czwartek, 31 lipca 2014

O szczęściu i smutku

Wczoraj naszedł mnie przeokropny smutek i z tego wszystkiego się poryczałam. Mąż akurat był u sąsiadów i gdy wrócił padło standardowe pytanie: " Coś Ty znowu przeczytała?" A ja - jak to ja, gdy mam chwilkę to lubię coś poczytać, a to w sieci, a to coś na blogach. A że ludzie często piszą o smutnych rzeczach, to jest mi ich żal, że z bezradności jakaś łza poleci.

Od kilku zaledwie tygodni czytałam zapiski Gabrysi na blogu http://mojawalka.mimowszystko.org/, która zmagała się od niedawna z bardzo ciężkim nowotworem. Gabrysia odeszła od nas 18 lipca. Miała zaledwie 30 lat, dwójkę cudownych chłopców i wspaniałe życie.

Jakoś przeoczyłam tego 18 lipca, bo w ogóle odcięłam się od komputera i wczoraj wiadomość o Gabrysi całkowicie mnie przygnębiła i zasmuciła. Zastanowiłam się po raz n-ty nad swoim życiem. Prawda jest taka, że chciałam sobie na blogu trochę ponarzekać na to i owo, ale po raz kolejny uświadomiłam sobie, że to nie ma sensu, bo mam cudowne życie i przede wszystkim zdrowie.
Zobaczcie, jak cudownie wyglądamy na zdjęciu poniżej, tj. nasza kochana rodzinka:) Jestem szczęśliwa i nie mam na co narzekać, a to na co chciałabym pomarudzić w świetle różnych prawdziwych nieszczęść, jest śmieszne.

Tata, mama, Tomutek i Karinka - uwielbiam to zdjęcie.

Zdaje mi się, że czasami bywa źle, ale tak nie jest! Niepotrzebnie szuka się dziury w całym. Oczywiście ma to swoje podłoże w ogólnym zmęczeniu i czasami w tym, że niepotrzebnie dążymy do osiągnięcia jakiejś niezdrowej perfekcji. Tylko po co nam ta perfekcja? Po co planowanie wszystkiego i zapinanie na ostatni guzik? Może czasami należy dać sobie spokój i nie posprzątać mieszkania, zjeść śniadanie przy brudnym stole, bawić się z dziećmi nie zważając na rozsypaną kaszę na podłodze, iść spać i zostawić brudne naczynia w zlewie, nie prasować wszystkich ubrań, pranie odłożyć na później, wyjść na spacer zamiast umyć okna... itd.
Czy czasami aby nie przesadzamy? 
W świetle tego, o czym pisała Gabrysia i to jak szybko odeszła od nas, te nasze dążenia do perfekcji są po prostu banalne, bez znaczenia, bezwartościowe i okropnie trywialne. 
Cieszmy się naszymi rodzinami i dziećmi, cieszmy się tym, co mamy, bo to ogromna wartość i dążmy do tego, by niczego nie żałować w przyszłości. Bardzo gorąco współczuję mężowi i dzieciom Gabrysi i bardzo jej dziękuję, że jeszcze bardziej swoim pisaniem pokazała nam, jak ważne jest życie, rodzina i zdrowie. Ona miała zaledwie 30 lat! A jej dzieci są takie malutkie. Ceńmy nasze zdrowie i nasze szczęście.
Miałam dzisiaj tylko marudzić i użalać się nad sobą, a wyszło na szczęście zupełnie inaczej. Potrzebowałam takiego kubła zimnej wody na głowę, by się obudzić z tego amoku i biadolenia na wszystko. Będę o tym pamiętać następnym razem.


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.


środa, 30 lipca 2014

Chrzest Karinki

W lipcu udało nam się jeszcze zorganizować Chrzest święty Karince. Bardzo się cieszę, bo wcześniej nic nie wskazywało na to, że nam się to uda. Mąż nastawiał mnie już od początku na sierpień uzasadniając, że to też nie będzie jakaś tragedia. Ja natomiast nie lubię ciągle w nieskończoność wszystko przekładać. Tymbardziej, że w sierpniu mamy zaplanowane inne sprawy, a wiecie jak to jest. Gdy się za dużo zaplanuje to zazwyczaj nic się nie udaje jak należy. 

Przed Chrztem zakupiłam na Gumtree używaną sukienkę dla Karinki i jak się okazało potem dostałam dla niej także nową śliczną sukienkę i tą właśnie jej ubrałam. Wyglądała, jak mała księżniczka.
Imprezy nie robiliśmy dużej. W domu teściowa przygotowała mi dzień wcześniej pyszny obiadek. Wieczorem mieliśmy zakąski, koreczki, kanapeczki, ciasto itd. Siedzieliśmy długo i rozmawialiśmy. Byli teściowie, Rodzice Chestni, mój Tato i Ciocia. Było raczej skromnie i wszystko znakomicie się udało. Jestem bardzo zadowolona. Żałuję tylko, że zdjęć nie mamy wielu. Niestety w sobotę wcześniej umówiony fotograf dał mi znać, że go nie będzie. Byłam bardzo zawiedziona, ale trudno.

Mam nadzieję, że gdy dostanę od wszystkich zdjęcia to wyjdzie z tego śliczna pamiątka dla Karinki. A poniżej trzy z 15 zdjęć z naszego aparatu. Na szczęście ktoś cokolwiek zrobił:)

Wspomnę jeszcze, że ceremonia w Kościele pozostawiała dużo do życzenia, ale starałam się tym nie denerwować. Dzieci Chrzczono po Mszy. A jak po Mszy to już wiadomo, że robi się zamieszanie na sto dwa i tak też było. Dla ludzi najważniejsze było robienie zdjęć, kręcenie filmów, a nie samo wydarzenie. Ksiądz mówił sobie a Goście-Paparazii robili co chcieli i nie mieli żadnego poszanowania dla tej ważniej uroczystości. Ach szkoda słów, więc na tym poprzestanę.

Mój Aniołek jest już ochrzczony i to jest najważniejsze:)

Nasza Księżniczka spała przez całą Mszę. Obudziła się na mleczko i ponownie usnęła. Ręce mi odpadały, bo jakby nie było waży już przeszło 7 kg.

Rodzinka w komplecie, rodzice, dzieci i rodzice Chrzestni Karinki oraz Ksiądz z Włoch - gość Parafii św. Zygmunta w Warszawie:)

Rodzice Chrzestni Karinki, tj. Ola i Radek

Ja już prawie siedem miesięcy po porodzie

Tak, tak, to już prawie siedem miesięcy po porodzie. Czas mija bardzo szybko i na szczęście działa także na moją korzyść.

Od stycznia udało mi się schudnąć tyle, ile planowałam, więc ważę już swoje 59 kg. A że w miarę jedzenia apetyt rośnie to postanowiłam zrzucić jeszcze około 3 kg.

Z ćwiczeniami bywa różnie, bo czasami trudno znaleźć wolną chwilę, by poćwiczyć. Ten temat jest jednak nadal otwarty i do końca roku brzuchol musi i będzie wyglądał zgrabnie i jędrnie. To chyba najtrudniejsze wyzwanie w tym czasie powrotu do niegdysiejszej sylwetki. To przychodzi chyba najtrudniej każdej kobiecie. Choć niektóre z Was mają zdecydowanie łatwiej, co jest pewnie także kwestią genów:))))

Ja chudsza o 15 kg, licząc od stycznia 2014.
 
Moje wszystkie badania są w normie, tzn. bardzo dobre, więc jedno zmartwienie odeszło. Bardzo mnie to cieszy:) Po ciąży pozostały mi tylko dość duże żylaki, które mam zamiar usunąć jeszcze do końca tego roku. Tu na razie nie zapeszam, ale jak się wszystko dobrze potoczy to dam znać, jak sobie z tym tematem poradziłam.

Blizna po cesarce jeszcze jest dość widoczna, choć już się zabliźnia - można by napisać - całkowicie. W jej okolicach jeszcze mam lekkie bóle, gdy np. Tomutek mnie uderzy głową lub gdy Karinka leży obok mnie i kopnie dla zabawy nogą. Wówczas czuję ból, że czasami aż zapiszczę.

Niestety cały czas przestrzegam minimalnej diety. To do tego stopnie, że przestaję jeść niektóre wysokokaloryczne produkty. Przestają mi smakować:( Jem zdecydowanie mniej, częściej, słodycze wykluczyłam prawie do minimum, tu przede wszystkim czekolady:) Pije bardzo dużo wody.

W gubieniu wagi bardzo pomaga mi karmienie, bo nadal karmię Karinkę. Chciałabym tak karmić do końca 10 miesiąca i mam nadzieję, że mi się to uda. Czasami mam oczywiście dość, bo karmię ją jeszcze w nocy, więc oznacza to dla mnie ciągłe i systematyczne wstawanie.

Kolejna rzecz pomocna przy gubieniu wagi to stres. Tak niestety - nawet na macierzyńskim można być w stresie, ale nic na to nie poradzę. Stres w pracy jest naturalnie inny niż ten domowy, ale na pewno też w jakimś stopniu w nas uderza. Od tego stresu bardzo chciałabym wypocząć, ale jak? 

Mówię ostatnio do męża, że bardzo chciałabym pojechać na jakieś wczasy na dwa tygodnie, do ciepłego miejsca za granicę (bo mam gwarancję pogody), z opcją all inclusive. Chciałabym tak wypoczywać, bym mogła zajmować się tylko dziećmi. Chciałabym odetchnąć od zakupów, sprzątania, prania, prasowania, planowania posiłków, gotowania itd i chciałabym cały czas bawić się z Tomkiem, jakbym była jego równolatkiem. Co na to mój mąż? - że on ma all inclusive w domu!!! On natomiast chciałby odpocząć od dzieci. Jak można tak powiedzieć? Jak można mieć takie marzenia. Przecież nie po to zakładałam rodzinę i rodziłam dzieci, by się ich już w pierwszych latach pozbywać i wysyłać do teściów. Na taki pomysł może wpaść tylko facet i do tego musi być taki, jak mój mąż. Zastanawiam się, co będzie mówił, gdy dzieci będą starsze.
Czy Wasi mężowie także mają takie marzenia, by posłać dzieci do dziadków i jechać na wczasy????? A poza tym, jak mój mąż może chcieć odpocząć od dzieci, jak go nie ma w domu średnio pomiędzy 9:00 a 18:00? Przecież taki Tatuś nawet nie zdaje sobie sprawy, jak może być ciężko i jak można mieć dość...
Tak a pro po zmęczenia i potrzeby relaksu - przedwczoraj Tomek nie chciał spać dość długo i chciał być tylko u mamusi na rączkach. Była godzina 22:00, on marudny, ja zmęczona po całym dniu i marzę by o tej 20:00 usiąść i się już tylko relaksować. Tymczasem Tomutek chce być na kolankach u mamusi i do tego ze swoją ulubioną podusią. Nie można mu przetłumaczyć, że Tatuś także poczyta bajeczkę i weźmie na kolanka. Co robić w takiej sytuacji? - po prostu wyjść z domu i tak też zrobiłam. Jak stałam, na boso w legginsach i koszulce wyszłam z mieszkania. Posiedziałam sobie około 20 minut na schodach klatkę niżej. Mąż uśpił Tomutka i świat się nie zawalił, a ja się wyciszyłam na blokowym korytarzu.

Podsumowując, mam się całkiem dobrze tylko to zmęczenie nie opuszcza mnie ani na krok.

Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.






wtorek, 29 lipca 2014

Niespodzianka

Niedawno trafiła mi się bardzo miła niespodzianka.

Zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałam miłą panią, która się przedstawiła jako pracownik TVP. Tu już pojawiło się na mojej twarzy ogromne zaskoczenie i zapaliła się czerwona lampka ostrzegawcza. Pierwsza myśl, czy ktoś mnie w coś wkręca? Tymczasem Pani kontynuowała wstęp wyjaśnień, których w ogóle nie słuchałam. Usłyszałam tylko zdanie końcowe, że w związku z udziałem w The Vois of Poland wygrałam nagrodę!!!

Byłam zaskoczona i rozbawiona, co niewątpliwie było słychać w moim głosie. Przerwałam pani słowotok i zapytałam, czy że niby chce mi wmówić, że stałam na scenie i śpiewałam? Tym pytaniem zaskoczyłam panią, która od razu odpowiedziała, że absolutnie nie i po krótkich wyjaśnieniach mniej oficjalnych dowiedziałam się, że chodziło o udział a właściwie komentarz wystawiony na stronie internetowej programu. 

Okazało się, że mój komentarz został wyróżniony i nagrodzony bonem o wartości 50 zł, który mogłam zrealizować w EMPIKU. Bardzo ucieszyłam się z tej nagrody, a właściwie z myśli, że może wyjdę w końcu sama do mojego ulubionego sklepu i będę mogła spędzić tam parę godzin. A to wszystko po to, by kupić płytę, o której ostatnio dość intensywnie myślałam - o ile będę mogła wyjść z domu i mąż zostanie z dziećmi...


Bon, który wygrałam przyszedł pocztą:)

W Empiku byłam i płytę kupiłam. Właściwie to zakupiłam dwie płyty, a mianowicie Justyny Steczkowskiej i Stinga:)

Dwie płyty, które zakupiłam. Tu do 50 zł trochę dołożyłam:)

Do drugiej płyty musiałam dopłacić, ale pomimo to niespodzianka się udała:)

Czasami takie niespodzianki potrafią nas całkowicie zaskoczyć i powodują, że człowiek może choć na kilka godzin oderwać się od rzeczywistości. Ta niespodzianka była bardzo miła.

Tymczasem Stinga słucham codziennie, gdy przez około pół godziny dzieci śpią razem. Wówczas siadam w fotelu z zimnym napojem i się relaksuję słuchając klasyki:)



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.

sobota, 26 lipca 2014

Migawki ze spacerów

Ostatnio ogarnia mnie jakaś niemoc "twórcza". Mam nadzieję, że to się szybko zmieni. Pozostały mi tylko moje ukochane spacery z moimi maleństwami. Dla przypomnienia się Wam, poniżej kilka zdjęć z ostatnich dwóch tygodni. Zosi już nie ma w Warszawie, ale do niej jeszcze pewnie wrócę.

Hmm... na zdjęciach widać zmienną pogodę, raz wietrznie, a innym razem upalnie.














Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.

środa, 16 lipca 2014

Zosia na wakacjach w Warszawie - wspólne zabawy we dwoje

Różnica wieku pomiędzy Tomkiem i Zosią jest duża, bo 5 lat, ale pomimo tego czasami potrafili się ładnie bawić, ku mojej wielkiej radości. Oczywiście za każdym razem musiałam ich pilnować, w przeciwnym razie skutki mogłyby być tragiczne. 

Gdy Zosia zaczynała się gdzieś czymś bawić, od razu obok pojawiał się Tomutek. Czasami zaczynał się także bawić, a czasami niestety próbował zrobić wszystko, by Zosi przeszkodzić. Na zdjęciach poniżej uwieczniłam te momenty, gdy ta kochana dwójka świetnie się dogadywała. Nie mam zdjęć, gdy było konfliktowo, bo rozdzielałam dzieciaczki i nie było komu robić zdjęcia w danej sekundzie. Jedno jest pewne, że temperamenty tej dwójki dzieci, gdy przebywali razem były duże na tyle, by mnie bardzo zmęczyć. Oczywiste jest, że w takich sytuacjach muszę uważać na dzieci i kontrolować ich każdy ruch, dlatego potem zmęczenie jakie mnie dopadało było ogromne.

W poczekalni do lekarza, dzieci jak aniołki:)

Na pacu zabaw pod schodami w piasku. Tu najlepiej, bo dzieci nie ma.

Tu na placu zabaw - zabawa na rurce:)))

Malowanie na balkonie. Dzieciaczki były przekochane. Nie mogłam oderwać od nich wzroku:)

Karmienie kaczek było oczywiście także zaplanowane:)


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta:) 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentrzy. Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu dzieci innym.


Zosia na wakacjach w Warszawie - Chrzest Święty

Zosia niestety nie była jeszcze chrzczona, ale bardzo chciała. Jej mama nie miała nic przeciwko, więc udałam się od razu do naszej parafii, by spróbować zorganizować uroczystość. Jak się okazało to nic trudnego, zwłaszcza, że dziecko nie ukończyło jeszcze 7 lat. Wówczas należało by wszystko załatwiać przez Kurię. Z jakich względów nie wiem i nawet nie dopytywałam. Cieszyłam się, że możemy tak szybko ochrzcić Zosię. Chrzestnymi oczywiście zostałam ja z mężem.
Nawet nie zastanawialiśmy się jakoś specjalnie długo, bo chcieliśmy, by Zosia się cieszyła i by nie denerwowała się niepotrzebnie w szkole, że nie ma jeszcze Chrztu Świętego. Jak by nie było przygotowanie do Komunii Świętej zaczyna się już od pierwszej klasy.

Tu Zosia podczas Chrztu Świętego:)

Na prezent kupiliśmy Zosi Biblię dla dzieci, srebrny łańcuszek i medalik z Maryją. Biblię Zosia sama sobie wybrała i bardzo się z niej cieszyła. Odzież do Chrztu także szybko zorganizowaliśmy i tu pomogła nam nasza Sąsiadka (Madziu jeszcze raz dziękujemy). Sąsiadka zorganizowała białą sukienkę i kupiła podkolanówki. Ja dokupiłam w outlecie białe buciki za 17 zł i biały sweterek. Zosia wyglądała jak księżniczka. No brakowało jej tylko korony:))

W domku nie robiliśmy też jakiejś specjalnej imprezy, było skromnie i przyzwoicie. Sąsiadka Madzia zrobiła nam pyszny tort bezowy z malinami, był więc obiad, a po nim deser.

Na szczęście w kościele był fotograf, więc zdjęcia mamy ładne i jest ich dużo. Dzisiaj dostarczył on gotowy album ze zdjęciami, więc Zosia będzie miała cudowną pamiątkę. Już wszystko spakowałam i jutro zaniosę na pocztę.

Tymczasem w przyszłą niedzielę mamy Chrzest Karinki i także nie będzie jakiś huczny. Wręcz przeciwnie:)

Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.

piątek, 11 lipca 2014

Zosia na wakacjach w Warszawie - post o kiepskich lekarzach, ich kiepskich diagnozach i o tym, co bym z takimi chętnie zrobiła...

Zdecydowaliśmy się z mężem wziąć na wakacje, tj. na miesiąc, dziewczynkę. Nie będę pisać tu nic o niej jawnie i zamieszczać zdjęć, bo jej mama sobie tego nie życzy, co oczywiście rozumiem. Dlatego ów dziewczynkę nazwałam sobie Zosia:)

Zosia przyjechała do nas pod koniec czerwca, pochodzi z biednej rodziny, urodziła się dwa i pół miesiąca wcześniej, od września idzie już do pierwszej klasy i jesienią skończy 7 lat. Zosia jest drobną i ładną dziewczynką. Jest też bardzo spokojna, skromna i grzeczna. Nie ma wielu wymagań, o nic nie prosi, a za każdą rzecz, którą otrzyma jest wdzięczna i ślicznie dziękuje, choć nie potrzebuje jej, bo nie chce obciążać innych. Zosia jest też bardzo nieśmiała i ma swój odmienny, inny świat.

No właśnie, "ten jej świat" jakoś nam się z mężem nie podobał. Zosia przyjechała do nas też z podejrzanym katarem i jakimś pokaszliwaniem. Ni to katar, ni to nie katar. Byłam zdenerwowana, bo przecież mam dwójkę małych dzieci, więc choroby u gości nie są mile widziane. Dwa dni po wyjeździe mamy Zosi i dwa dni po obserwacjach jej zachowania, stwierdziliśmy z mężem, że ona jest albo przygłucha, albo może to autyzm w lekkiej postaci. Zosia wydawała nam się, po prostu jakaś inna. Jej mama od jesieni leczyła ją na jakiś stały nieżyt nosa, o czym nas poinformowała. Jednak nam nie podobał się i nos i zachowanie.

Nie chcieliśmy się dłużej nad tym zastanawiać, więc mąż udał się z nią do przychodni rejonowej, pod pretekstem przebadania tego nosa, kataru i kaszlu. Przy okazji miał zapytać lekarza o "ten inny świat Zosi". Pediatra od razu postawiła diagnozę a mianowicie, że trzeci migdał ugniata wiele narządów i stąd ten katar. Ponad to w uszach Zosi jest woda, to także konsekwencja trzeciego migdałka, która nie pozwala jej normalnie słyszeć. To dziecko nie wie, co to znaczy słyszeć normalnie.
Pediatra doradziła, gdzie się dalej udać i co robić. Tu także poinformowała, że nie ma sensu używać leków na katar Zosi, bo ona nie jest chora i nie jest przeziębiona, tylko wydzielina z nosa jest konsekwencją dużych migdałków.
Tu nie zwlekaliśmy z mężem i od razu ją zarejestrowaliśmy do prywatnej wskazanej przychodni, by dokonać wszelakich badań. Co się okazało?

Okazało się po wielu badaniach, że Zosia ma ogromnego trzeciego migdałka, przez to jest prawie głucha i ma zatkany nos. Wygląda to, jakby była notorycznie chora i miała wypełnione czymś zatoki. Poza tym oddycha buzią i ma ją cały czas otwartą, w nocy chrapie, a w dzień pociąga nosem. To właśnie jest znak, że ktoś ma przerośniętego migdałka.
Mało tego, Pani doktor przeprowadzająca Zosi liczne badania była zaskoczona, że migdał jest tak duży u tak małej dziewczynki. Pani doktor w swojej praktyce, jeszcze nie spotkała się z takim migdałem.

Teraz Zosia ma wszystkie badania i datę operacji na październik 2014. Data ta zostanie jeszcze potwierdzona, a operacja odbędzie się w Kajetanach.
Kajetany to wyspecjalizowany szpital zapewniający kompleksową opiekę osobom z uszkodzeniami narządu słuchu, głosu, mowy, równowagi i oddychania.


Przykre dla niej jest to, że nie słyszy, bo ona nie wie, jak to jest dobrze słyszeć. Głuchota nie pozwala jej się dobrze uczyć i w zerówce jej mama była za to słownie karcona, bo przecież córka się nie uczyła, a matka nie chciała z nią siedzieć i jej pomagać. Zosia natomiast bardzo chce się uczyć, ale ona nie może, bo przecież nikt do niej nie mówi na tyle głośno, by ona coś usłyszała i zrozumiała. Dla osób, które o tym nie wiedzą może to być bardzo denerwujące, że dziecko udaje, iż nie słyszy. Nie można do niej szeptać, nie można mówić cicho lub normalnie, bo ona tego nie słyszy.

W tym wszystkim najbardziej przerażające jest to, że nie zauważył tego miejscowy lekarz i przez prawie pół roku leczył Zosię antybiotykami przepisując jej coraz silniejsze. Po antybiotykach było kilka dni lepszych i ponownie powracał "dziwny katar". Jak to się stało, że jeden lekarz wie od razu, a inny nic nie wie? Za co tacy lekarze biorą pieniądze? I dlaczego często tacy nieudacznicy nas leczą (mam na myśli tych złych lekarzy, bo przecież jest też bardzo wielu dobrych lekarzy)?

Obecnie jest nagonka na lekarzy i ja nie chcę się do tego mieszać, ale bierze mnie jasny szlak, gdy pomyślę o lekarce, która leczyła Zosię. To dla mnie niedopuszczalne i niewyobrażalne, jak ktoś bez cienia empatii przepisuje dziecku antybiotyki i z miesiąca na miesiąc zwiększa dawki. Należy tutaj także podkreślić, że ta lekarka nie robiła Zosi szczegółowych badań i nie dociekała, co jest, że katar utrzymuje się praktycznie ciągle. Ta lekarka to jakiś tuman do potęgi entej!!! A studia to zaliczała jakimś podejrzanym sposobem. Ja bym założyła takiemu nieukowi sprawę w sądzie, ale nie mogę się mieszać, bo teoretycznie to nie moja sprawa.

Jaki z tego wszystkiego jest morał?? - że musimy patrzeć lekarzom na ręce i zawsze o wszystko pytać i dociekać. Często nie można czegoś pozostawić po losowi, tylko wziąć we własne ręce. Teraz jest wiele możliwości, jest internet, są książki, fundacje i dobrzy lekarze pracujący także charytatywnie, więc zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji. Nie zostawiajmy naszego zdrowia, zdrowia naszych dzieci i bliskich tylko w rękach lekarzy.




Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.