumiała i raczej się bała obcego. Pomimo wszystkiego dzieci prezenty od Mikołaja pewnie odebrały i podziękowały. Tomek na koniec poprosił Mikołaja, by w przyszłym roku nie zapomniał o śniegu:)

Poza tym dzień Wigilii był troszkę stresowy dla mnie. Ja chciałam mieć dopracowane wszystko na tip top, a mój mąż luzak niczym się nie przejmował, bo "stres szkodzi zdrowiu". Chciałabym mieć w sobie ten męski luz i totalną niefrasobliwość. Czy jestem w stanie ją kiedyś jeszcze posiąść? - raczej nie. Z takimi cechami trzeba się urodzić lub może raczej wychować.

W pierwszy i w drugi dzień Świąt goście odwiedzili nas i mieliśmy okazję przygotować świąteczne obiady. To także wiązało się z jakimś stresem oczywiście tylko dla mnie. Raz, że w ciąży mam nieco zmieniony smak i potrawy bywają niedoprawione, a dwa nie byłam pewna, czy gościom będzie wszystko smakowało. Na szczęście jakoś wszystko się poukładało i dobrze skończyło. Nasze dzieci były przez całe Święta bardzo podekscytowane i miały w sobie mnóstwo energii, którą niestety nie miały gdzie wyładować. Z uwagi na dolegliwości gardłowe raczej trzymaliśmy ich w domu.

 Gdy teraz popatrzę na wszystko z perspektywy czasu, to uważam, że musimy się postarać w przyszłości o zdecydowanie większy stół, bo obecnie swobodnie mogą przy nim usiąść tylko cztery dorosłe osoby. Przy 8 osobach robi się już dosyć ciasno, a o więcej niż ośmiu osobach możemy zapomnieć. Biorąc pod uwagę, że w kwietniu nasza rodzina powiększy się do 5 osób, to będzie oznaczało, że już będziemy na granicy swobodnego jedzenie wspólnych posiłków, a bardzo to lubimy.
Poza tym nie warto się stresować drobiazgami, bo w gruncie rzeczy nikt się niczym i tak nie przejmuje. Może warto tylko poćwiczyć nowe potrawy, by wypadły lepiej:)))

Przed Świętami bardzo mnie cieszyło też to, że pomimo zanikającej tradycji otrzymaliśmy sporo kartek świątecznych, które ja bardzo lubię, a mąż chyba dopiero polubił. Sami przed Świętami wysyłamy dość regularnie kartki, choć nie zawsze na czas, ale lubimy je pisać, tak jak i otrzymywać. Przy okazji zawsze parę słów napisze się do dawno niewidzianej rodziny, czy przyjaciół. Myślę, że to miłe dla każdej ze stron.


Wysyłacie jeszcze kartki świąteczne?

A zdjęć ze Świąt mamy bardzo mało, bo przy tym tępie nikt nie miał głowy na ich robienie. Szkoda:(((
cdn...


Moment rozpakowywania prezentów przez Tomutka i Karinę:)

środa, 23 grudnia 2015

Świątecznie...

Nasza choinka:)

Leci ten czas, oj leci prędko i już stoimy u bram Nowego Roku, przed nami kolejne Święta Bożego Narodzenia. Uwielbiam te Święta, choć nie zawsze bywały cudne. Jestem szczęśliwa, że teraz dobrze nam się wszystko układa i możemy się cieszyć rodziną, dziećmi i tym, co mamy. Z dziećmi dostrzegamy drobiazgi i cieszymy się każdą chwilą, doceniamy tradycję i te małe rzeczy, które na co dzień nam się przydarzają, ale już ich często nie dostrzegaliśmy. Dzieci wnoszą w te Święta na nowo ciekawość, chęć aktywnego uczestnictwa we wszystkim, niesamowitą energię i świeżość. Gdy ubierałam z Tomkiem choinkę, cieszyłam się, jakbym robiła to po raz pierwszy. To taki magiczny czas. Pachnąca choinka, kolędy w tle i cały rytuał ubierania.

W tym roku na wigilię idziemy w gości do mojej siostry, ale także się dokładamy z naszymi potrawami, więc nie ma tak, że nie robimy nic:)) Wszystko szczegółowo zaplanowaliśmy i przeliczyliśmy, by nie wyrzucać jedzenia i by nic się nie marnowało. Dlatego też do Wigilii podeszliśmy pragmatycznie i wybraliśmy te potrawy, które chętnie są spożywane, a nie tylko te, które muszą być. Mam nadzieję, że to wszystko dobrze się przyjmie:)))
Na naszym stole zagości czerwony barszcz z uszkami, makiełki, pierogi z kapustą i grzybami, łosoś w galarecie, łosoś marynowany w soli morskiej i imbirze, łosoś z twarożkiem i koperkiem, sałatka warzywna i jakaś ryba na ciepło. Łososia uwielbiamy, więc w tym roku wiedzie u nas prym. Mam nadzieję, że wszystko znajdzie się na stole, jak zaplanowaliśmy:)

Pod choinką będzie pewnie dużo prezentów, ale głównie dla dzieci. My "starzy" już wszystko mamy i nasz budżet przesuwamy na nasze pociechy:) Będzie radochy, co nie miara. Oby dzieci zapamiętały każde swoje Święta, jako cudny i piękny czas w gronie rodziny:)

Tymczasem obiad w pierwszy i drugi dzień Świąt organizujemy sami. Będzie się działo:)

Kochani,
Życzę Wam wszystkim spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia w gronie najbliższych. Dostrzegajcie w tym czasie te drobne i małe rzeczy, cieszcie się z tego, co macie i doceniajcie to, co już osiągnęliście.
W Nowym Roku życzę Wam przede wszystkim zdrowia, a także radości z rodziny i niekończącej się miłości. To wszystko zapewni Wam przy okazji realizowanie się w życiu osobistym i rodzinnym, pozwoli spełniać marzenia i być sobą.
Wszystkiego dobrego.
Kamila:)







poniedziałek, 14 grudnia 2015

Zachcianki przyszłej mamy - kaszanka!!

pieczona kaszanka
Mam nadzieję, że zdjęcie oddaje "słodycz", którą w sobie ma:))))

Dzisiaj krótki wpis o moim żywieniowym kaprysie.

Koniecznie chciałam napisać o nietypowej obecnie zachciance kobiety w ciąży, czyli mojej. Za kilka lat, gdy mąż będzie mi przypominał, że uwielbiałam jeść kaszankę i robiłam to systematycznie, to mogę mu nie uwierzyć. Dzięki temu, że tu jednak o tym napiszę, to może jednak uwierzę!
Tak, tak obecnie bardzo często mam ochotę na zapiekaną kaszankę. Kiedyś, gdzieś w sieci znalazłam jakiś przepis i w ciąży próbowałam go odtworzyć już wiele razy, w różnych wersjach, na różne sposoby i każdy mi smakuje. Można rzec, że ta kaszanka ze zdjęcia jest na słodko.

To kaszanka nacięta w kilku miejscach i wyłożona na sreberku, obok niej pokrojone jabłka. To wszystko posypane przyprawami, na które w danym momencie mam ochotę i wszystko w takim stanie wkładam do mojego piekarnika na 30 minut. 

Wyciągam prawdziwe chrupiące cudo. Czasami zamiast jabłek kładę gruszki, albo z jednej strony owoce, np. jabłka, a z drugiej cebulę, albo tylko samą kaszankę z przyprawami. Dziewczyny "niebo w gębie". Nie wiem, czy lubicie jeść kaszankę, ale dla mnie aktualnie to ulubiony posiłek i  mogę śmiało napisać, że go uwielbiam!!!!

cdn.

czwartek, 10 grudnia 2015

Moje pierwsze trzy miesiące ciąży.

Zgadzam się ze stwierdzeniem, że każda ciąża jest inna i każda wnosi coś innego. Moje pierwsze ciąże nie były męczące, jakoś mi w niczym nie przeszkadzały i o ile w drugiej musiałam uważać, bo była to ciąża wyższego ryzyka, to pierwszą przeszłam nie wiem kiedy i jak. Gdyby nie to, że miałam duży brzuszek to pewnie nawet nie poczułabym, że w ogóle byłam w ciąży.

Trzecia ciąża jest zdecydowanie inna od poprzednich. Pierwsze trzy miesiące były najbardziej uciążliwymi jakie byłam sobie w stanie wyobrazić, po poprzednich łagodnych ciążach. Miałam nieustannie mdłości od wszystkiego, a przede wszystkim od zapachów i od jedzenia. Lepiej było mi nic nie jeść niż coś zjeść, choć jak nic nie jadałam, to także miałam mdłości. Najgorsze było to, że nie miałam wymiotów, a mdłości dokuczały nieustannie i to do tego stopnia, że całymi dniami szukałam sobie miejsca i pozycji, by nie czuć uporczywych nudności. Moje samopoczucie fizyczne było tragiczne. Dobrze czułam się tylko podczas snu!
Dlatego też ciągle spałam. Doszło do tego, że chodziłam spać z dziećmi już o 20:00 i ledwo wstawałam o 7:00! Po czym w ciągu dnia kładłam się znowu. Był czas, że byliśmy z mężem codziennie fantastycznie wypoczęci i wyspani, bo szliśmy spać z przysłowiowymi kurami a budził nas rano budzik.
Spaliśmy po 11 i 12 godzin na dobę!!

Co do zapachów to przeszkadzało mi wszystko! Zbierało mi się na wymioty, gdy czułam czyjeś perfumy, zapach jedzenia, czy ubrania w sklepie, zapach innych ludzi w komunikacji miejskiej, zapach odchodów w parku, czy lesie, nawet zapach (niestety śmierdzący) fekalii moich dzieci!:)
Do tej pory, gdy wchodzę do toalety do synka, to zapycham nos chusteczką, by nie wróciły mdłości. 
Był taki moment, że mąż zaczął się martwić moimi mdłościami, wręcz sugerował dodatkowe wizyty u lekarza, ale co poradzi lekarz na ciążę?:) Tak już po prostu jest, że różne ma się objawy tego błogosławionego stanu.
Warto wspomnieć, że na początku ciąży byłam fantastycznie szczupła!!!! Mdłości jednak zobowiązują:)

Oczywiście pojawiły się także "zachcianki" - choć przyszły później (w okolicy trzeciego miesiąca) to jednak takie wyrafinowane, biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenia. Często miałam ochotę na sushi, pizze, steki, śledzie ze śmietaną o 22:00 i (o zgrozo!!) na colę!!! Generalnie nie znoszę coli i bardzo rzadko ją piłam, a tu proszę.

Często bolała mnie głowa i by nie brać non stop tabletek, lekarz zalecił picie kawy. Ból głowy był spowodowany moim zmiennym ciśnieniem, czego nie znałam także z poprzednich ciąż. Kawy nie lubię, za to uwielbiam jej zapach, więc to moja kolejna nowość:)

Późno zorientowałam się, że spodziewam się dziecka. Zdawało mi się, że po dwóch poprzednich ciążach od razu będę wiedziała, gdy zajdę w trzecią. Niestety tak nie było. Test nic nie chciał pokazywać, ja chudłam (pewnie także z powodu różnych stresów) życie toczyło się dalej. Gdy w końcu test pokazał dwie kreski, byłam w ciężkim szoku i od razu przypominałam sobie, co robiłam w ciągu ostatnich kilku tygodni, że dźwigałam, źle się odżywiałam i czasami bardzo denerwowałam. Cóż należało wszystko stonować i się uspokoić oraz oczywiście zrobić wszelkie badania a tych jest trochę, zwłaszcza w tym wieku i po dwóch cesarkach. 

Bardzo się z mężem cieszyliśmy, że udało nam się ponownie zajść w ciąże. Teraz już wiemy, że poczęcie to nie zawsze prosta sprawa i także przy tym trzeba się trochę napracować:) 
Czasami pytają mnie kobiety, jak mi się to udało, jak udało mi się zajść w ciąże? Zawsze powtarzam, że jeżeli badania są w porządku, rodzice na wszystko gotowi i "odblokowani" to nic tylko przystąpić do "pracy":).
O tym może jeszcze innym razem coś Wam napiszę:)

cdn.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

ciąża po czterdziestce...

... tak mogłabym nazwać mojego bloga, gdybym dopiero teraz go zakładała. Wszystko było by zgodne z prawdą, bo spodziewam się dzidziusia:)

Przy naszej dwójce zdecydowaliśmy się z mężem "w ostatniej chwili" na jeszcze jednego potomka. Gdy jeszcze nie mieliśmy dzieci, myśleliśmy o tym, by mieć dużą rodzinę. Gdy już się pojawiła nasza dwójka i zdobyliśmy liczne doświadczenia rodzicielskie, zweryfikowaliśmy nasze wcześniejsze plany i dostosowaliśmy je do ówczesnej rzeczywistości. Ja wróciłam do pracy, dzieci poszły do przedszkola i żłobka, pogodziliśmy się z rodziną 2+2:) Było nam dobrze:)

 Jednak temat zaczął wracać ponownie. Dużo z mężem rozmawialiśmy i zastanawialiśmy się generalnie, co dalej z naszym życiem. 
Któregoś wieczoru przeszło nam przez myśl, co by było, gdybyśmy jednak postarali się o jeszcze jedno dziecko? Przecież chcieliśmy mieć większą rodzinę? Dlaczego tak szybko z tego zrezygnowaliśmy?

Mam już 41 lat, niedługo kończę 42, a więc pozostało mi już mało czasu na rozmyślania i gdybania. Raczej nie chciałabym rodzić w wieku 45 czy 46 lat, bo nie wiem, co mnie wówczas czeka i nie wiem, czy bym jeszce dała radę:(.
Właściwie to sobie nawet tego nie wyobrażałam:( Wiem, że kobiety rodzą w tym wieku, ale nie chodzi tylko o wiek, a raczej o jakiś porządek w rodzinie, o byt i organizację wszystkiego.

W tej sytuacji decyzja została podjęta i uznaliśmy, że się postaramy o jeszcze jedno dziecko. 
Zrobiłam wszelkie niezbędne badania, przeszłam kilka konsultacji, a gdy pojawiło się zielone światło - to zaczęliśmy starania.
Bardzo chcieliśmy tego dziecka, bo wystarczył jeden miesiąc, by na teście pojawiły się dwie kreski. Była radość, zaskoczenie i niesamowite szczęście:)

Obecnie jestem w dwudziestym pierwszym tygodniu ciąży:)

cdn.

środa, 2 grudnia 2015

Jak zaoszczędzić na markowych ubraniach dla dzieci?

używana odzież z allegro
Powyżej na zdjęciu trzy używane kurtki zakupione na allegro:)

Ubranka dla naszych dzieci nie należą do tanich, a zwłaszcza, gdy ceni się dobrą jakość. Ja bardzo lubię odzież ładną i dobrej jakości, która po kilku praniach nadal wygląda pięknie i nadal zwraca uwagę. Większość markowych rzeczy ma wiele pożądanych przeze mnie zalet, tzn. bardzo dobrą jakość, gustowny styl, oryginalność, dobry krój oraz estetykę wykonania. Lubię gdy moje dzieci ładnie wyglądają i dobrze się czują w odzieży, którą noszą.
Poza tym myślę, że warto jest uczyć dzieci również w taki sposób estetyki i gustu, tj. dobrą jakością, kolorystyką i ładną stylizacją. Oczywiście nie zawsze można mieć wielką szafę ubrań dla malucha, ale ważne jest, by dziecko miało co najmniej jeden zestaw na każdą oczywistą okazję, tj.: na święto, w gości, do lasu, do zabawy, do przedszkola, na spacer.
Uczę swoje dzieci rozróżniania odzieży na poszczególne okazje, by wiedziały, dlaczego idąc na rower ubiaramy się inaczej niż do zdjęcia w przedszkolu, albo na świąteczną kolację. Dzieci zapamiętują takie rzeczy i jest to dla nich ważne w dorosłym życiu.

Tymczasem zakup odpowiedniego ubrania to teraz żadna sztuka, bo sklepów stacjonarnych i internetowych jest bardzo dużo. Sztuką jest wydać rozsądne pieniądze za właściwie dobraną odzież. Z uwagi na to, że jestem osobą oszczędną i żyjemy w takich czasach, kiedy należy liczyć nasze wydatki, by nie kupować zbędnych fatałaszków - często zakupuję dla dzieci odzież używaną.
Jeżeli zakupuję odzież wierzchnią, jak kurtki, czy dresy, bluzy, sukienki lub spódniczki, to zazwyczaj szukam jakiejś dobrej oferty na allegro. Jak do tej pory zakupiłam wiele kurtek dla moich dzieci, dresy, sukienki i spódniczki, które wyglądają rewelacyjnie i poza małymi oznakami używania, nie posiadają znamion zniszczenia, plam, zaciągnięć, obtarć lub innych.

Wszystkie rzeczy są markowe, mają cudne kolory, fasony, są pięknie wykończone i przede wszystkim TANIE!, np. tej jesieni zakupiłam dzieciom po dwie kurtki markowe, każda za średnią cenę wraz z dostawą za około 45 zł. Dzięki temu dzieci mają po trzy kurtki (po jednej już miały z zeszłego roku), co w sytuacji przedszkolaka i żłobkowicza jest zawsze bardzo istotne:)

Jeżeli chodzi o marki to zazwyczaj skupiam się na: NEXT, PUMA, NIKE, TH i innych, które pięknie się prezentują na zdjęciu i posiadają sensowną cenę wywoławczą. Jeżeli mam wątpliwości do wyglądu odzieży na zdjęciu lub opisu, to wysyłam konkretne zapytanie o rzecz lub proszę o dodatkowe zdjęcie. Tym samym staram się ocenić stopień zużycia. Dalej podejmuję decyzję, czy kupuję, czy nadal szukam.

Cenię sobie te zakupy, bo jakość tej odzieży daje nam gwarancję użytkowania do wyrośnięcia dziecka, a wygląd umila oglądanie naszego malucha:)))

Szczerze, jako mama, polecam taki sposób oszczędności na odzieży dla dzieci. Jakby nie było odzież dla dzieci jest bardzo droga, a do tego dzieci noszą odzież znacznie krócej niż my, dlatego też ta sprzedawana zużyta odzież jest często w bardzo dobrym stanie. Wówczas śmiało może je jeszcze ponosić inne dziecko. Dzieci szybko z odzieży wyrastają i już nigdy do niej nie wracają. My możemy nosić odzież latami i znacznie szybciej ją zużywamy, więc w naszym przypadku sprawa wygląda już inaczej:)

Przy okazji podkreślę tutaj grubym drukiem, że nie kupuję dla dzieci używanej bielizny, obuwia, skarpet, rajtuz i pidżam, etc.

Przyznaję też, jeżeli od dłuższego czasu nie mogę znaleźć szukanej sztuki odzieży to wówczas zakupuję w sklepie. Oczywiście, że takie przypadki się zdarzają. To wszystko ludzka rzecz, więc wszystko należy zawsze wyważyć:) Jedno jest pewne, na odzież dla moich dzieci wydaję już znacznie mniej, niż gdy się urodził Tomutek:)))

środa, 25 listopada 2015

Gdzie bawią się najchętniej nasze dzieci podczas załatwiania spraw urzędowych rodziców? - ano w sklepie z zabawkami!!

sklep Smyk
Karina i Tomek w "Smyku"

Często zdarza się tak, że musimy iść gdzieś razem z mężem do jakiegoś urzędu, banku lub prawnika, by coś załatwić. W takich sytuacjach oczywiste jest to, że bierzemy ze sobą dzieci. Przecież nie zostawimy ich samych w domu? Śmiało mogę napisać, że w takich momentach wrażliwość ludzka jest już znacznie lepsza niż przed kilkunastoma latami. Urzędnicy są dobrze nastawieni do takich rodzin i doskonale zdają sobie sprawę z tego, że rodzina z dziećmi, które zazwyczaj zachowują się bardzo głośno, to normalna rzecz. Ja mam ostatnio dobre doświadczenia.
Będąc w takim urzędzie jesteśmy zmuszeni bardzo dobrze się skoncentrować, by wszystko dobrze zrozumieć - oczywiście przy akompaniamencie głośnego towarzystwa naszych pociech. 
W takich sytuacjach nasz Tomek ma zazwyczaj tysiące pytań do nas, do tego na wszystkie jego wątpliwości domaga się potwierdzenia lub odpowiedniej reakcji. Karinka bardzo bacznie go obserwuje i naśladuje, więc mamy podwójną dawkę aktywności. W podobnych momentach nie pomagają już różne zabiegi stosowane, gdy dziecko było mniejsze, jak książeczka, bajka na telefonie, jakiś owoc, czy nawet lizak. Nasze dzieci już się na to nie nabierają. One chętnie zwiedziły by biuro, z dystrybutora wody wylały jej resztę, zaglądnęły do każdych otwartych drzwi, uruchomiły drukarki i inne urządzenia biurowe i obejrzały zawartość szafek, etc.

Bardzo się cieszymy, że nasze dzieci są tak aktywne, ale w takich momentach jest zwykle trudno nad nimi zapanować:(
Niekiedy, gdy urząd dysponuje małym kącikiem zabaw, jest zdecydowanie prościej, bo mamy jakieś 10-15 minut spokoju, więc da się już coś załatwić. Gorzej jest, gdy kącika zabaw nie ma:(
Wówczas sprężamy się, jak możemy, ale jest to dość męczące i przy staraniach wszystkich stron w końcu wychodzimy załatwieni. 
Ostatnim razem mieliśmy dwie sprawy i jedną mógł mąż załatwić sam, więc starałam się to maksymalnie wykorzystać.
A że nieopodal znajdował się duży sklep Smyk z kącikiem zabaw, więc prędko się tam udaliśmy i najbliższą godzinę dzieci bawiły się w swoim towarzystwie. Przy okazji obejrzałam towar i ceny.
A dzieci? - cóż mama już im nie była potrzebna. Właściwie to już dla nich nie istniałam. Najważniejsze było to, że miały do zabawy coś innego, niż jest w domu (choć wydawało mi się, że niektóre zabawki dublowały się z naszymi:))
Przekonałam się po raz n-ty, że dzieci uwielbiają bawić się w sklepach z zabawkami. Moje na szczęście jeszcze nie wymuszają na nas kupna wszystkiego, czym się bawiły, więc wejście do takiego sklepu nie jest groźne. Wręcz przeciwnie, traktujemy je jak ciekawe doświadczenie. Czasami można przetestować niektóre zabawki i przekonać się, czy będą atrakcyjne dla naszego malucha i czy będzie się nimi chętnie bawił.
Zakupem nieprzemyślanych zabawek można się bardzo rozczarować. Dlatego życzę wszystkim dobrego zakupu, właściwych zabawek przed świętami:)

A poniżej kilka fotek ze sklepu z zabawkami:)))


sklep Smyk
Karina w "Smyku"

sklep Smyk
Karina i Tomek w "Smyku". Ich kreatywność po raz kolejny mnie zaskakiwała:)

sklep Smyksklep Smyk

sklep Smyksklep Smyk
Karina i Tomek w "Smyku"

sklep Smyksklep Smyk
Karina i Tomek w "Smyku"

sklep Smyk
Karina i Tomek w "Smyku"

poniedziałek, 23 listopada 2015

Nowy krem na rynku - "Janda". Zakupiłam go z czystej kobiecej ciekawości i się zawiodłam:(

Janda krem na dzień dobry i na dobranoc
Powyżej krem zakupiony przede mnie. Na pudełku jest zaznaczone, że dla kobiet dojrzałych powyżej 40tego roku życia.

Zachęcona wieloma reklamami i komentarzami w prasie (jak to kobieta) sama wypróbowałam krem JANDA. Poniżej kilka moich refleksji na temat kremu, choć podkreślam, nie jest to szczegółowa recenzja, a jedynie moja krótka opinia. Jeżeli ktoś chce poczytać różnych szczegółów dotyczących kremu, jak skład, właściwości i etc. to odsyłam do innych stron, bądź do ulotki firmowej:), bo w niej jest więcej zapisane.

Pragnę zauważyć, że kremy Janda nie są dla wszystkich, a jedynie dla cery dojrzałej, tj. powyżej 40tego roku życia. Przy czym dla osób powyżej 50tego i 60tego roku życia są obecnie na rynku zarówno krem na noc, jak i na dzień oraz pod oczy. Każdy w osobnym opakowaniu, czyli wnioskuję, że każdy ma nieco inny skład. Dla osób powyżej 40tego roku życia jest tylko jeden krem, tzn. uniwersalny na dzień i na noc. Nic innego , np. kremu pod oczy, nie znalazłam - a szkoda:( Są jeszcze maski, ale to już inna historia.

Krem Janda ma cudne opakowanie, które niewątpliwie zachęca do kupna. Daje wrażenie, że jest w nim coś bardzo ekskluzywnego i wartościowego. Na krawędzi opakowania jest umieszczony napis: "otwórz", a pod nim , po lewej stronie, kilka słów pięknie napisanych od Jandy i skierowanych dla kobiet. To bardzo optymistyczne i pełne nadziei życzenia, które dają wiele siły i pewności siebie, zwłaszcza tym kobietom, które tego potrzebują. Proponuję spokojnie przeczytać i chwilę zastanowić się nad tekstem - warto. Po prawej stronie w okienku znajduje się nasz pożądany krem.

I tu pierwsze rozczarowanie. Nie wiem dlaczego, ale oczekiwałam, że w opakowaniu znajdę dwa kremy, ten na noc i na dzień. A tu okazuje się, że jest tylko jeden krem, który służy do pielęgnacji twarzy i jest zarówno na noc, jak i na dzień.
Krem ma cudowną konsystencję, jest biały, zdaje się być bardziej mięsisty niż inne kremy i jest bardzo przyjemny w dotyku.

Drugim  moim rozczarowaniem jest niestety zapach. Jak dla mnie bardzo intensywny, wyrazisty i utrzymujący się przez cały dzień. Zapach tego kremu nie jestem w stanie znieść i w pierwszym dniu pielęgnacji męczyłam się okropnie, bo cały czas miałam wrażenie, że dopiero co posmarowałam twarz kremem. Myślałam, że może przesadzam i po drugim, a może trzecim dniu to wrażenie ustanie. Jednak niestety myliłam się. Z kremu musiałam zrezygnować, bo zapach skutecznie mnie od niego odtrąca. Tym samym nie mogę się przekonać, jaki naprawdę jest krem Janda. Używałam go zaledwie kilka dni, a to zbyt mało, by coś więcej napisać. A szkoda, bo mając na uwadze wszystkie składniki, tak pięknie opisane w ulotce i ich właściwości, chętnie przekonałabym się, jak działają na moją skórę. Najbardziej byłam ciekawa działania tak szeroko opisywanych "nieinwazyjnych"nici" zagęszczających oraz napinających skórę".

Po powyższych doświadczeniach ponownie wróciłam do mojego kremu AA mezzo laser, o którym pisałam kilka dni temu.


Janda krem na dzień dobry i na dobranoc
Szklany pojemniczek z kremem

Janda krem na dzień dobry i na dobranoc
Tajemnicze otwarcie z boku pudełka

Janda krem na dzień dobry i na dobranoc
Po otwarciu miła niespodzianka, kilka słów od Krystyny Jandy, a w okienku krem:)

Janda krem na dzień dobry i na dobranoc
Dodatkowa pokrywka na kremie

Janda krem na dzień dobry i na dobranoc
Piękna barwa i przyjemna konsystencja

sobota, 21 listopada 2015

Dokarmiać, czy nie "ptaszki" na balkonie?

Tomek marzy o domku dla ptaszków na naszym balkonie, np. jak ten na zdjęciu powyżej:) Fot. ze strony: http://www.sklepogrodniczy.pl/


Mój Tomek chciałby bardzo mieć na balkonie karmnik dla ptaszków. Chciałby je dokarmiać, sypać im ziarno, dawać bułeczki, zostawiać wodę i obserwować. Już kilka razy o tym rozmawialiśmy, ale temat wraca.
Hmm... cóż doskonale to rozumiem i wiem, że to świetna rzecz opiekować się na przykład ptaszkami. Jednak jestem całkowicie przeciwna. Mam złe doświadczenia, jeżeli chodzi o kamienie ptaków i umieszczanie im karmników na balkonie.
Otóż kiedyś, bardzo dawno, gdy mieszkałam jeszcze z siostrą, także zachciało nam się mieć karmnik na balkonie. Byłyśmy urzeczone tym, że będą do nas przylatywać ptaszki i rano cudnie ćwierkać. Wszystko ładnie i pięknie, jednak nie pomyślałyśmy o tym, że wśród ćwierkających cudnie ptaszków, mogą się pojawić, np. gruchające gołębie.
Tak się też stało. Na początku pojawił się jeden gołą, potem było ich kilka, a po jakimś czasie na naszym balkonie miałyśmy już całe stado gruchających gołębi. Doszło do tego, że nie mogłyśmy wejść na balkon. Było brudno, śmierdziało i wszędzie były tylko gołębie. Zaczęłyśmy się ich bać. W międzyczasie pojawiły się także jajka.
To był już moment krytyczny. Doradzono mi i wręcz nakazano  wyrzucić jajka najlepiej przez okno. Było mi żal i nie chciałam tego robić. Chciałam zobaczyć małe śliczne i ćwierkające gołąbki, ale na samą myśl i wyobrażenie, co dalej może się stać z naszym balkonem, jajka wyrzuciliśmy...
...i odetchnęłyśmy z ulgą. 
Gołębie zniknęły. My cały weekend szorowałyśmy balkon i nie należało to do przyjemności. 
Od tej pory nie mam już tak ogromnego sentymentu do ptaszków, a zwłaszcza i przede wszystkim do gołębi.
Wobec powyższego nie mogę się zgodzić na to, by na balkonie pojawił się nawet najpiękniejszy karmnik, bo choć chętnie popatrzyłabym na jakieś ciekawe i śliczne ptaszki, to na myśl o tym, że będę miała na balkonie zgraję miejskich gołębi, wraz z gruchaniem, białymi plamami po kupach, smrodem i brakiem możliwości wyjścia na balkon,  robi mi się niedobrze:(((

Jestem zdecydowaną przeciwniczką karmników na balkonach, a ptaszki można dokarmiać także w inny sposób i w innych miejscach.

czwartek, 19 listopada 2015

Moja mała Łobuziara


A my znów robimy sobie selfi:)))

Karinka rośnie nam, jak na drożdżach. Chodzi do żłobka, w porównaniu do Tomutka mało choruje i jak na prawie dwuletnią dziewczynkę, to już dużo potrafi. Cieszy mnie to, zaskakuje i doceniam fakt posiadania starszego rodzeństwa w osobie Tomka. Ta okoliczność powoduje, że Karinka znacznie szybciej się wszystkiego uczy, dąży do tego, by robić to, co starszy brat. Chce mu dorównać na każdym kroku i buntuje się, gdy czemuś nie może sprostać. Niekiedy zastanawiam się, czy to dobrze? czy nie? Cudnie mieć już dzieci, które same jedzą, zasypiają, sprzątają zabawki, rozumieją, co się do nich mówi, wykonują proste polecenia, wołają gdy chcą siusiu (Karinka nie zawsze jeszcze zawoła na czas, ale robi już znaczne postępy), jeść, pić, bawić się itp. Karinka bardzo lubi tańczyć, biegać, kąpać się, grzebać się w cieście, bawić się różnymi plastikowymi kuchennymi naczyniami, bawić się klockami z bratem i oczywiście przeszkadzać mu we wszystkim, co robi. Nie przepada natomiast za rysowaniem, malowaniem i różnymi pracami manualnymi.

Zastanawiam się często nad różnymi charakterami naszych maluchów. Karinka jest skrajnie inna od Tomka. Przede wszystkim jest bardzo uparta i wie czego chce. Jak już sobie coś wymyśli lub postanowi to musi postawić na swoim. Ze mną jest dość grzeczna i wiele rzeczy jej tłumaczę. Nie daję też sobie wchodzić na głowę. Z mężem jest już inaczej. Mąż pozwala jej na wszystko, bo to przecież jego mała, drobna i kochana córeczka. A ona, cóż wykorzystuje to jak może i  ile może. Czasami mnie to wręcz śmieszy, jednak zastanawiam się, czy nie jest to droga do zbytniego rozpieszczania dziecka?

Czy wszystkie córeczki są tatusiowe?

Mój mąż prawie je jej z ręki, jest w wniebowzięty, gdy coś do niego mówi, daje buzi, przytula lub przynosi książeczki. Gdy nasza mała Karinka chce coś tatusiowi opowiedzieć i pokazać, to tatuś jest w stanie zrobić wszystko, by tylko jej dogodzić.
Wówczas tatusiowi już nic więcej do szczęścia nie jest potrzebna. A ja tylko kiwam głową lub się denerwuję, co z tego wszystkiego wyjdzie? Czy to dobra strategia?
Obok tatusia  jestem ja, mamusia, ta wymagająca, nie pozwalająca na wszystko i nie zawsze idąca na rękę. Dlatego moja córusia w różnych sytuacjach częściej wybiera tatusia, a nie mnie:(
Ciekawe, jak jest u Was z córeczkami? Co się dzieje, gdy w domu są dwie małe księżniczki? 

Karinka na placu zabaw dorównuje Tomutkowi:)

Nasza mała księżniczka uwielbia spacery w liściach i huśtanie:)

Obok żadnego płotka nie przejdzie obojętnie:)

Jak na spacerek to ona idzie z lalą:))))

...przy okazji wszystkim macha i ...

...jest dumna, jak prawdziwa mama:)))

środa, 18 listopada 2015

Listopadowy pobyt na Mazurach

Na Mazurach miało być tak, jak na zdjęciu powyżej (Zdjęcie ze strony: http://foto-rabe.jimdo.com...

...a było tak:(

Po Święcie Zmarłych udaliśmy się z dziećmi na dłuższy weekend na Mazury. Tym razem chcieliśmy sprawdzić inne miejsce, niż to w Zalesiu, do którego dotychczas jeździliśmy. Pojechaliśmy do Jory Wielkiej (do Hotelu Mikołajki Resort&Spa) tuż za Mikołajkami - do hotelu, który miał być zorientowany na rodziny z dziećmi. W internecie wszystko było cudnie opisane, do tego doszła gwarancja telefoniczna. A że hotel duży, dlaczego niby nie wierzyć w to, co mówią i piszą.
Niestety bardzo się rozczarowaliśmy kilkoma rzeczami i do tej pory żałuję, że ponownie nie pojechaliśmy do Zalesia. To miał być weekend wypoczynkowy, a był lekko stresowy.

Jedzenie było paskudne! i w ogóle nie jadalne, nawet dla nas, a co dopiero dla dzieci. Potrawy były zimne, odgrzewane, czasami stare lub odmrożone. Zarówno na śniadanie, jak i na obiad trudno było o ciepły posiłek. Brakowało owoców, a warzywa, które czasami się pojawiły były z puszki lub ze słoika. Warzywa świeże pochodziły z najgorszego sortu. Jednym słowem - kuchnia do bani! W najbliższej okolicy hotelu nie było ani baru, ani restauracji, więc nie można było gdzieś się przejść i coś lepszego zjeść. Mąż raz podjechał z Tomkiem do Mikołajek i tam stołowali się w jakiejś restauracji, która przeszła kuchenne rewolucje:) Byli szczęśliwi i zadowoleni.

Atrakcje dla dzieci w hotelu? - Ano była sala zabaw, basen i różne automaty za piątaka!! Poza tym miało być ognisko, ale pogoda to uniemożliwiła!! 
Co do sali zabaw - bardzo zimna i nieogrzewana. W drugim dniu pobytu udało nam wraz z innymi rodzicami wyprosić od obsługi dogrzanie sali, bo było zbyt zimno, by tam przebywać. Podobnie na basenie. Było dość chłodno, więc ja osobiście w ogóle nie weszłam do wody, bo jestem zmarzluchem. Tata porwał za to dzieci i dzięki temu się hartowały:))

Do tego wszystkiego nie dopisała nam w ogóle pogoda:( No cóż tego nie da się często zaplanować. 
Jedno jest pewne, Mikołajki i ich okolica są cudne. Krajobrazy leśne, hotele, wille, chatki i jeziora są niewyobrażalnie zjawiskowe. Na pewno będziemy chcieli tam kiedyś wrócić, choć niekoniecznie do tego hotelu.
Dla dzieci była to z pewnością frajda, choć samą podróżą były zmęczone i znużone. Tomek podczas niej bardzo się niecierpliwił i chciał wychodzić z auta, by pobiegać i pospacerować po lesie.

Na szczęście dojechaliśmy na miejsce, przeżyliśmy i szybko wróciliśmy do domu (wyjechaliśmy wcześniej niż pierwotnie zaplanowaliśmy). Droga trochę kręta. Możliwości dojazdu kilka, więc na przyszłość warto lepiej zapoznać się z trasą dojazdu i może z opiniami innych kierowców:) Mój mąż podszedł do tego całkiem na luzie, bo stwierdził, że nawigacja go dowiezie, więc po co wcześniej śledzić trasę:(

Jedna z atrakcji przy recepcji. Należy wrzucić 2 zł.

Tomek w sali zabaw:)

Karinka była zachwycona zjeżdżalnią:)

Rodzeństwo pięknie ze sobą współpracowało:)

Karinka świetnie daje sobie radę, a Tomek bardzo ją wspierał:))

Moja siostra:)))

Tatuś z córeczką podczas posiłku

Nasze jedyne wspólne wyjście na spacer:(((


wtorek, 17 listopada 2015

Mój mianowany przedszkolak:) - Tomek już po pasowaniu:)

Mój szczęśliwy Synek:)

Mamy już za sobą pasowanie na przedszkolaka. Pięknie było i choć kiedyś myślałam, że to jakaś bzdurna impreza, to teraz jestem jak najbardziej "za". Tomek był bardzo podekscytowany i cały czas uśmiechnięty. Ja oczywiście się popłakałam. Były piosenki, tańce, zabawa, poczęstunek dla dzieci i tort dla rodziców. Rodzice mieli pierwszą okazję, by się poznać.
Dzieci były chyba nie do końca świadome, co się wokół nich dzieje, ale rodzice są od tego, by za kilka lat dzieciom wszystko przypomnieć:) Zdjęć zrobiłam dużo, ale nie każde nadaje się do pokazania, więc dzielę się tymi, które mogę opublikować.

Prawda, że mam synka przystojniaczka:)?

Cały czas uśmiechnięty:)

Moment pasowania:)

Szczęśliwe przedszkolaki:)

Dzieci słuchają przedszkolanki i wyczekują na moment możliwości zdmuchnięcia świaczki:)

Tomek pierwszy do zdmuchnięcia:)

...i jak cudnie się cieszył:)

Tomutek z mamusią po wspólnych tańcach:)