wtorek, 27 października 2015

Opieka lekarska w Polsce - takie tam refleksje...

Karinka uwielbia bawić się mlekiem w proszku. Potem jest troszkę sprzątania, ale ważne, że dziecko ma radochę:) Podczas siedzenia w domu na wiele się zgadzam, bo żal mi dzieci.

Oj, te dwa tygodnie - już właściwie trzy - w domu z dziećmi wykończyły mnie maksymalnie. Jestem padnięta i wymęczona, jak bym codziennie po 12 h pracowała przy wyrębie lasu. Nie ma nic gorszego niż siedzenie z chorymi dziećmi w domu. Normalnie można wyjść na plac zabaw, odwiedzić znajomych, pojechać do sali zabaw, pójśc do cafejki dla mam i dzieci, odwiedzić muzeum, etc. A takie siedzenie w mieszkaniu tylko człowieka przytłacza i przygnębia. Jak wytłumaczyć dzieciom, że nie można z nimi nigdzie wyjść, bo są chore? Nawet, gdy dzieci już się lepiej czują i nie wyglądają na chore, to jak im powiedzieć, że lekarz nie pozwolił jeszcze na wędrówki po lesie?
Dzisiaj dopiero lekarka pozwoliła nam z Kariną wychodzić już na spacer, a jak wszystko pójdzie dobrze, to od poniedziałku będzie mogła wrócić do żłobka. Tu pojawia się mój kolejny dylemat, czy ona jeszcze będzie pamiętała ten żłobek? 
Samo życie. 

Tymczasem za mną kolejny miesiąc, kiedy musiałam z dziećmi odwiedzić ponownie kilku lekarzy. Tu nasuwają mi się pewne refleksje...

Ostatecznie dobrze się złożyło, iż mieszkam w dużym mieście. Oczywiście nadal tęsknie za spokojem i ciszą małego miasta, ale jak na razie nie myślę o przeprowadzce. Wiele razy wspominałam, iż duże miasto posiada także - wbrew pozorom - wiele zalet i warto w takim mieszkać.
Jedną z takich zalet jest ogromna baza lekarzy, przychodni, klinik i szpitali, co jest bardzo ważne, gdy ma się rodzinę i małe dzieci.

Obecnie często odwiedzam lekarzy. Wiadomo, z dziećmi robi się wszelakiego rodzaju kontrole, a gdy są chore, trzeba je leczyć, więc znów do doktora. Jak do tej pory od momentu urodzenia Tomka moje statystyki u lekarzy znacznie wzrosły. Tak, jak wcześniej z porad lekarskich korzystałam średnio raz w roku, podczas kontroli własnego stanu zdrowia, tak obecnie nie ma miesiąca bez lekarzy różnej specjalności. Skoro często odwiedzam lekarzy, to mam pogląd na to, co się dzieje w przychodniach, jak funkcjonuje służba zdrowia i ta państwowa i ta prywatna. Tu cieszę się z jednego, a mianowicie z tego, że w dużym mieście zawsze mam wybór.

Oczywiście - to chyba, jak w każdym mieście - nie jest łatwo umówić się u specjalisty lub nawet u pediatry. A jeżeli jeszcze do tego marzy się o tym, by pójść z dzieckiem do bardzo dobrego lekarza, który:

  • jest rzeczywiście fachowcem, 
  • ma odpowiednie podejście do pacjenta, 
  • ma ogromną wiedzę, 
  • zna się na swojej specjalności, 
  • zleca właściwe badania dodatkowe,
  • jest znany i polecany przez inne matki 
  • i można mu zaufać 
to jest tym bardziej trudno otrzymać, jakiś sensowny termin nawet w dużym mieście. 
ACZKOLWIEK JEST TO MOŻLIWE!:)

Jeżeli w dużym mieście nie znajdziemy dobrego lekarza w jednaj dzielnicy, co graniczy z cudem, to na pewno znajdzie się w dzielnicy obok. Zawsze mam wybór i choć czasami także niekiedy należy odczekać swoje, to mimo wszystko zostaję przyjęta i dalej otrzymuję fachową i rzetelną opiekę. Jeżeli przypadek jest nagły, to taki lekarz często przyjmuje małego pacjenta wcześniej (pewnie kosztem swojej rodziny), ale zawsze można go wyprosić. Jeszcze jest druga ewentualność, a mianowicie gdy już nie można być przyjętym w przychodni, czy klinice, to zawsze można się dowiedzieć, czy dany lekarz przyjmuje w gabinecie prywatnym. 
Może się też okazać, że mamy jakiś znajomych i być może oni będą mogli załatwić nam jakiś bliższy termin wizyty/operacji/zabiegu.

Jak to wygląda w małych miastach?
Ano jesteśmy zazwyczaj zdani na tych lekarzy, którzy są i którzy przyjmują często w jednej dostępnej przychodni państwowej i być może w prywatnej.  Często zdarza się tak, że nie stać nas na wyjazd do innego miasta lub może jest za daleko, albo z jakiś powodów nie możemy się tam udać. I wówczas co? No, jesteśmy zdani na tego, kogo dane miasto ma. Jeżeli to jest dobry lekarz, to wszystko jest dobrze, a jeżeli ma kiepską opinię i wiemy, że jest beznadziejny, to serce człowiekowi płacze, że musimy iść do niego.

Podziwiam matki, które sobie radzą w takic sytuacjach...

wtorek, 20 października 2015

Choroba bostońska nadal nas nie opuszcza - na pocieszenie wspominaliśmy w weekend nasz wrześniowy pobyt w ZOO.

Już prawie jesteśmy w ZOO:) Jeszcze tylko parę metrów...

Niestety nadal wszyscy jesteśmy w domu, bo choroba bostońska trzyma nas jeszcze troszkę. Na szczęście nie jest już tak źle, jak jeszcze tydzień temu. U Tomka w ogóle objawy były skromne, ale krostki jeszcze całkowicie nie zniknęły, więc nie wysyłamy go jeszcze do przedszkola. U Karinki wreszcie zaczęły schodzić owrzodzenia z rączek i z nóżek. Tu krosty i rany utrzymywały się najdłużej. Z pleców i klatki piersiowej schodziły szybciej. Jednakże do gładkiej skóry Karinie jeszcze trochę brakuje. Myślę, że tydzień jeszcze jej zajmie to, by całe ciało wyglądało gładko, jak wcześniej. Karinka chce się ciągle drapać i ciężko ją powstrzymywać. Staramy się ją non stop czymś zajmować i oczywiście systematycznie smarujemy. Teraz już sama wie, że musimy posmarować ciało i nie stawia oporu. Na początku było bardzo trudno. Smarowałam ją na siłę, mąż nie był taki bezwzględny. Gdy mam gdzieś w tyle głowy, że dziecku może się pogorszyć i przez to wylądować w szpitali, robię wszystko, by dziecko wyzdrowiało.

W takich chwilach, gdy dzieci są chore i mają już tą świadomość, staramy się robić wszystko, by o tym nie myślały. Jednym z takich sposobów, jest wspólne oglądanie zdjęć. Tomek to uwielbia, a Karina robi to, co Tomek, więc także chętnie siada i ogląda z nami.

Tym razem wspominaliśmy naszą udaną wycieczkę we wrześniu do ZOO. Karinka była tam po raz pierwszy i była bardzo wszystkim poruszona i podekscytowana. Natomiast Tomek zachował się, jak prawdziwy dżentelmen, bo chciał być siostry przewodnikiem. Pięknie to wyglądało, gdy starał się jej opowiadać, że tu mieszkają zwierzęta i co one robią. Brał ją za rączkę o prowadził po ścieżkach ZOO. Wyglądali, jak kochające się rodzeństwo. Tu muszę podkreślić, że nie zawsze tak jest, iż nasze dzieci tak pięknie ze sobą współpracują. Czasami bywa koszmarnie, bo albo się biją, albo szarpią za włosy, gryzą, kopią lub bardzo głośna krzyczą. Oj takich sytuacji nie lubię:(

Tymczasem nasza wrześniowa wycieczka była wspaniała, bo wreszcie znaleźliśmy czas, nikt nie był chory i była cudna pogoda na zwiedzanie. Nie było ani gorąco, ani zimno, w sam raz:)))
Mam nadzieję, że już niedługo będziemy się cieszyć zdrowiem i znów będziemy robić sobie różne wycieczki razem.



Świetna okazja do zrobienia zdjęcia na jednaj z alejek w ZOO.

Tomek uwielbia patrzeć na ryby. Był bardzo podekscytowany!

Tomek miał ochotę na wspólne zdjęcie, a Karinka nie. I jak tu pogodzić rodzeństwo:)

Tomek oprowadza siostrę...

...wszystko chce jej szybko opowiedzieć...

Karinka nie zawsze była zainteresowana:(

Oczywiście nie obyło się bez przejazdu kolejką. W ZOO można wydać na dzieci fortunę!!!

Najulubieńsze zajęcie Tomka to karmienie zwierząt trawą.

W ZOO Tomek może spędzić cały dzień i zawsze znajdzie coś ciekawego:)

Kochające się rodzeństwo:))))

piątek, 16 października 2015

My chorujemy - choroba bostońska.

No i mamy pierwszą chorobę zakaźną w domu.
To choroba dłoni, stóp i jamy ustnej zwana potocznie chorobą bostońską/bostonką. Dotyczy głównie dzieci i u nich dość łagodnie przebiega, co już mogę poświadczyć. Choć przyznam - serce się kraje, gdy patrzę na moją biedną, małą córeczkę.
Karina zaraziła się w żłobku. To typowa choroba dla żłobków i przedszkoli. Gdy poinformowałam panią w żłobku  o bostonce to w ogóle nie była zdziwiona, a wręcz było to dla niej całkiem normalne.
 Tomkowi w zeszłym roku jakoś się udało, choć ponoć cały żłobek chorował, o czym dowiedziałam się dzisiaj. Tym razem niestety zarówno Tomek, jak i Karina przechodzą chorobę zgodnie razem w domu.

Gorzej ma Karinka, jest mniejsza i może nie ma jeszcze tej odporności, co Tomek. U Kariny najpierw pojawiła się temperatura, nie chciała jeść i podejrzewaliśmy ból gardła. Na drugi dzień pojawiło się kilka krostek. Na trzeci dzień była już cała wysypana. Wysypka najpierw miała charakter czerwonych malutkich krostek, w kolejnym dniu zrobiły się większe i miały wygląd surowiczych pęcherzy. Tak też nazwała je lekarka. Kolejnego dnia było już tylko gorzej. Całe ciało małej Karinki było w rozległych, nieprzyjemnych pęcherzach, na paluszkach zaczął pojawiać się grubopłatowy, złuszczający się naskórek. 
/Nie zamieszczę tu zdjęć, bo ich nie robiłam i nie będę robić, a to dlatego, by nie pamiętać takich nieprzyjemnych widoków/ Nie wiedzieliśmy, jak ją złapać, by ją nie bolało. Sama Karinka pokazywała nam cały czas, że ma "bu" i "ała". Tak było nam jej żal, że jak mnie nie chciał przyjąć pierwszy lekarz, to się pobeczałam jak dziecko. Dermatolożka stwierdziła, że mam jechać do szpitala, bo ona nie jest w stanie nic zrobić. Właściwie to nie rozpoznała choroby. Na szczęście diagnozę postawiła kolejna lekarka. Ona też zniechęciła mnie do szpitala i stwierdziła, że córka szybciej dojdzie do siebie w domu, a przy okazji nie zarazi się czegoś nowego. Wobec powyższego jesteśmy już od tygodnia z Karinką w domu. Gdy znaliśmy już właściwą diagnozę to zabraliśmy także Tomka z przedszkola, bo było prawdopodobieństwo, że także jest już zarażony. Oczywiście poinformowaliśmy żłobek i przedszkole.

Jak się okazało Tomek także się zaraził, ale forma choroby jest już znacznie łagodniejsza. Brak jest bólu gardła, gorączki, złego samopoczucia i biegunki. U Tomka pojawiło się tylko kilka krostek, które wyglądały także znacznie łagodniej. Przyznam, że gdyby Karina nie zachorowała, to nawet nie przypuszczałabym, że syn jest na coś chory i prawdopodobnie chodziłby normalnie do przedszkola.
Jesteśmy dzisiaj po wizycie kontrolnej. Lekarka ogólnie dobrze oceniła postępy w leczeniu, choć dłonie nie wyglądają jeszcze dobrze. Nadal musimy smarować całe ciało maściami i płynami i najważniejsze jest to, że uniknęliśmy szpitala.
Na moje oko wszystko wygląda dużo lepiej, dodatkowo dziecko już nie ma biegunki, brak jest temperatury i normalnie zaczyna jeść, więc poprawa jest duża.

Tymczasem trzymajcie za nas kciuki, by dzieci szybko wyzdrowiały i by rodzice się nie zarazili. 
Za wsparcie z góry dziękuję.


CHOROBA BOSTOŃSKA W KILKU PUNKTACH:

Leczenie bostonki:
  • Bostonka wymaga leczenia objawowego. W razie gorączki podaje się środki przeciwgorączkowe. Pęcherzyki należy osuszać, my robimy to za pomocą Tanno-Hermal Lotio. Dłonie, twarz, uda i stopy smarujemy dwa razy dziennie Fucidinem (to antybiotyk w maści na zmiany ropne). Na to nakładamy opatrunek i skarpetki/rękawiczki lub ubranko. Dodatkowo codziennie kąpiemy dzieci  w roztworze nadmanganianu potasu. 
  • Leczenie może trwać nawet do kilku tygodni, co mnie przeraża...
Objawy bostonki:
  • gorączka, ból gardła, złe samopoczucie, wysypka na ciele, czasami nudności, wymioty i biegunka.

Wygląd choroby:
  • U nas wysypka w formie najpierw czerwonych malutkich krosteczek, następnie surowiczych pęcherzy i na końcu niektóre z pęcherzy miały także zmiany ropne. To wszystko niestety swędzi dziecko, więc od stóp do głowy powinno być ubrane.
Środki ostrożności w domu:
  • codzienna wymiana ręczników, pościeli. Wszystko jest prane w temperaturze 60 stopni,
  • dwa razy dziennie przebieranie dzieci. Cała odzież prana także w temperaturze 60 stopni.
  • bardzo częste mycie rąk. My generalnie często myjemy ręce. Jednak tym razem nieco przesadzamy, ale zależy nam na tym, by jednak wyjść z choroby bez szwanku i jak najszybciej się da.

środa, 14 października 2015

Nowe pasje Tomka.

Tomek na stacji benzynowej z tatą:)

Cudne u dzieci jest to, że poznają świat i wszystko, co nowe staje się ich ulubionym zajęciem. Tak samo jest też z Tomkiem. W dwóch ostatnich miesiącach Tomek pokochał tankowanie benzyny, jazdę rowerem po kałużach i koparki. O ile tankowanie i jazda po kałużach nie budzą wątpliwości, to jeżeli chodzi o koparki to tu liczy się nie koparka zabawka, ale prawdziwa praca koparki! 
I jak tu realizować marzenia i prośby dziecka?
Ano można pokazać film na youtube, albo odwiedzać okoliczne budowy i stać przy nich godzinami w kółko tłumacząc i opowiadając, jak pracuje koparka, co się właśnie dzieje i dlaczego. W przedostatni weekend podczas spaceru po Krakowskim Przedmieściu zauważyliśmy prace budowlane przy jednej z ulic. Obowiązkowo podeszliśmy bliżej i staliśmy z Tomkiem "podziwiając" pracę koparki. Wyobraźcie sobie radość dziecka, gdy kierownik budowy podszedł i zaproponował, że posadzi dziecko za kierownicą koparki. Tomek był w siódmym niebie. Widok tak uśmiechniętego dziecka - bezcenny dla rodziców - zdjęcie poniżej. Potem Tomek miał co opowiadać przez długi czas. Do tej pory podczas rozmów, gdy tematem jest koparka, Tomek nie omieszka nam przypomnieć, że już siedział w koparce i ruszał nawet spychaczem.

Wszystko chciałby robić sam, właściwie to tata jest niepotrzebny:)

Dziecko w każdym okresie swojego życia ma jakieś pasje. I raczej nie podlegają one większej dyskusji, bo tak, jak się szybko pojawiają to też tak szybko zostają wymienione na inną ciekawszą - zdaniem dziecka - pasję/hobby. To dobrze, że nasze dzieci są tak ciekawe życia i wszystko je interesuje. To dobrze, że ciągle pojawia się coś nowego i coś nowego ich absorbuje. Przy okazji rodzicie przypominają sobie wiele rzeczy z dzieciństwa, odświeżają swoje zainteresowania i poszerzają wiedzę na wiele tematów, których normalnie by nie zgłębiali.



Najlepiej, by kauże były, jak najgłębsze!!!

Marzenie Tomka spełniło się...:)

niedziela, 11 października 2015

Moje kosmetyczne odkrycie!:)

Krem AA mezzo laser
Krem AA na noc dla kobiet 40+

Zdecydowanie nie jestem ekspertem od wszelkiego rodzaju kosmetyków. Nie jestem też testerem, kosmetyczką, czy blogerką kosmetyczną, ale to wszystko nie przeszkadza mi w tym, by Wam coś polecić. Dla mnie coś wyjątkowego, pomimo, że nie z górnej półki cenowej i pomimo, że to nic specjalnie znanego, czy hołubionego przez innych.
Otóż jakiś czas temu zakupiłam po raz pierwszy nie drogi, a ładnie wyglądający i pasujący do mojego wieku, krem do twarzy na noc, na dzień oraz pod oczy. To wszystko od marki AA do kupienia w każdym przeciętnym sklepie drogeryjnym, także w supermarketach itd. Cena jednego kremu to około 35 zł.
Kosmetyk okazał się strzałem w dziesiątkę, bo pierwszy raz od jakiegoś czasu, gdy szukałam dla siebie odpowiednich kremów w rozsądnych cenach, nie mam uczulenia!!!
Poza tym krem ma cudowną konsystencję i zapach. Ten na dzień ma nieco inny kolor - taki lekko beżowy.

Krem AA mezzo laser 40+
Krem AA na dzień dla kobiet 40+

Krem AA mezzo laser
Krem AA redukujący zmarszczki pod oczami dla kobiet 40+

Gdy po kilku miesiącach zauważyłam w sklepie do tej serii olejek do twarzy, to także go zakupiłam i się nie zawiodłam. Używam go na noc po kąpieli, co drugi dzień na twarz i dekolt. Olejek posiada do nakładania wygodny aplikator, więc żadna kropla nie może się zmarnować:)
 Gdy lekko przeschnie nakładam na niego jeszcze krem na noc z tej serii. Cudnie mam wszystko nawilżone. Jestem bardzo usatysfakcjonowana w tego zestawu, bo nie jest przesadnie drogi, jest dostępny, pasuje mi jego konsystencja, zapach, kolor i rewelacyjnie działa na moją skórę.

To kolejny argument na to, że gdy się szuka odpowiedniego kremu to należy przetestować nie tylko kosmetyki ze średniej, czy górnej półki cenowej, ale także te tańsze, bo często nie odbiegają one jakością od innych. 

olejek AA do twarzy
Olejek AA do twarzy dla kobiet 40+

olejek AA do twarzy
Olejek AA do twarzy dla kobiet 40+

olejek AA do twarzy
Olejek AA z poręcznym aplikatorem

A tak na marginesie to pomimo tego, że nie jestem jakimś kosmetycznym drapieżnikiem i nie gonię za nowościami, nie używam nie wiadomo czego i nie wydaję wielu pieniędzy na tony różnych kremów itp., to bardzo lubię od czasu do czasu pozwolić sobie na mały pakiet u kosmetyczki. Oczywiście nie ma szansy, bym wyglądała tak cudnie, jak Pani z fotografii poniżej, ale na pewno pomaga to skórze w odpoczynku oraz w bardzo dobrym nawilżeniu i dowitamizowaniu.

mlodosc


Jakich kremów używacie?

piątek, 9 października 2015

Spacer z dwójką małych dzieci - wyzwanie dla każdego rodzica!

Moje Maleństwa na jednym z zamkniętych siłowni dla dorosłych.


Przez cały okrągły rok staramy się z dziećmi dużo spacerować. Bez względu na pogodę dobrze jest wyjść na dwór. Nawet tylko na godzinę, ale spacer powinien być zaliczony. Kiedyś wyjście z dwójką dzieci wydawało mi się nie lada wyczynem. Kiedyś znaczy wówczas, gdy Karina była w wózku i jeszcze nie chodziła, a Tomek był już bardzo ruchliwy. Wówczas nie wiedziałam, co mnie czeka, gdy zarówno syn, jak i córka nie będą chcieli już siedzieć w wózeczku. Ten czas nastał!
Wierzcie mi wyjście z dwójką małych dzieci już chodzących o podobnym temperamencie to prawdziwe wyzwanie dla jednego lub obojga rodziców. Z pozoru prosta czynność, ale niestety wymaga od nas odpowiedniego i starannego przygotowania. Tym bardziej, że nie wchodzi tu w grę transport w podwójnym wózku. Na wielu forach i blogach czytam porady, jaki najlepiej zakupić wózek, by spacer był spokojny i błogi.
Tu chodzi o to, że dzieci podczas spacerów nie chcą siedzieć w wózkach i dobrze zresztą. Dzieci chcą być aktywne, chcą poznawać świat, wszytko dotykać, wszędzie zaglądać, wszystko omówić i w związku z powyższym zadawać rodzicom milion pytań.
Biorąc pod uwagę moje obecne doświadczenie piszę poniżej kilka moich praktycznych wskazówek. 
Liczę, że mamy starszych dzieci pocieszą mnie i upewnią w przekonaniu, że gdy będę miała już co najmniej czterolatki w domu, to spacery będą o wiele łatwiejsze. Tymczasem mój mąż raczej nie wypuszcza się z dwójką na spacer i mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni;)))) Na razie ze względu na ruchliwość i ciekawość naszych maluchów, codzienny spacer raczej kojarzy mu się z jakimś tragicznym obowiązkiem niż z czystą przyjemnością;)

Aby spacery przebiegały w przyjemniej i spokojnej atmosferze proponuję:
  • z góry opracować plan wycieczki, tzn. gdzie się udamy, którędy i czy tam zostajemy na dłużej? czy stamtąd udamy się jeszcze w inne miejsce? jak będzie wyglądał powrót do domu?
  • przygotować przekąski i picie. Nawet, gdy wyjdziemy na spacer po posiłku to dzieci mogą zgłodnieć, gdy na przykład zobaczą, że ktoś inny coś je lub pije.
  • zabrać za sobą niezbędne atrybuty, np. kocyk do okrycia, jeżeli okaże się, że jedno z dzieci będzie chciało uciąć sobie drzemkę w wózku:) lub foremki do zabawy w piasku. Po co dzieci mają zabierać innym dzieciom zabawki, skoro mogą mieć swoje?
  • zabrać niezbędne środki higieniczne, pierwszej pomocy itp. Być może będzie trzeba jedno z dzieci przewinąć, dziecko może się także skaleczyć lub niefortunnie upaść i podrapać do krwi ciało.
  • w niektórych przypadkach zabrać odzież na zmianę lub dodatkowe okrycie w razie zmiany pogody. Dotyczy to zwłaszcza miesięcy, gdy pogoda jest przejściowa lub niestała. Ma to sens także, gdy udajemy się gdzieś nad wodę, gdzie istnieje prawdopodobieństwo, że dziecko się pochlapie.
  • Ubrać się wygodnie, by w razie czego móc szybko zareagować i nie przejmować się obuwiem, marynarką, czy jeszcze jakimś innym szczegółem naszej odzieży.
  • mieć ze sobą coś na wypadek gdyby sytuacja była ciężka do ogarnięcia i trzeba by było w jakiś sposób dzieci udobruchać/przekupić/"namówić" na coś. W takich sytuacjach mam przy sobie coś słodkiego i gdy robi się mało ciekawie z różnych powodów wykorzystuję to, by nie zaogniać sytuacji, nie tracić nerwów i przede wszystkim nie doprowadzać do histerii dziecka.
  • SPOKÓJ i CIERPLIWOŚĆ, bo tylko to pomoże nam w ogarnięciu dwójki małych, brykających i żywiołowych maluszków.

Aby niepotrzebnie nie dźwigać zbędnych rzeczy proponuję nie zabierać ze sobą:
  • książek do czytania, bo musimy mieć oczy do okoła głowy, by dzieciom się nic nie stało,
  • tabletów, telefonów i laptopów. I tak nie odpowiecie na maile, nie przeczytacie wiadomości i nie zadzwonicie do znajomych nadrobić zaległości. Przy tak małych dzieciach uwagę trzeba skupić tylko i wyłącznie na nich. To ich czas i to im się należy.
  • plannerów, notesów i długopisów. Nie zrobicie listy zadań, bo nie będziecie mogli się skupić na tyle na temacie, by coś sensownego z tego powstało.

Poniżej kilka zdjęć z ostatnich wspólnych spacerów:)

Wyścigi, kto pierwszy...

...zrobi koło i dobiegnie na schody.

Oczywiście dla Kariny to dużo trudniejsze niż dla Tomka...

...ale tego Tomek zdaje się nie rozumieć. A może nie chce rozumieć;)

W lesie zawsze należy być czujnym...

...zwłaszcza, gdy w tle klarują się jakieś niebezpieczne zabawy.

Każda zabawa to interesujące zajęcie.

Na placu zabaw czeka zawsze mnóstwo atrakcji.

Obecnie zarówno Tomek, jak i Karinka świetnie bawią się wszędzie.

Karinka jest jeszcze za mała na rowerek, a szkoda;)

Nasze urocze rodzeństwo razem:)

Dobrze, że są dwie kierownice. Nie ma walki;)

Po co najmniej dwugodzinnym spacerze wieczorem czytamy różne opowieści lub bajki. Karinka nie jest nimi jeszcze jakoś szczególnie zainteresowana, ale Tomek jest fanek przygód dzieci, zwierząt, roślin i postaci z bajek. Bardzo mnie to cieszy. Większość książek kupuję już na olx, albo w antykwariatach. Nie mam czasu na chodzenie po księgarniach i po co wydawać pieniądze na nowe, skoro używane książki także wyglądają dobrze? Poniżej nasza nowa pozycja i choć teoretycznie jest dla dzieci starszych to Tomkowi się podoba.


Fot ze strony: http://tezeusz.pl/


wtorek, 6 października 2015

Wiewiórki - zagrożenie dla ludzi czy miłe przytulne zwierzątka?


Tomek karmi wiewiórki

Mieliśmy ostatnio dwa incydenty podczas spaceru. 
Uwielbiamy karmić wiewiórki orzeszkami. Z tego powodu zakupiliśmy nawet orzechy laskowe i zawsze mamy je gdzieś w wózku, by móc dokarmić głodne zwierzaki. Tam, gdzie spacerujemy w lesie jest bardzo dużo wiewiórek, podobnie, jak spacerowiczów z orzeszkami. Dzieciaki mają frajdę, rodzice zresztą też, bo wiewiórki są piękne, blisko podchodzą i bardzo pozytywnie nam się zawsze kojarzyły. Tymczasem ostatnio wiewiórki zrobiły się bardzo łakome i gdy chcieliśmy już iść do domu, kilka wiewiórek naskoczyło na nas. Z wrażenia krzyknęłam. Nie mogłam ich spłoszyć i lekko się przeraziłam, bo pomyślałam, że przecież mogą mieć wściekliznę. Karinę szybko posadziłam do wózka, Tomek wsiadł na rowerek i najnormalniej chcieliśmy uciec. Na nic się to zdało, bo wiewiórki biegły za nami. Krzyknęłam po raz drugi i na moje szczęście widział to wszystko jakiś Pan z psem, który do nas podbiegł. Jego pies spłoszył wszystkie wiewiórki. 
Szok, bo chodzę w te same miejsca na spacery od wielu lat i zawsze cieszyłam się na myśl o spotkaniu tych ślicznych i "łagodnych" zwierzaków, ale w tym momencie cały czar prysł i moje zdanie o wiewiórkach nieco się zmienia.
Nie przypuszczałam, że wiewiórki mogą być tak nachalne, bo przecież uważałam je zawsze za śliczne i milutkie stworzenia, o jak na zdjęciu poniżej:

zdjęcie ze strony: http://fototapetynawymiar.com/

Tymczasem na drugi dzień podczas przejścia tylko przez las, wiewiórki ponownie nas zaczepiły, pomimo, że nie karmiliśmy ich i nawet nie zamierzaliśmy. Po tych naszych średnio miłych przygodach zaczęłam trochę czytać o tych leśnych tajemniczych zwierzętach i przyznam, że już raczej nie będę ich z bliska karmić i dla bezpieczeństwa dzieci - lepiej będzie trzymać się z dala od tych stworzeń.
Jak się okazuje w większości pozycji autorzy podkreślają, że jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że wszystkie wiewiórki w lesie mają wściekliznę. Wbrew pozorom wściekła wiewiórka może się zachowywać bardzo spokojnie - wówczas mamy do czynienia z wścieklizną utajoną. W takich przypadkach bardzo łatwo o zarażenie dziecka, co mnie przeraża maksymalnie. Po zarażeniu tą chorobą można umrzeć w ciągu 2 do 6 dni, jeżeli osoba nie jest leczona. W takiej perspektywie, ja dziękuję za towarzystwo wiewiórek.
Należy pamiętać, że jest to groźny drapieżnik leśny, a nie domowe małe kociątko, więc nie powinno się ich na siłę oswajać i udowadniać sobie swego rodzaju odwagę, czy męstwo. 
Obecnie nie muszę nawet Tomka przkonywać, że wiewiórki mogą być groźne, bo dobrze pamięta, jak przed nimi uciekaliśmy. Jedno jest pewne, moje podejście do wiewiórek drastycznie się zmieniło. Teraz jestem ostrożniejsza i proponuję każdemu, by w lesie nie traktował wiewiórek, jak swoich przyjaciół i by podchodził do dokarmiania dzikich zwierząt z bardzo dużą rozwagą.
Poniżej ostatnie zdjęcie moich dzieci blisko wiewiórek.


Tu jeszcze grzeczne i łagodne wiewióry:), a my bardzo pozytywnie do nich nastawieni.


Jakie są wasze doświadczenia z wiewiórkami?