sobota, 31 grudnia 2016

TRON - moje odkrycie w 2016 roku

*Zaznaczę, że to nie jest wpis sponsorowany, a moja własna inicjatywa z wartą tego reklamą:)

W mijającym roku odkryłam to cudo i obecnie nie wyobrażam sobie wyjścia z dziećmi bez niego. To absolutnie fenomenalny przedmiot i najlepszy nowy produkt, jaki zakupiłam w 2016!!!!

Któregoś pięknego dnia dowiedziałam się od rodzica z przedszkola Tomka o istnieniu jednorazowego turystycznego nocnika dla dzieci. Moja pierwsza myśl, to to, że to pewnie jakiś bubel. Pomimo to byłam ciekawa, co to może być i po wpisaniu na Allegro hasła:"nocnik turystyczny" "poznałam" Tron:)
Na początek zakupiłam 5 sztuk, by sprawdzić, co to, jak działa i czy jest nam w ogóle potrzebny.

Cały przedmiot jest wykonany z grubej tektury, szybko się go rozkłada i także już z zawartością zamyka. Jest estetyczny, dyskretny, mały i stosunkowo niedrogi. Ratuje nam życie w podróży, na spacerze, na wycieczce, u znajomych, ba nawet czasami w komunikacji miejskiej i także u lekarza! Tak, tak to cudowny wynalazek i jak dla mnie ten, kto go wymyślił powinien to opatentować i zbić na tym fortunę:)

Po sprawdzeniu uznałam (niepewnie), że warto go mieć. Po kilku miesiącach przekonałam się już, że jest on wręcz niezbędny w naszej codzienności i pozwala zaoszczędzić stresu matce i dzieciom.

Jak do tej pory nocnik wykorzystywaliśmy podczas podróży, u lekarza [Byłam z Karinką i Klarą na szczepieniu u lekarza. Karince zachciało się siusiu i chciałam z nią wyjść do toalety, ale lekarka oznajmiła mi, że stracę tą wizytę, bo będzie to trwało za długo. Nie chciałam się kłócić, dyskutować i denerwować siebie i dziecko, a działać trzeba, bo Karinka często mówi i sika, więc wyciągnęłam nocnik, rozebrałam Karinkę, zrobiła siusiu, po czym nocnik zamknęłam i schowałam nocnik do wózka. Mina lekarki? - bezcenna! A ja? spokojna, z mniejszą ilością stresu, ale z załatwionymi sprawami. Wszystkimi:)], na pikniku, w kościele, podczas wycieczki po mieście, na spacerach, w restauracji [toalety były zajęte i nikt nie chciał przepuścić dziecka:(]. Jak dla mnie to sporo miejsc i sporo mniej stresu z szukaniem toalety lub miejsca, gdzie dziecko może załatwić swoje potrzeby fizjologiczne.
Obecnie sprawy toaletowe poza domem wyglądają tak, że gdy Karinka krzyczy, że chce siku lub coś więcej, to po prostu wyciągamy Tron, rozkładamy go i Karinka robi, co chce zrobić. Już nie ganiam, nie szukam, nie denerwuję się i nie stresuję dziecka. To bardzo duży plus i bardzo duże odciążenie - dla mnie.

Jeżeli macie małe dzieci, które są już odpieluchowane, ale są jeszcze za małe, by trzymać siusiu/kupkę do czasu znalezienia toalety, to polecam nocnik tron! 
To moje odkrycie 2016 roku:)


Tak wygląda po otwarciu:)

Tak wygląda po otwarciu:) - od góry.

Tak wygląda po otwarciu:) - od spodu.

Tu już zamknięty z zawartością:)

Tu już zamknięty z zawartością:)

Tu już zamknięty z zawartością:)

Przed zamknięciem z zawartością:)

piątek, 30 grudnia 2016

ZUS - niezamknięta i przygnębiająca sprawa z ZUS przechodzi na nowy rok.

Źródło: www.rig.katowice.pl/wspolpraca-z-zus-w-chorzowie/ekspert-zus-odpowiada


Niestety w 2016 nadal nie zakończyła się moja sprawa sądowa z ZUS, która trwa - przypomnę - od 2012 roku, a dotyczy naliczenia niewłaściwego zasiłku macierzyńskiego. O tej sprawie pisałam już wielokrotnie na następujących stronach:

Obecnie moja sprawa oczekuje na kolejny termin - tym razem w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie. Ostatnia decyzja Sądu Okręgowego w Warszawie w marcu 2016 była pozytywna dla mnie (chciało by się napisać po raz kolejny i/lub jak zawsze). Jednak jak zwykle ZUS się od niej odwołał i złożył apelację do Sądu Apelacyjnego. W Sądzie Apelacyjnym rozprawa będzie miała miejsce w okolicach grudnia 2017 roku!!! Tak, tak czas oczekiwania w Warszawie na sprawę w Sądzie Apelacyjnym z ZUS to około półtora roku. Takim oto sposobem w okolicach 2018 roku w styczniu powinna być wydana ostateczna decyzja dotycząca mojej sprawy.
Jeżeli tak się stanie to będzie oznaczało, że sprawa przeciwko ZUS trwała 5 lat!

Pozostawię to bez obszerniejszego komentarza. Podkreślę tylko, iż mam nadzieję, że ktoś wreszcie weźmie się za tyłki pracowników ZUS-u i Sądów.

To ta sprawa jest dla mnie przygnębiająca. Już raczej staram się o niej nie myśleć, w ogóle o niej zapomniałam, a przypomina mi się tylko wówczas, gdy otrzymuję jakąś informacje na jej temat.
Swoją drogą to żal mi kobiet, które walczą z ZUS-em, ale mają znacznie bardziej skomplikowane sprawy i na przykład nie mają środków do życia na macierzyńskim. Ja domagam się tylko właściwego naliczenia urlopu macierzyńskiego. ZUS ma to wszystko w nosie i nie dba o swoich petentów, a Sądy? - cóż, albo się nie wyrabiają, albo mają za mało sędziów, albo jest po prostu za mało dobrych sędziów.

wtorek, 27 grudnia 2016

Mój czterolatek - Tomek w 2016


Tomek pozuje do zdjęć:)

Do końca roku pozostało już tylko kilka dni. Warto było by go podsumować, ale tym razem w kilku krótkich wpisach napiszę o sprawach, które w tym mijającym roku w jakimś stopniu bardziej mnie zaangażowały, albo zaskoczyły lub wręcz przygnębiły.

W tym wpisie zacznę od tego, co mnie bardzo zaangażowało:)

Tomek w mijającym roku skończył cztery lata. To wiek szczególny dla chłopca, bo staje się bardziej samodzielny, rozmowny, więcej rozumie i więcej od nas oczekuje. Rozwija się szybko (i jak piszą James i Thomas w swojej książce pt."Dzikie stwory") jest bardzo aktywny, czasami agresywny, bardzo ciekawy i chce być niezależny.
Chłopcy w tym wieku są non stop na pełnych obrotach, są ogromną kulą emocji, która niechętnie uczy się dyscypliny. Swoją miłość i przywiązanie okazują poprzez zapasy, walenie z główki, a czasem nawet bicie. Agresja to ich odmiana okazywania czułości i bliskości. Czasami także poprzez agresję informują nas o swoim pobudzeniu, albo dają nam do zrozumienia, że nie radzą sobie ze zbyt dużą ilością bodźców. Wówczas może dochodzić do niekontrolowanych napadów złości i to jest sygnał dla rodziców, że "jestem zmęczony" lub "jestem głodny" lub "muszę się wyładować". W tym właśnie wieku chłopcy stają się bardzo ciekawi świata i często stawiają nam pytanie "dlaczego?". Wszystko chcą wiedzieć, dotknąć, zobaczyć i poczuć. 

W związku z powyższym bardzo zaangażowałam się w wychowanie swojego syna. Chciałam go rozumieć i także odpowiednio do niego podchodzić. Wraz z zajściem w ciążę nie otrzymujemy od losu wszelkich wiadomości dotyczących rozwoju dzieci, ich zachowań, charakterów i tego, jak z nimi postępować. Owszem czasami wybieramy swoje podejście w konkretnych sytuacjach i reagujemy zgodnie z naszymi przekonaniami, ale nie zawsze posiadamy wiedzę o rozwoju i potrzebach dziecka. Dlatego też chłonęłam (i nadal to robię) literaturę na ten temat. Zbieram doświadczenie teoretyczne i mądrości książkowe od różnych specjalistów. Bardzo mi się to przydaje i przyznaję daje więcej pewności siebie w wychowywaniu. Na co dzień nie jestem też w wielu sytuacjach bezradna, a raczej od razu wiem, co robić i jak najlepiej zareagować. Oczywiście bywają sytuacje, kiedy pomimo wszystko jestem bezsilna i załamuję ręce. Wówczas nie pozostaje mi nic innego, jak znaleźć swój sposób na "wyciszenie" lub uspokojenie emocji, bo przecież dzieci są tuż obok i na mnie patrzą, uczą się ode mnie i mnie obserwują.

Wobec powyższego dla Tomka w tym roku starałam się nieco inaczej zorganizować czas i życie. Chciałam, by swoje emocje, aktywność i agresję umiał wyładować inaczej i właściwie. Także inaczej z Tomkiem rozmawiałam i dawałam mu więcej czasu, nazwijmy to "indywidualnego".
  • Po pierwsze wyznaczyłam Tomkowi granice i zadania, tzn. co może, a czego nie może robić, co robimy razem, a co może robić sam, jak może postępować w konkretnych sytuacjach, a czego absolutnie mu nie wolno.
  • Po drugie zapisałam go na zajęcia sportowe dwa razy w tygodniu, gdzie może wyładować swoją energię i spotkać się poza przedszkolem z rówieśnikami. Zajęcia dają także mu i nam inspirację do tego, jak możemy bawić się aktywnie w domu. Poza tym poprawiają bardzo jego sprawność fizyczną.
  • Po trzecie jestem konsekwentna (odzież odkłada w jedno umówione miejsce, bawi się po ćwiczeniach, sprząta zabawki za każdym razem, gdy skończy zabawę itp.), a to wprowadza w świat Tomka spokój, porządek i pewność siebie.
  • Po czwarte staram się Synka zrozumieć w każdej sytuacji. Dużo rozmawiamy, czasami Tomek idzie później spać niż dziewczynki lub nie idzie do przedszkola i zostaje ze mną w domu i robimy sobie taki nasz dzień. Podczas takich dni dużo czytamy, uczymy się, rysujemy, pieczemy, rozmawiamy, bawimy się, coś zwiedzamy i etc. Tylko we dwoje. To jest piękne i przyznam działa kojąco także na mnie.
  • Po piąte uczę Tomka radzić sobie z emocjami i staram się okazywać mu jak najwięcej czułości. Emocje to nieodzowny kompan naszych dzieci (i nie tylko). Często, albo i zawsze zanim dzieci nauczą się sobie z nimi radzić, nie wiedzą co to jest i co z tym robić. Staram się więc często (gdy pojawi się jakaś konkretna sytuacja) rozmawiać o emocjach. Chcę by Tomek wiedział, że to normalna rzecz, gdy się złościmy, gdy jesteśmy wściekli, smutni, wzruszeni itp. i chcę, by wiedział, jak można temu zaradzić. Co można zrobić, by swoje emocje jakoś sensownie rozładować. Co do czułości to jest niezbędna dla każdego dziecka . Każdy malec potrzebuje, by rodzice go przytulili, by zaangażowali się w jego sprawy, by go pochwalili. To ważne.
W tym roku dość intensywnie zaangażowałam się w swoją edukację dotyczącą wychowywania dzieci. Książek na ten temat, kursów, warsztatów i podejść jest bardzo dużo. Staram się w tym wszystkim znaleźć zawsze najlepszy sposób i metodę. Wybieram to, co wydaje mi się idealne. Czas pokaże, czy dobrze zrobiłam i czy dobrze wybrałam. 
Pracuję także nad sobą, by odpowiednio z dziećmi postępować i także nie przesadzać w drugą stronę. Oj ciężka to praca... Na szczęście jest dobrze, gdy przynosi fantastyczne efekty:)

piątek, 23 grudnia 2016

Spokojnych Świąt:)

Karinka, Klara i Tomutek w komplecie:)

No i są kolejne Święta! Kolejny rok dobiegł końca i kto by pomyślał, że pod koniec 2016 roku będę miała swoją dużą rodzinę i trójkę cudownych małych rozrabiaków? 
Nikt, nawet ja sama:) Spójrzcie na zdjęcia (mini sesja naszych maluszków), jak oni już wyrośli. Oj, te kochane, uśmiechnięte mordki:)))

Ten ostatni rok minął mi jeszcze szybciej niż poprzednie. Praca przy trójce dzieci jest tak intensywna i ciągła, że czasami mylą się dni i tygodnie, a miesiące uciekają.

Tym razem na Wigilię idziemy do cioci, więc odeszła mi praca związana z przygotowaniem świątecznej kolacji i bardzo się z tego cieszę. Bez tego zawsze u nas bardzo dużo się dzieje. Poza tym miło jest znaleźć się u kogoś na Wigilii i zobaczyć coś nowego, spróbować coś odmiennego i spotkać się z innymi. Ciekawe, jak będzie:)?
Dla samych siebie nie przygotowywaliśmy zbyt wielu potraw typowo wigilijnych, ale mamy śledzie, makiełki, łososia w galarecie, pierogi z kapustą i grzybami oraz barszcz z uszkami. W sumie, to całkiem sporo:)))). Do tego wszystkiego dokupimy jeszcze jakieś ciasto, tak w razie czego, gdy przyjdą goście:) i wszystko gotowe.
Od jakiegoś czasu nie przygotowujemy zbyt wielu potraw, bo nie zjadamy tego, a żal wyrzucać. Nasze dzieci obecnie też nie są wymagającymi smakoszami, więc nie można liczyć na nie w kwestii nowego lub świątecznego jedzenia. Niestety muszę w każdej sytuacji przygotowywać zazwyczaj ich ulubione potrawy, by w ogóle coś zjadły:(
Dzieci bardzo się cieszą ze Świąt, a my cieszymy się razem z nimi:)

Tymczasem życzę Wam wszystkim spokojnych, radosnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia. Usiądźcie na chwilę z dziećmi i z rodziną, porozmawiajcie, pośmiejcie się i bądźcie razem. To czas przewidziany dla nas i warto go dobrze spędzić. 
Dużo zdrowia, spokoju, miłości i cierpliwości dla Was:)

Tomutek ze swoją Klarusią:)

Karinka z siostrzyczką:)

Klarisa potrzebuje drzemki i ta musi być bez względu na okoliczności:))))


czwartek, 22 grudnia 2016

Smog na dworze, burza w polityce, terroryzm na Świecie, a Święta tuż tuż

Nasza cudowna choinka!:)

Jak Wasze przygotowania do Świąt? U mnie wszystko powoli i jakoś bez pośpiechu. Staram się nie stresować, choć czasami bywa trudno. Cieszę się, że w tym roku idziemy na Wigilię do cioci, która jest spragniona świątecznej radości dzieci. Tym samym odpada mi kilka dodatkowych zadań i masy gotowania, a ciocia, mam nadzieję, nie zrazi się do radosnych i ciekawych Świata dzieci:)

Tymczasem jestem zdruzgotana tym, co ostatnio dzieje się na Świecie. Wojny, ataki terrorystyczne, napady, morderstwa, a do tego nasza polityka ze smogiem w tle. Żyjemy w tym wszystkim i właściwie nic z tym nie możemy zrobić, a tuż przed nami przecież najpiękniejsze Święta. 
Jak z tym żyjecie?

Pozwólcie, że o wojnie, terroryzmie, napadach, morderstwach i krajowej polityce nie będę pisać... 

Tymczasem smog w Warszawie w ostatnich dniach jest tak potwornie śmierdzący, że żal wychodzić z dziećmi na dwór. Może mam za wrażliwy nosek i gardło, ale czasami wręcz duszę się powietrzem i muszę mieć stale przy sobie wodę. Ostatnio myślałam nawet o jakiejś maseczce na noc i usta, ale mąż mnie uprzedził, że u nas takich właściwych nie ma, a jak są to dość drogie. Przyznam, że nie wiem, nie pytałam i jeszcze się tym nie interesowałam. Tęskno mi w takich momentach za wsią, czystym powietrzem, za górami i Mazurami. W Warszawie przy obecnej pogodzie nie można otworzyć/uchylić/rozszczelnić okna, bo w domu robi się od razu atmosfera jak przy ognisku. O ile przy ognisku chętnie bym posiedziała, o tyle nie bardzo zapraszam dym i jego smród do swojego mieszkania. Czasami nie daje się oddychać na dworze. W tej sytuacji jest mi żal wychodzić z Klarą na spacer, bo przecież truję dziecko!
Zastanawiam się, kto w Polsce tworzy normy, że takie coś jest dopuszczalne? Dlaczego Polacy tak zatruwają swoje środowisko? Dlaczego my nie dbamy o nasze zdrowie poprzez choćby nie przyczynianie się w takim stopniu do zatruwania środowiska, w którym żyjemy? To okropne, czym musimy oddychać. Ach, pogadać sobie można i popisać także, ale co z tego? Jeden mały człowiek, ba nawet nie tylko jeden, ale i "garstka" ludzi nie jest w stanie nic zrobić.

Święta już bardzo blisko. Ta choinka na samej górze to nasza - tegoroczna. To największa żywa choinka, jaką kiedykolwiek miałam. Dzieci są zachwycone. Ja także:). Choinkę zakupiła nam już w weekend ciocia, bo mąż niestety znowu chory:(  Może to i dobrze, że ciocia podjęła się tego zadania, bo my byśmy takiej dużej i pięknej nie kupili;). 
Choinkę ubieraliśmy razem w sobotę. Bardzo lubię ubierać choinkę z dziećmi. Jest przy tym bardzo dużo radości, spontaniczności i obecnie także pisku:) 
W związku z chorobą męża znów wszystko było na mojej głowie. W niedzielę byłam tak bardzo zmęczona, że musiałam wyjść z domu. Sama i na dłużej. Wyszłam po kąpieli i karmieniu Klary, około 19:00. Dziecinka już spała. Tomek i Karinka czekali na bajkę. Tatuś zabierał się do czytania, a ja-mama wyszłam.
Pospacerowałam Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem. (Widoki świąteczne poniżej na zdjęciach). Przy okazji odwiedziłam kościół świętej Anny i zostałam na Mszy dla studentów o 21:00. Akurat zaczynały się rekolekcje. Te zazwyczaj są mądre, bez polityki i dają do myślenia, więc się ucieszyłam. Dobrze, że zostałam, bo ksiądz mówił rewelacyjnie! Miło się go słuchało i nikt mi nie bredził o jakiś głupotach. Tym razem było o radości i o tym, czy umiemy się cieszyć...
Cieszycie się często? Jesteście szczęśliwi z tego, co macie, czy jak wielu Polaków wolicie nie zapeszać i lepiej nie wspominać o radości i tym, że coś nam się jednak udaje?

Wracając do świątecznych przygotowań: kartki świąteczne już wysłane, lista ostatnich zakupów przed Wigilią zrobiona, zamówienia dokonane, prezenty spakowane. Zostały tylko porządki, trochę prasowania i właściwie będzie można oczekiwać pierwszej gwiazdki:) 
I wiecie co? - w tym wszystkim udało mi się jakimś cudem przeczytać książkę, którą otrzymałam na św. Mikołaja!, tj. Paulo Coelho "Szpieg". Ojej, jaki to był relaks dla duszy... Trudno opisać:)

Jeszcze słowo o Tomku, który jest już prawie miesiąc po operacji migdałków. Jak na razie nie ma kataru, brak kaszlu, brak charczenia i pięknie oddycha w nocy. W poniedziałek byliśmy na badaniu w związku z operacją. Wszystko dobrze się goi:)))) Oby tak dalej. Mam nadzieję, że choroby Tomka odejdą do lamusa!:)

A tak przedświątecznie - zachowajmy spokój i nie dajmy się zwariować:)!


Warszawa przed Świętami:)

Warszawa przed Świętami:)

Warszawa przed Świętami:)

Warszawa przed Świętami:)

Warszawa przed Świętami:)

Warszawa przed Świętami:)

Kartki Świąteczne:)

Z Tomkiem w drodze powrotnej od lekarza:)

Paulo Coelho Szpieg
Ostatnio przeczytana książka:)

czwartek, 15 grudnia 2016

Pierwsze słowo, pierwsze ząbki - Klara skończyła osiem miesięcy



Klara i jej gaworzenie:)

Moja młodsza córeczka, Klara,  skończyła 8 miesięcy:) Tak mi szkoda tego, że dzieci rosną w takim zatrważającym, szybkim tempie. Gdybym tylko mogła to zatrzymałabym czas. Ot tak egoistycznie, dla Siebie:)
Uwielbiam zapach małego dziecka, sposób w jaki przytula się do mamy, uczucie karmienia własnym mlekiem, ten mały spontaniczny uśmiech i oczka wlepione w mamusię.



Klara jest trzecim dzieckiem i w odróżnieniu od moich starszych maluszków, jest spokojniejsza, nie płacze głośno, a jeżeli coś chce, to raczej "chrząka" lub marudzi nieco głośniej. Bardzo rzadko płacze, a jeżeli jej się zdarzyło to byłam tak zaskoczona, że wybiegłam, jak opętana na ratunek. To niesamowite, ale gdy się obudzi nad ranem, to nie płacze, ale gaworzy, a gdy kogoś podchodzi i patrzy na nią, to cudnie się uśmiecha:) Jej uśmiech jest powalający i ładuje baterie mamy na cały dzień.


Kilka faktów z rozwoju i życia Klary;
  • Klara ma już dwa ząbki, na dole!, czyli szybciej o 2 miesiące niż Karinka,
  • pewniej siada, choć jeszcze nie siedzi stabilnie,
  • waży 9,5 kg, a jej długość nieznacznie tylko się zmieniła, urosła o około 3 cm i ma 80 cm (choć nie mieści się w odzież w tym rozmiarze) . Ku mojej rozpaczy nie mieści się już do wózka, więc niebawem będziemy musieli już ją układać w spacerówce,
  • bardzo sprawnie bawi się zabawkami i przekłada je z jednej do drugiej rączki. Tu muszę z nią popracować, by jednak bardziej pracowała prawą niż lewą ręką,
  • nadal z pasją pije mleko mamy i za nic w świecie nie chce kaszki, nie wspomnę już o mleku modyfikowanym (nie mam pojęcia, jak ja ją oduczę picie mojego mleka),
  • na szczęście chętnie je przeciery z warzyw, wszelkiego rodzaju mięska i na razie mniej chętnie owoce. Uwielbia rosołek:)))),
  • nie chce jeść chrupek kukurydzianych oraz chlebka, co mnie dziwi, bo to dobre na wyrastające ząbki,
  • jest dość mało aktywna na podłodze, jednak jeszcze się tym nie martwię, bo umie się obracać, ale najwyraźniej nie ma ochoty na jakąś wzmożoną aktywność,
  • uwielbia się bujać w wózku lub w foteliku i jest przy tym bardzo śmieszna, a zwłaszcza, gdy do wszystkiego dorzuca wierzganie nóżkami:),
  • jest bardzo aktywna językowo i zastanawiam się, czy przez to będzie szybciej mówić niż Karinka? - Klara obecnie potrafi buczeć, pluć, dmuchać, machać językiem na wszystkie strony, wystawiać język do przodu i naciągać. Czasami wygląda to, jak ćwiczenia logopedyczne,
  • wszystko bierze do buzi i chętnie rzuca, czym tylko się da,
  • bardzo lubi towarzystwo siostry i brata, 
  • jej pierwsze słowo, to niestety nie "mama", a "BABA":(
  • Klara na razie nikogo się jeszcze nie boi i nie reaguje na obcych płaczem.




Tymczasem, jeżeli chodzi o mnie, to żałuję, że przy pierwszym dziecku nie miałam takiej wiedzy, jak przy trzecim;)
Poza tym wypowiedziałam wojnę mojemu brzuchowi. Liczę na to, że po roku będzie wyglądał bardziej normalnie i oczywiście wymaga to wielu ćwiczeń. 
Nadal karmię Klarę, więc przestrzegam diety dla matek karmiących, choć czasami pozwalam sobie na więcej. Takim oto sposobem Klarze wyszło uczulenie na brodzie. Mamusia miała ochotę na orzechy, a że jadłam je długo (około miesiąca) i dużo, to się zemściło.
No cóż, na razie orzechy schowałam do szafy i muszę się zadowolić musli bez orzechów.

środa, 14 grudnia 2016

Mikołajki z Ciocią Olą:)


Na początku spotkania Mikołajkowego - malowanie buziek:) -Tomek jakiś wystraszony.

Dzieci uwielbiają grudzień. U nas już od 6 dopytują, kiedy będą święta, kiedy ubierzemy choinkę. Zastanawiają się, czy przyjdzie do nas święty Mikołaj, czy przyniesie prezenty i czy to będzie to, co chcą:) Czy będzie śnieg i czy w tym roku uda się postawić bałwana przed blokiem.
I znów przypominają mi się moje dziecięce lata  (miało to miejsce w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych), jak każdego roku byłam podekscytowana całym zgiełkiem przedświątecznym. Za moich czasów święta kojarzyły się także z wyśmienitym jedzeniem, z owocami, ciastami i słodyczami, których nie było na porządku dziennym. Ach..., wówczas się człowiek rzeczywiście delektował wszystkim, a każdy prezent był na wagę złota. Wigilia była prawdziwą wigilią, do której zasiadaliśmy głodni i próbowaliśmy wszystkiego. Wiedzieliśmy, że na co dzień nie możemy mieć takich rarytasów, więc smakowaliśmy każdą potrawę. Wieczorem zawsze śpiewaliśmy kolędy i było cudownie:) A na podwórku stał bałwan, bo i śnieg nigdy nas nie zawodził, a mróz dawał o sobie znać każdej zimy:)

Obecnie jest inaczej. Wszystko jest dostępne, więc nie ma niespodzianek na Boże Narodzenie. Prezenty są pewne, a i czasami św. Mikołaj zaglądnie. Człowiek nie je już tak łapczywie wszystkiego ze stołu, ale na szczęście może się delektować. Staramy się zawsze wymyślać jakieś inne dodatkowe postne potrawy, by jednak urozmaicić ten wieczór. Przez to, że mamy dzieci jest bardzo wesoło, mało co można zaplanować i zawsze się coś dzieje. Ciekawe, co robią ludzie, którzy nie posiadają dzieci?
Czy takie święta mogą spowszednieć?

Nasze dzieci inaczej przeżywają święta i inaczej je zapamiętają. Cieszę się, że mają tak dużo wrażeń. Bardzo podoba mi się to, że wierzą w świętego Mikołaja i że tak spontanicznie na wszystko reagują. W te święta będziemy mieli sporo radości, bo wybieramy się w gości. Oby tylko ciocia z wujkiem nie zwątpiła w przyjemne i radosne Święta Bożego Narodzenia z dziećmi;)

Poniżej zdjęcia z imprezy Mikołajkowej u ukochanej cioci Oli. Pięknie zorganizowane Mikołajki! Był Mikołaj, mini plac zabaw, prace plastyczne, śpiewanie, poczęstunek i mnóstwo innych atrakcji. Dzieci wróciły szczęśliwe i oczywiście z kolejnymi prezentami:)


Tomutek chyba negocjuje:)


Karinka nie jest wymagająca:)

Nie ma to jak zabawa we dwoje na zjeżdżalni:)

...i poskakać też można:)

Chwila wytchnienia i przerwa na soczek:)

Prace plastyczne? - jak najbardziej:)

Sukienka Karinki była cała pomalowana...:)

Piękny i duży bałwanek:)!!!

Zjeżdżalnia to jest to, co Karinka uwielbia:)

...Tomek zresztą także:)

piątek, 9 grudnia 2016

Tomek na koncercie jazzowym

Tomek przed klubem

Zabieracie dzieci czasami na jakieś koncerty? 

Niegdyś regularnie bywałam na różnych koncertach, głównie jazzowych. Obecnie jest z tym trudniej, pomimo, że mieszkam w mieście, gdzie codziennie coś się dzieje. Oczywiście wiąże się to z tym, że posiadam już dużą rodzinę i nie jest łatwo wyrwać się z domu, a zwłaszcza z mężem. Jest to niemalże niemożliwe. Jak najbardziej można zatrudnić nianię na wieczór do pilnowania trójki dzieci i sobie pójść, jednakże jest to koszt około 20 zł na godzinę. Koncert trwa średnio dwie godziny, należy do tego doliczyć także dojazdy, więc trzy i pół godziny, po zaokrągleniu cztery,  nieobecności murowany. To trochę drogo, więc na razie należy rozwiązywać to nieco inaczej. My jeżeli obecnie uda nam się gdzieś wyjść, to idziemy sami (lub ze znajomymi). Przyznam, że są to sytuacje sporadyczne. Mamy zamiar w niedalekiej przyszłości wychodzić dość regularnie raz na jakiś czas we dwójkę. Tak dla zdrowotności, dla małżeństwa. To niestety jest jeszcze w sferze planów, bo jak na razie ciągle to odkładamy:)))) 

Ostatnio zachciało mi się posłuchać na żywo jazzu. Znalazłam coś ciekawego i do tego w nowym miejscu, którego nie znałam. Kupiłam bilet i poszłam. Przy okazji wzięłam Tomka. Niegdyś Tomek miał okazję być na krótkim koncercie jazzowym w lecie i na powietrzu (film na samym dole). Bardzo mu się ten koncert podobał. Był zachwycony. Pomyślałam więc, że teraz może także zweryfikować, czy mu się taka muzyka podoba, czy nie.
Poszliśmy na 19:00. Wcześniej położyłam Tomka na dwie godziny, by nie zasnął (zwykle Tomek już nie śpi w południe), bo 19:30 to jego pora:)

Koncert bardzo nam się podobał. Tomek był bardzo przejęty, skupiony i wyciszony. Chciał nawet tańczyć, ale nie miał towarzystwa i brakowało mi Karinki.
Niestety po godzinie koncertu zaczynał (pomimo drzemki) przysypiać i wróciliśmy do domu. Szkoda trochę, bo koncert był piękny. Raz, że muzycy znakomici, dwa w bardzo przytulnym miejscu, trzy bardzo kameralnie i wreszcie po cztery to mój pierwszy koncert po kilku latach:)))

Niektórzy mogą być oburzeni, że inni biorą dzieci na koncerty?
Cóż, każdy rodzic powinien się nad tym sam zastanowić. Często widywałam na takich i podobnych koncertach rodziców z dziećmi i zawsze wydawało mi się to piękne, że rodzice wprowadzają dziecko w świat muzyki poprzez koncerty na  żywo. Uważam, że jeżeli jest możliwość pokazać dziecku taki sposób słuchania muzyki, to warto to wykorzystać. To także ma wpływ na rozwój dziecka, jego wrażliwość muzyczną, oraz umiejętne odnalezienie się w podobnej sytuacji.
Ja moje dzieci chętnie będę zabierać na koncerty, o ile tylko będę miała taką możliwość i oby tak właśnie było.

[Ważne jest, czy taki koncert jest bardzo głośny, czy nie. W przypadku koncertów rockowych lub podobnych wypadało by dziecku założyć jakieś słuchawki.]

 
Jako jedni z pierwszych zajęliśmy miejsca:)

Tomek czuł się całkiem na luzie:) - paluszki i sok jabłkowy na stole:)

Czekamy na koncert.

Jeszcze zdjęcia ze sceną.

W trakcie koncertu.

Koncert jazzowy w lecie na Krakowskim Przedmieściu. Dzieci były zachwycone! 

wtorek, 6 grudnia 2016

Dzień Świętego Mikołaja!


Bardzo lubię dzień Świętego Mikołaja. Niezmiennie miło mi się kojarzy z dzieciństwem i późniejszymi latami. Czasami Wigilia się nie udawała, ale szósty grudnia nigdy nas nie zawiódł. Wigilia była i chyba pozostanie dla mnie bardzo oficjalnym świętem, a szóstego grudnia to dzień pełen niespodzianek i drobnych prezentów. To najcudowniejszy, najczarowniejszy, wyczekiwany i bardzo magiczny dzień grudnia:)

Dlaczego? Może dlatego, że to pierwszy dzień grudniowego obdarowywania? A może dlatego, że gdy się jest dzieckiem, to Mikołaj przynosi podarki pod poduchę i się w to wierzy nieprzytomnie? Zawsze, jako dziecko, wyczekiwałam Mikołaja i zawsze chciałam go spotkać, ale niestety zasypiałam bardzo szybko, a gdy się budziłam znajdowałam już prezent przy poduszce:)
 Gdy już dorosłam i naturalnie przestałam wierzyć w Mikołaja, to nadal czekam na niego i na ten drobny mały prezent, z którego cieszę się, jak dziecko. Teraz moim Mikołajem jest ktoś bliski, ale pomimo to, to dla mnie Mikołaj:)))

Nasze dzieci bardzo wyczekiwały "pierwszego Mikołaja". Tomek już o 5:30 przyszedł do nas z informacją, że był Mikołaj i zostawił prezenty i, że on go widział. Ma bardzo długą białą brodę!:) Uwielbiam patrzeć, jak dzieci się cieszą. Są takie spontaniczne, prawdziwe, radosne i wdzięczne. To po prostu piękne dawać tak wielką radość innym...
...u mnie także dzisiaj był Mikołaj i bardzo mnie zaskoczył:))))

Tymczasem życzę i Wam cudownego dnia Świętego Mikołaja!:)

piątek, 2 grudnia 2016

Czy można uodpornić dziecko na choroby?

Mój syrop z cebuli, imbiru, miodu i cytryny:)

Moim zdaniem, nie można uodpornić dziecka samemu. Można mu pomóc nabierać odporności lub może powinnam także napisać, że można w tym nie przeszkadzać, ale nie da się dziecka całkowicie uodpornić. 
Dlaczego? 
Bo nasze dzieci otrzymują od nas, tj. od rodziców bardzo dużo cech, uodpornień i chorób w postaci genów! Jeżeli więc jedno z rodziców jest chorowite, a drugie nie, to na "dwoje babka wróżyła". Dziecko może odziedziczyć odporność jednego rodzica, brak odporności drugiego rodzica, bądź mieszankę obojga.
Mam trójkę dzieci i może nie mam z nimi jeszcze bogatego doświadczenia, ale już swoje wiem. Już widać, które z nich jest na tym etapie bardziej chorowite, a któremu nie szkodzi nawet dziesięciostopniowy mróz. Może to zbyt wcześnie na tego typu wnioski w moim przypadku, ale jak wytłumaczyć to, że jedno dziecko choruje na wirusówkę, a pozostała dwójka nie zaraża się od niego?? 
Jeszcze nie mam całkowitej pewności (i zapewne nigdy nie będę miała), co dobrego (i oby nic złego) moje dzieci dostały od nas w genach, ale pomimo wszystko staram się im pomagać, by na tyle, na ile można, uodporniły się na nabywane choroby. Obecnie od września, czyli od momentu, kiedy rozpoczął się sezon żłobkowo-przedszkolny podaję dzieciom witaminę D3, multisanostol (tak, tak dopuściłam jedną apteczną multiwitaminę) i raz na jakiś czas syrop z cebuli (np. codziennie przez tydzień i przerwa). Staram się też "wciskać" do naszej diety owoce i warzywa i choć z tym jest najtrudniej u Tomka, to czasami nawet odnoszę duże sukcesy;). W każdą pogodę wychodzimy na spacery, oczywiście stosownie się ubieramy, jemy w domu lody i hartujemy gardła. Próbujemy być normalnymi rodzicami i bez jakiejś przesadnej nadwrażliwości podchodzić do dzieci. 
W zeszłym roku ciągle na wszystko uważaliśmy, wszystkiego się baliśmy, byliśmy przesadnie nastawieni. No i co? - nasze dzieci bardzo chorowały i zapewne w 40-60% wpływ na to miały geny, a reszta to już sprawa wychowania i podejścia rodziców.
 Tym razem jest nieco lepiej i mam nadzieję, że będzie bezchorobowo:)

Z mojego doświadczenia:

Jak możemy dziecku pomóc?

  • podawać odpowiednie posiłki w konkretnych porach, np. pora jesienno zimowa często rosół,
  • przygotowywać i dawać profilaktycznie domowe syropy, np. z cebuli bądź z czosnku, 
  • podawać witaminę D3,
  • włączyć do menu zdrowe zielone (warzywne) koktajle, 
  • przy częstych infekcjach przebadać dziecko, czy czasem nie ma np. przerośniętych migdałów i przez to łapie infekcje, które szybko przeradzają się w zapalenie płuc i inne nieszczęścia,
  • może podać jakieś dodatkowe wspomagacze, jak tran lub multiwitamina lub aloes,
  • zaszczepić (jestem zwolenniczką szczepień).


Jak możemy dziecku nie przeszkadzać?
  • nie przegrzewamy,
  • przebywamy dużo na powietrzu w każdą pogodę,
  • wietrzymy mieszkanie,
  • pozwalamy spać w temperaturze 19 stopni,
  • nie ganiamy na dworze i nie wycieramy za każdym razem rączek i nie zakładamy rękawiczek, gdy nie chce,
  • pozwalamy się wybawić na dworze podczas wakacji i gdy dziecko chce w deszczu w krótkich spodenkach biegać po piasku to niech się hartuje i niech biega:).
Co jeszcze robicie dla wzmocnienia dziecka, by uodpornić je na choroby? Jakie są Wasze doświadczenia?


Słoik z syropem przy butelce z wodą dla porównania.

Mój mój zielony koktajl:)

sanostol
Od września podaję dzieciom z przerwami multisanostol.