piątek, 30 stycznia 2015

Odpieluchowywanie Tomutka - 10 dzień



Pamiętam jak dziś, kiedy w zeszłym roku pisałam o odpieluchowywaniu dziecka TU i pamiętam, jak podziwiałam Olę z bloga http://tupot-malych-stopek.blogspot.com/, kiedy pisała o odpieluchowywaniu swojej pociechy, a to m.in. TU.
Wówczas w swoim wpisie zastanawiałam się, kiedy to zrobić i nie miałam gotowej recepty, jak do tego podejść. To jest niestety trudna kwestia dla dziecka i oczywiście dla rodziców. 
Po wielu przejściach z wieloma tematami doszliśmy z mężem do wniosku, że zaczniemy odpieluchowywać Tomka, gdy przyjdzie dla niego odpowiedni czas. Odpowiedni czas znaczy dla nas, że dziecko już rozumie co to jest siusiu i rozumie, co się z tym robi i gdzie.

Ten czas nadszedł stosunkowo niedawno, bo około 3 tygodni temu. Tomek po skończeniu 2,5 roku stał się bardziej dojrzały, spokojniejszy i przystępny. Ma już  także za sobą prawie pięć miesięcy chodzenia do żłobka, więc jest już bardziej uspołeczniony. To wszystko ma na pewno wpływ na to, że dziecko dojrzewa i do tego, by już wołać o chęć zrobienia siusiu i nie tylko.
Ostatnio, gdy odbierałam Tomutka ze żłobka, to coraz częściej zdarzało mi się, że przed wyjściem mówił mi, że chce siusiu. Pomyślałam, że może by już spróbować skończyć z pieluszkami. Tymbardziej, że w grupie Tomka, tylko dwójka dzieci ma pieluszki. W tym Tomek. Oczywiście nie miałam jeszcze odwagi powiedzieć tego na głos i poinformować "Ciocie" ze żłobka oraz męża. Aż tu któregoś dnia "Ciocia" ze żłobka mówi do mnie, że to już czas odpieluchowywać Tomka. Przyznam szczerze, że byłam przerażona, ale zgodziłam się z nią i tak zaczęłyśmy odpieluchowywać Tomutka. Co to oznacza? Ano to, że dziecko nie chodzi już w pieluszce, tylko w majteczkach, że dziecko należy często wysadzać na nocnik, że należy być bardzo cierpliwym i być przygotowanym na częste sprzątanie podłogi w mieszkaniu.

U nas wczoraj był 10 dzień. Jak jest?
Ano różnie. Bywają dni, kiedy wykorzystamy tylko jedną pieluszkę i nie ma nigdzie nasiusiane. Niestety zdarzają się też dni, gdy raz za razem Tomek siusia gdzie popadnie. Przyznam, że te dni są wykańczające. Mam wrażenie, że w powietrzu naszego mieszkania unosi się smród sików i kupki. Nawet pojawiają mi się jakieś odruchy wymiotne i bynajmniej nie jestem w ciąży.
Często też Tomek zaskakuje mnie, gdy na przykład wstaje rano, idzie siusiu, a pieluszka jest sucha. Bardzo mu się podoba, gdy jesteśmy na spacerze, nie ma pieluszki i woła siusiu, a ja panika, bo w pobliżu nie ma nic oprócz drzew. Jak teraz w zimie szybko ściągnąć tyle warstw z małego dziecka i pomóc mu w siusiu, by nie oblało odzieży?

Tak się zastanawiam, ile to jeszcze potrwa? Tomek obecnie jest chory, czy to może mieć wpływ na to, że nie zawsze trzyma siusiu? Ach... niech mnie ktoś pocieszy i napisze, że jeszcze tylko tydzień i będzie po bólu...

Niekiedy, gdy jednego dnia po raz kolejny widzę nasiusiane na parkiecie to jestem wściekła na maksa. Najgorsze jest to, że nie można tego pokazać dziecku, bo się zestresuje i w ogóle nie będzie sikać do nocnika. A mnie wówczas nosi i mam ochotę wyć na balkonie na całą ulicę. Co robić? Jak po raz setny tłumaczyć dziecku, że: "siusiamy do nocnika, a nie na parkiet rodziców".
Dziewczyny trzymajcie kciuki za moją cierpliwość:)))

czwartek, 29 stycznia 2015

Tapicerowanie krzeseł i foteli, czyli nowa umiejętność Matki-Polki:)

Jakiś czas temu pisałam Wam o mojej bardzo krótkiej przygodzie z tapicerem. 
A mianowicie wiosną chciałam oddać cztery krzesła do tapicera, a ten za odnowienie każdego policzył 850 zł! W związku z tym, że za krzesła dałam jedną trzecią tej kwoty, postanowiłam sama wziąć sprawy w swoje ręce i nauczyć się tapicerowania. Chciałam to zrobić do jesieni, ale nie wyszło, więc tą zaległość nadrobiłam w styczniu.
Jak się do tego zabrałam i co z tego wyszło?

Najpierw kilka kursów w internecie:) i tu niezastąpionym okazał się YouTube, tzn. oglądnęłam kilka filmów. Dalej na allegro zakupiłam tkaninę i niezbędne narzędzia. W związku z tym, że nie miałam pewności, jak uda mi się wszystko zakończyć, czy będę dostatecznie zadowolona z efektów końcowych i czy spodoba mi się nowy fach, to starałam się nie wydawać zbyt dużo pieniędzy. Ostatecznie do tapicerowania zabrałam się w styczniu, choć pierwsze próby podjęłam już jesienią.
Koszty oraz luźne wnioski przedstawiłam na końcu wpisu.

Tymczasem kilka zdjęć dla Was, bo może ktoś nie uwierzyć:) Tu muszę napisać, że krzesła tylko obiłam i posklejałam, niestety nie malowałam ich, bo jest zima i nie bardzo mam gdzie to zrobić. Nadrobię to latem przy okazji jakiegoś ciepłego dnia. Może do tego czasu będę chciała zmienić kolor moich krzeseł:) Jakby nie było mam już doświadczenie, więc będę mogła szybko coś zmienić, nie wydając pieniędzy.


To krzesło było w najgorszym stanie, ale udało mi się je posklejać i nawet nie widać, że było tak połamane:)

...jak sklejałam

uszczelniam różne luki specjalnym wypełniaczem.

Naciągam pierwszą tkaninę na krzesło, tj. na gąbki i inne wypełnienia.

Niestety nie jest to proste i wymaga dużo siły w rękach.


Tu zdjęcie dwóch krzeseł zrobionych i jednego w trakcie pracy:)- czwarte nie zmieściło się w kadrze:)

Po tej robocie nasuwa mi się wiele wniosków. Jeżeli się coś bardzo chce to można tego dokonać, tylko należy się sprężyć i nauczyć. Być może to my kobiety jesteśmy silniejsze i bardziej uparte w swoich dążeniach, zamiarach i postanowieniach, być może to zależy od charakteru człowieka. Jedno jest pewne zdeterminowana osoba może czynić cuda. Na nowo obiłam krzesła, które uwielbiam, bo są wygodne i komfortowe i bardzo się cieszę, że nauczyłam się nowego fachu. Pomyślałam sobie nawet w pewnym momencie, że mogłabym kupować na bazarach staroci stare krzesła, obijać je jakąś interesującą tkaniną, malować na nowo i sprzedawać. To nie jest zły pomysł. 
W tym przypadku musiałabym się niestety zaopatrzyć w lepszy sprzęt, tzn. zszywacz tapicerski, czyli taker. Mój był kupiony, najprostszy i tanio. Za to był bardzo ciężki w użyciu. Gdy uczyłam się go używać, to mąż musiał mi pomagać, bo nie miałam siły utrzymać go w ręce i łączyć tkaninę z drewnem. Po jego użyciu bardzo bolały mnie ręce. Obecnie mam już lepszą wprawę, ale gorszej jakości taker wpłynął także na jakość wykonania. Nie zawsze mogłam dotrzeć w każde miejsce i odpowiednio przymocować tkaninę i musiałam się sporo posiłkować, by jakoś wszystko wyglądało. Taker byłby pierwszą inwestycją. Zresztą już marzy mi się profesjonalny zszywacz tapicerski, który wchodził by w najmniejsze szczeliny, był łatwiejszy w użyciu i miał lepszy kształt (już go nawet wynalazłam na: http://pneumaticon.pl/). Mój zszywacz jest dość potężny, a jego kształt zawiera ostre wykończenia i krawędzie, przez co kaleczyłam paluchy. Ponadto musiałabym zakupić klej tapicerski, wypełniacze, zszywki i elementy oraz tkaniny, które chciałabym użyć. To już w zależności od inwencji twórczej:) Oczywiście potrzebuję także lepszego doświadczenie i będę je nabywać, bo żal było by teraz porzucić moje tapicerowanie:) 



Koszt obicia moich czterech krzeseł:
tani zszywacz tapicerski (taker) - 29zł
zszywki - ok. 6zł
tkanina skóropodobna biała 1,20m x 4 sztuki ( 47zł x 4szt.) - 188zł
dodatkowa gąbka do wypełnienia krzeseł - 20zł
(inne potrzebne materiały zostały wykorzystane powtórnie ze starych krzeseł lub miałam je na stanie w domu, np. wypełniacz do szczelin i klej, niestety nie tapicerski)

Kwota: 243zł za obicie czterech krzeseł

To się nazywa oszczędzanie!:)

wtorek, 27 stycznia 2015

70ta rocznica wyzwolenia obozu w Auschwitz - w hołdzie zamordowanym rodzinom i dzieciom.

To blog parentingowy, więc nie powinnam może podejmować tak ciężkiego tematu, jakim jest wojna i rocznica wyzwolenia obozu w Auschwitz. 
Jednak tak się złożyło, że oglądałam fragment relacji z obchodów tej rocznicy w obozie w Auschwitz.
Pomyślałam, że powinno się o tym mówić, bo żyjemy w świecie, gdzie w wielu miejscach trwa wojna. Gdzieś tam w mojej świadomości pojawia się pytanie, czy nasze dzieci, czy my będziemy mogli żyć w spokoju bez wojny do końca naszych dni? Nie mamy takiej pewności, a wręcz przeciwnie. Jest duże prawdopodobieństwo, że może się coś na świecie złego jeszcze wydarzyć i to może dotknąć także nas. Chciałabym, by nasze rodziny miały spokojne życie i spokojną egzystencję, a nie jak te biedne dzieci ze zdjęcia poniżej.


To okropne, co kiedyś miało miejsce w obozie w Auschwitz i to straszne, co jeszcze może się wydarzyć na naszym Świecie. Moja świętej pamięci babcia zawsze mi życzyła, bym nie musiała doświadczyć wojny. Teraz to wraca do mnie często, gdy słyszę w radio i oglądam we wiadomościach, co się dzieje na naszym globie. Gdy jeszcze nie miałam rodziny, nie przejmowałam się takimi problemami, teraz jest inaczej, bo nie jestem już sama. 

Podczas uroczystości w obozie w Auschwitz pan Roman Kent - były więzień powiedział ze łzami w oczach: "My, ocaleni, nie chcemy, by przyszłość naszych dzieci wyglądała, jak nasza przeszłość". 
 Mam nadzieję, że jego życzenie się spełni.

Rocznicowe obchody w obozie w Auschwitz, poniżej:


Ja  nie chcę, by moje dzieci doświadczyły wojny i nie chcę walczyć o każdy kawałek chleba. Chcę pokoju i spokoju, więc składam hołd tym, co kiedyś walczyli i zginęli, byśmy my mogli żyć w pokoju i oby tak było. 

Oglądałam także dzisiaj film "Portrecista": http://vod.pl/filmy-dokumentalne/portrecista/7gdcd. Bardzo smutny. Współczuję temu Panu i wszystkim, którzy wówczas żyli i doświadczali niewoli, bólu i okrucieństw wojny.


Tym samym życzę Sobie i Wam, byśmy nigdy nie doświadczyli okrucieństwa wojny i by nasze dzieci oraz rodziny żyły zawsze w pokoju.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Moja mała kochana Spryciulka:)

Karinka robi porządki w szafce:)

Moja Córcia-Spryciulka ma chyba skok rozwojowy. W momencie osiągnięcia roczku, z dnia na dzień więcej umie, więcej się domaga, lepiej je, pije, wręcz biega na czworakach i ma już swoje humory. Skąd to się bierze? - Czy możliwe, że po rodzicach:)))?

Niestety moja Córeczka nie jest już małą kochaną i leżącą istotką. To raczej ruchliwa, pędząca i ciekawa życia mała torpeda.
Nadszedł dla mnie czas, gdy już nie mogę Karinki położyć w łóżeczku, dać grzechotkę, którą będzie się bawić, a ja przez ten czas mogę zrobić wszystko w domku. Karinka domaga się większej uwagi i głośno żąda mojej asysty przy każdym swoim kroku. Jak to robi? - krzyczy: "yyyyyy" i pokazuje palcem!:) Kto by pomyślał, że takie dziecko nic nie rozumie.
Ostatnio nawet moje wyjście do toalety staje się mało ciekawym zajęciem, a o poczytaniu gazety w toalecie nawet nie ma, co marzyć.

Gdy nasze dzieci rosną na naszych oczach często zastanawiamy się, jakie będą, kim będą, jakie będą miały charaktery, w jakim stopniu będą do nas podobne...? Czasami możemy szybko zauważyć pewne cechy, które już po ukończeniu roku stają się wyraziste, ale nie jest nigdzie powiedziane, że te cechy pozostaną na dobre u dziecka. Choć z Karinką właśnie nam się tak wydaję, że pewne cechy ma już niemalże wrodzone i raczej nie ustąpią. Zdaje się być upartą, pewną siebie, zmobilizowaną i stanowczą osóbką.

W sumie można obecnie napisać, że Karinka rozwija się książkowo. Nie można jej spuścić z oka. Wypuszcza się w wędrówki po mieszkaniu bez ograniczeń, dlatego muszę zamykać drzwi do łazienki, gdzie uwielbia odkręcać kran z wodą przy bidecie (nie muszę pisać, że może zalać mieszkanie tą wodą:() Oczywiście podczas tych domowych wypraw, czuje się wolna jak nikt i lepiej jej nie zabierać, ani nie podnosić, bo wpada w złość. Tak, tak, to już taka mała złośnica:), typowa kobieca złośnica:)
Jak każdy brzdąc w jej wieku Karinka uwielbia bałagan, a zwłaszcza gdy ona może być jego autorką. Gdy już wszystko wysypie ze wszystkich możliwych pojemników i wszystko pogryzie, poliże i wytarmosi, szuka innych inspiracji w mieszkaniu. Dlaczego tak jest? - bo się szybko wszystkim nudzi , ku mojemu zmartwieniu;)

Czasami sobie myślę, że takie małe dzieci potrafią zrobić takie zniszczenia w domu, że może lepiej by było, gdyby ktoś napisał na ten temat książkę? Taką książkę informującą przyszłych rodziców, co dziecko może zrobić w ich mieszkaniu, jeżeli nie będzie ono odpowiednio przygotowane na przyjęcie Malucha.
Oczywiście dobrym rozwiązaniem może być kojec. Jednak my nie mamy kojca i nigdy nie chciałam go mieć. Uważałam, że to może bardzo ograniczać dziecko, a także jego możliwości nauki i poznania tego, co go otacza. Dziecko powinno eksperymentować, poznawać i doświadczać, a kojec mu w tym nie pomoże.

Nasza Karinka ma już niewątpliwie poczucie własnej odrębności i bardzo często protestuje, co nas troszkę rozśmiesza, ale także daje do myślenie, co będzie podczas buntu dwulatka? Jest już taką małą indywidualistką i bardzo nie lubi, gdy jej się czegoś zabrania. Nie można jej też przekonać do zmiany zamiarów. Przychodzi to znacznie trudniej niż w przypadku naszego synka. No cóż rośnie nam mała, mądra i sprytna istotka. Dlatego zaczęłam mówić do niej Spryciulka:)
Nasza kochana Spryciulka jest też na szczęście bardzo pogodną, zawsze uśmiechniętą, nieco roztańczoną i chętną do śpiewu Dziewczynką:)

Moja uśmiechnięta córeczka podczas zabawy, już przed snem:)

Poniżej krótki filmik z udziałem Spryciulki:)

Karinka uwielbia otwierać małe szafeczki i wyciągać z nich wszystko, co się da - jak na załaczonym filmie

niedziela, 25 stycznia 2015

Wielopaki w Lidlu

Od jutra, tj. od poniedziałku 26.01.2015 w Lidlu czeka na nas dobra promocja wielopaków z koszulkami, majtkami i skarpetkami dla dzieci i nie tylko. Wycinek gazetki poniżej:



Przyznam, że od dawna kupuję różnorakie wielopaki i dla Siebie, dla męża i dla dzieci. W Lidlu, jak do tej pory z odzieży kupowałam tylko dziecięce body, bieliznę sportową dla siebie i kombinezon dla dziecka. Niestety body dla dziecka z Lidla okazało się beznadziejne. Jakość była do niczego, bo po kilku praniach tkanina bawełniana rozciągnęła się i wyglądała bardzo źle. Wstyd było ubrać dziecku. Kupiłam dwa razy i już tego nie powtórzę. 
Natomiast odzież sportowa dla mnie oraz kombinezon zimowy dla Kariny jest bez zarzutu. Jakościowo to wyroby niczym nie odbiegające od wyrobów z droższych sieciówek. Wykończenie bardzo ładne, kolory modne i do tego wszystkiego atrakcyjne ceny. 
W poniedziałek przejdę się do Lidla po koszulki i skarpetki, więc tym razem wypróbuję ten asortyment. 
Ciekawe, jakie są Wasz doświadczenie z odzieżą z Lidla?

sobota, 24 stycznia 2015

Nowe/stare książki dla dzieci:)


Nowe książki do czytania - cały zastaw

To post z cyklu oszczędzanie, ale i nie tylko:). 
Jak już wcześniej wspominałam przy okazji oszczędzaniu energii elektrycznej KLIK, od jakiegoś czasu jestem bardziej oszczędna niż kiedyś i znajduję wiele nowych i dobrych rozwiązań, które mi pasują.
Tym razem oszczędzam na książkach dla dzieci. Tylko proszę mnie źle nie zrozumieć, to nie jest tak, że żałuję dzieciom książek i bajek i przez to ich nie czytam. Nie, nie, nie, nic z tych rzeczy. Książki są bardzo drogie, więc zaczęłam się rozglądać za książkami używanymi. Pomysł podrzuciła mi sąsiadka, która ma nieco starsze dzieci od moich, a ma bardzo dużo książek. Oczywiście Ameryki nie odkryłam, ale za to odkryłam, ile mogę zoszczędzić. Tym razem zakupiłam 36 książeczek z serii" Franklin" za cenę 90 zł + 20 zł przesyłka, czyli jedna książeczka kosztowała mnie 3,05 zł. Książki mają jakieś ślady używania, ale są one tak nieznaczne, że gdybym nie wiedziała, że kupuję używane, to w wielu przypadkach nie zauważyłabym tego.
W życiu nie zakupiłabym tylu książek za taką cenę. A to wszystko znalazłam na tablicy.pl to znaczy teraz to jest olx.pl. Książek jest tam bardzo dużo, ja raczej skupiam się na sprzedawanych całych seriach, bo jest od razu więcej książek, niższa cena i oszczędzam czas na szukanie.

Tymczasem Tomek bardzo polubił Franklina i przed snem czytamy średnio dwie bajeczki. No to mam co czytać:). 


A tak poza tym, chciałam Wam polecić cztery świetne książeczki dla dzieci z cyklu "Miś Beniamin". Książki znalazłam przy okazji zamawiania kalendarza z "Edycji Świętego Pawła" (http://www.edycja.pl/produkty/dla-dzieci/basnie-bajki-opowiesci). Bardzo lubię te kalendarze, a zwłaszcza te, które na każdej stronie mają jakiś fajny cytat.
Co do książeczek to obecnie cena w tym wydawnictwie to 5 zł za książeczkę. A same książeczki są rewelacyjne. Mają bardzo kolorowe ilustracje (kilka przykładowych poniżej), duże litery, prosto i ładnie stylistycznie napisany tekst, który stara się dzieciom wytłumaczyć, jak ważna jest w życiu uprzejmość. O tych książeczkach także słyszałam od sąsiadki, dlatego zakupiłam je bez zastanowienia się wraz z kalendarzem.

Książeczki "Miś Beniamin"

A to Nasz bohater Miś:)

Beniamin z przyjaciółmi.

Uśmiechnięty Beniamin i jego przyjaciele:)


A tu morał w jednej z książeczek, akurat z "Miś Beniamin mówi dziękuję":)



piątek, 23 stycznia 2015

Tomek po raz pierwszy u stomatologa!

Mój dzielny chłopiec (jeszcze ze żłobka, jako kotek) na fotelu dentystycznym:)


Wczoraj byłam z Tomkiem po raz pierwszy u stomatologa.
U wielu mam może to wzbudzać ogromne kontrowersje, bo przecież stomatolodzy biją na alarm, ze pierwsza wizyta powinna mieć miejsce, gdy pojawi się pierwszy ząb u dziecka. Ba, niektórzy uważają, że kobieta na etapie planowania dziecka powinna odwiedzić stomatologa, by dowiedzieć się, co powinna zawrzeć w swojej diecie, by dziecko miało w przyszłości zdrowe i mocne zęby.

Myślę, że to duża przesada. Z mężem ustaliliśmy, że nie będziemy naszych dzieci niepotrzebnie stresować i wszystko co robimy staramy się, by było to w stosownym czasie dla dziecka. Oznacza to dla nas, że dziecko będzie rozumiało, że to co robimy ma jakiś sens lub jest do czegoś niezbędne lub jest dla nas - ludzi - ważne. Dentysta owszem jest ważny, ale dziecko powinno być na niego gotowe, by się nie zraziło do końca życia.
 Małe dzieci i tak mają mnóstwo stresów z przeróżnymi - dla nas mało istotnymi - kwestiami, dlatego nie chcieliśmy dokładać do tego Tomkowi jeszcze wizyty u dentysty.
Wcześniej nie miało sensu z nim iść, bo lekarz nie byłby w stanie zrobić cokolwiek, ja bym się denerwowała, a Tomek bałby się niepotrzebnie i krzyczał w niebo głosy. Postanowiliśmy odczekać z mężem, aż Tomek będzie gotowy na to, by usiąść przed lekarzem i pokazać mu jamę ustną.
Na siłę nie ma co robić, bo daje to wymierne korzyści.

Od około dwóch tygodni przygotowywałam Tomka na stomatologa. Dużo mu tłumaczyłam i pokazywałam na przykładzie swoich zębów, co i jak się bada. Wyjaśniałam po co ludzie chodzą do dentysty i że o zęby należy dbać, bo są dla ludzi bardzo ważne i niezbędne.

Pragnę tu podkreślić grubą czarną kreską, że jestem maniaczką mycia zębów i maniaczką dbania o czystość jamy ustnej, więc staram się i Tomkowi wpoić te zasady. Od kiedy pojawiły mu się ząbki myjemy je codziennie, co najmniej dwa razy. Niestety zdarza się, że myjemy także trzy razy, co także oburza wiele mam, z którymi na ten temat rozmawiam. Staram się niedopuszczać do tego, by Tomek pomiędzy posiłkami nie miał umytych zęby. Próchnicy i innych chorób zębów boję się jak ognia. Do tego mam gdzieś w tyle głowy, że jeżeli syn nie będzie miał dobrych zębów i nie będzie o nie dbał, to my rodzice będziemy zmuszeni płacić w przyszłości za ich leczenie.

A wizyta u stomatologa zaskoczyła mnie tak bardzo, że do teraz o niej myślę i nie mogę przestać. Tak, tak pomyślicie: " kobieta postradała zmysły:)".

Jak wyglądała wizyta u Dentysty?

Gdy przyszła nasza kolej, wyszła po nas pielęgniarka, która imiennie zaprosiła Tomka do gabinetu. W związku z tym, że nie miałam u kogo zostawić Karinki, na wizytę przyszłam także z Karinką. W gabinecie pani pielęgniarka uprzejmie mnie poinformowała, że ona się wszystkim zajmie i mam się nie martwić. Trochę mnie to zdziwiło i śmiać mi się chciało, bo przecież znam swojego syna i wiem, że bez krzyku się nie obejdzie. Tymczasem jak się okazało bardzo się myliłam, bo pielęgniarka, jak powiedziała tak zrobiła.
Najpierw zaangażowała Tomka w przeniesienie tacy z potrzebnymi do badania narzędziemi. Pokazała Tomkowi każde narzędzie znajdujące się na tacy i pokazała do czego służy. Dała Tomkowi do potrzymania. Tak na prawdę to nie wiem, czy te narzędzie w ogóle były używane, czy były to jakieś atrapy, ale Tomka bardzo to zainteresowało.
Następnie pielęgniarka pokazała Tomkowi fotel dentystyczny i go posadziła na niego, po czym pokazała, gdzie się podwyższa i obniża siedzenie. Tomek oczywiście wszystko wypróbował. Po czym zabrała się do pokazywania nakładek z podstawowych narzędzi stomatologa i tego, jak funkcjonują, czyli np. jak działa to urządzenie, które czyści powietrzem przestrzenie międzyzębowe, albo pochłaniacz wody, albo szczoteczka do czyszczenia. Wszystko to Tomek miał pokazane na rączkach lub na policzkach. Ja stałam, jak wryta. Patrzyłam na to wszystko z zachwytem i nie wierzyłam w to, że istnieją jeszcze tacy ludzie.

Oczywiście Tomek dał się świetnie przebadać i nie robił żadnych problemów. Na koniec nie chciał schodzić z fotela i pokazywał Pani doktor by jeszcze coś zrobiła tymi narzędziami, które miał przed sobą.
Tak sobie pomyślałam, że jak się chce to można cudownie przyjąć pacjenta i sprawić, że pacjent pokocha nawet dentystę. Takie pielęgniarki są na wagę złota.

Co po wizycie?

Tomek ma zdrowe i zadbane zęby. I ma ich niestety 20, a nie jak się pierwotnie doliczyłam 21. Ja te 21 zębów widzę już od jakiegoś czasu, ale to chyba niestety moja wyobraźnia:))) Prawda jest taka, że jeden ząb brałam za dwa:( Ponad to poproszono mnie, by dziecko całkowicie samo myło zęby i by ewentualnie po nim poprawiać. Przez to nauczy się sam dobrze czyścić zęby, nauczy się też systematyczności i będzie miał lepiej wpojone, że o zęby należy dbać.
Zdawało mi się, że Tomek ma za żółte zęby, ale okazuje się, że z tym bywa różnie. To są mleczaki, więc nie są białe, ale dzieci mają i ciemniejsze i jaśniejsze mleczaki i jest to uwarunkowane genetycznie, więc mam się tym nie martwić.

No cóż wizyta była wręcz wymarzona i takich wizyt życzę Wam, Waszym dzieciom i sobie:)

środa, 21 stycznia 2015

Co robić? - iść z dziećmi na basen, czy nie?

My, podczas jednaj z ostatnich wizyt na basenie:)

Pisałam wcześniej, że raz w tygodniu chodzimy z dziećmi na basen. Niestety przez ostatni czas, to jest od Świąt Bożego Narodzenia chorowaliśmy. Tak więc od połowy grudnia nie byliśmy na zajęciach ani razu. Teraz jest ten czas, kiedy wreszcie jesteśmy zdrowi. Dzieci przestały brać antybiotyki 11 i 14 stycznia, czyli już przeszło tydzień mamy odstęp od leków, dlatego organizmy całkowicie doszły do siebie.
Udało mi się dwa zajęcia Kariny przesunąć (te opłacone), niestety dwa zajęcia straciliśmy:(  Teraz w sobotę i niedzielę mamy terminy na basenie i ja mam dylemat, co robić?
Brać dzieci, czy nie? Iść, czy nie?

Nie będę ukrywać, że uwielbiam te zajęcia. Karina jest na zajęciach dla maluchów z mężem, a ja z Tomkiem szalejemy ze zjeżdżalni lub w jacuzzi lub w bąbelkach. Gdy zajęcia Kariny się kończą razem we czwórkę bawimy się z naszymi Maluchami. Zabawa jest niesamowita i magiczna, bo to takie wspólne chwile rodziców z dziećmi. Dzieci to czują i także mają radochę po pachy.

W międzyczasie jeszcze dokupiłam dla Tomka motylki na ręce oraz tzw. makaron do zabawy (oczywiście przez internet, a dokładniej na http://sunbarrel.pl/, bo przecież nie będę biegać po Warszawie pół dnia, by kupić dziecku dwa motylki za 13 zł). Z motylkami będę się czuła bezpiecznie i jest to dobry początek nauki pływania dla takiego malucha. A makaron pomaga w różnych ciekawych grach i zabawach. Te mieliśmy okazję poznać podczas zajęć Kariny i wcześniej u Tomka. Dla dziecka to także spore urozmaicenie.

Poniżej produkty, które zakupiłam (zdjęcia ze wspomnianej strony):

No, ale odbiegłam od tematu. Nad czym ja się teraz zastanawiam?
Iść czy nie iść na basen i nie ryzykować kolejnej choroby?

Jak by nie było dzieci są zdrowe już od ponad tygodnia. Zarówno dzieci, jak i my uwielbiamy ten czas na basenie, bo frajdy jest całe mnóstwo. Łudzę się, że ten basen wpływa także na odporność Maluchów. Na pewno przez to dzieci też przyzwyczajają się do wody i się jej nie boją. Być może dzięki temu nauczą się szybciej pływać. Do tego matka już zakupiła motylki, więc była by dodatkowa atrakcja.

A co, jak jednak zachorują znowu?
Wiem, może przesadzam, ale chorób mam już tak dosyć, że na samą myśl o nich robi mi się niedobrze.
Jakie są Wasze doświadczenie w podobnych tematach?

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Oszczędzanie - zakupy żarówek energooszczędnych w Lidlu

Zawsze mi się wydawało, że jestem osobą oszczędną. Jak się okazało, tak mi się tylko wydawało. Od kiedy mamy dwójkę dzieci moje oszczędzanie przybrało na sile i to w znacznym stopniu.  A dlaczego? hmmm... Jest nas więcej i jak się okazuje, wydatków także jest znacznie więcej... 
Gdy byłam sama lub gdy byliśmy sami (ja i mąż) dużo pracowaliśmy i nie zastanawialiśmy się zbytnio nad zakupami, które robiliśmy gdzie bądź, by np. zdążyć przed zamknięciem lub by je w ogóle zrobić. Często też zamawialiśmy wiele rzeczy przez internet bez wstępnego porównania cen. Nie zastanawialiśmy się zbytnio nad naszymi wydatkami i nie przeliczaliśmy dokładnie naszych zakup€w lub naszych domowych zużyć.  Nie trwoniliśmy przesadnie pieniędzy, ale jednak nie byliśmy też oszczędni.

 Gdy pojawiły się dzieci nasza konsumpcja znacznie wzrosła, tak samo zużycie energii, wody, potrzeby odzieżowe i inne. Na początku jakoś nas to nie raziło, ale z biegiem czasu zaczęliśmy dość skrupulatnie wszystko liczyć i kupować w lepszych atrakcyjniejszych cenach, ale jakościowo także dobrych. Oczywiście nie zawsze jakość ma przełożenie na cenę, ale jak na razie w dużej mierze wiele naszych rozwiązań dało nam wyśmienite oszczędności. 
Tym samym staliśmy się sknerowatymi zbieraczami przeróżnych ofert, gazetek i okazji. Jesteśmy także stałymi czytelnikami stron internetowych zawierających porównywarki cenowe. Po prawie trzech takich latach mogę śmiało napisać, że nasze starania bardzo się nam opłaciły, więc kultywujemy nasze oszczędzanie, bo wiemy, że ma to bardzo duży sens.

Zdecydowanie mogę napisać, że w ciągu ostatnich lat bardzo dużo zaoszczędziliśmy na energii elektrycznej. Gdy się wprowadzaliśmy do mieszkania większość naszych żarówek była ładna, ale nie energooszczędna. Niestety, ale dotyczyło to wszystkich ulubionych lamp, lampeczek i podświetlaczy. Rachunki za energię przeglądał mąż i w pierwszym roku zaczął zmieniać sukcesywnie wszystkie możliwe żarówki i zamieniać je na oszczędne. W ciągu czterech okresów rozliczeniowych, czyli na przełomie dwóch lat zużycie spadło nam o połowę. 
Piszę o oszczędzaniu, gdyż w Lidlu ukazała się gazetka z promocjami na oszczędne żarówki w bardzo dobrych cenach. Używamy akurat tylko dwa rodzaje z oferowanych żarówek. Warto - także i Wam polecam. Strona z gazetki promocyjnej poniżej:

Viewer_small_lidl-01Viewer_big_lidl-02


Dzięki temu oszczędzaniu mogę siedzieć wieczorami do woli i mieć zapalone moje ulubione światło podświetlające ścianę z cegłami - tu bez poczucia winy, że przykładam się znacząco do wzrostu naszych rachunków:) Mąż nie może mi wypominać, że coś marnuję, bo zużycie jest minimalne.

Żarówki ledowe przy oświetleniu ściany.

A tak na marginesie będę się z Wami dzielić na łamach mojego bloga tym, w jaki sposób staram się oszczędzać tak, by nie zwariować, coś z tego mieć i nadal żyć, jak wcześniej - tylko oszczędniej:)

niedziela, 18 stycznia 2015

Tomutek - fajny gość, kompan, śmieszek, mądry chłopczyk - mój Synek

Mój kochany Śmieszek pozuje mi do zdjęcia:)

Tomek z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień staje się coraz mądrzejszym człowieczkiem. Już jest taki do pogadania - oczywiście w jego języku. Uwielbiam spędzać z nim czas, bez względu na to, gdzie to jest i co robimy. Marzę, by mieć z synem taki kontakt zawsze i by nasze relacje były takie kumpelskie, no może z odrobiną respektu do rodziców.

W metrze czekamy na pociąg i przy okazji robimy sesje z minami:)

Gdy tylko gdzieś się wybieram i mogę wziąć Tomka, to zawsze to robię. Nie ważne, czy to jest bazar, czy centrum handlowe, park, kawiarnia, koleżanka albo sklep z zabawkami. Staram się go już przygotowywać na obycie w różnych miejscach w życiu i na różne sytuacje. Chciałabym, by w przyszłości był odważnym, otwartym, ciekawym życia i wrażliwym na innych mężczyzną. Rozmawiam z nim dużo i o wszystkim, tłumaczę, wyjaśniam, wkręcam go w różne pogadanki, by ćwiczyć z nim wyrazy, mowę i sposób porozumiewania się. Tomek niestety słabo mówi, w związku z czym jest już pod kontrolą logopedy, a my, gdy rozmawiamy - to mówię wyraźnie, czasami coś powtarzam i nic nie zdrabniam. Na szczęście Tomek wszystko bardzo dobrze rozumie, bo odpowiednio reaguje i bardzo dobrze słyszy, więc ten brak mowy to nie problem głuchoty lub może niedorozwoju umysłowego, a może bardziej problem genetyczny, bo i ja i mąż bardzo późno zaczęliśmy mówić.

Angażuję Tomka w niemalże wszystkie możliwe prace domowe, jak włączanie pralki, wieszanie prania, gotowanie, pieczenie, wyrzucanie śmieci, porządkowanie, sprzątanie. Ponad to, gdy tylko z jakiś przyczyn Tomek nie idzie do żłobka to organizuje mu wiele różnych interesujących i przede wszystkim różnorodnych zabaw, jak malowanie, wyklejanie, rozwiązywnaie zadań, wycinanie, układnie puzzli, budowanie wież lub murów, robienie ciasta do zabawy. W trakcie tych zajęć zawsze rozmawiamy i to jest piękne.
Bardzo często staram się Tomkowi także czytać i jak tylko mogę to dużo czytam. Ostatnio postanowiłam zakupić nowe książeczki, ale z racji oszczędności wyszukuję je na olx.pl i zakupuję książeczki używane i dużo taniej. Jesteśmy wieloma pozycjami wręcz zachwyceni i Tomek ma już nawet bardzo lub bardziej lubiane książeczki. Bardzo mnie to cieszy.

Kiedyś wydawało mi się, że spędzanie czasu z dzieckiem jest nudne i bezwartościowe. Teraz patrzę na to zupełnie inaczej i każdy czas spędzony z dziećmi jest dla mnie drogocenny i wręcz nie do ocenienia. Mam świadomość tego, że tyle ile swojego czasu zainwestuję w Tomka, to tyle "zwróci się w przyszłości".

Wieczorami zawsze coś czytamy:)

Tomek jest bardzo żywym i ruchliwym dzieckiem. Chętnie chodzi na basen. Chętnie jeździ na rowerze biegowym, chodzi na długie spacery z nami. Uwielbia się bawić i także z mamą i tatą, jest nadal bardzo zazdrosny o Karinę i nie tylko. Gdy tylko mama lub tata biorą na ręce inne dziecko, rozmawiają z kimś przez telefon, rozmawiają z sąsiadem na korytarzu lub z kimś obcym na spacerze to Tomek krzyczy w niebo włosy i pcha wózek, jak najdalej od spotkanej osoby.
Tomutek bardzo lubi  wszelkie prace plastyczno-techniczne i to mnie nie dziwi, bo tego bardzo dużo mu organizuję. Przyznam szczerze, że bardzo dobrze się przy tym bawię. W trakcie różnych ćwiczeń jest bardzo spostrzegawczy i ma bardzo dobrą pamięć do obrazków i nie tylko. Tomek lubi także tańczyć, ale tylko z mamusią, a w wyjątkowych sytuacjach może być także tatuś. Jakiś czas czas temu Tomek miał okazję być także z innymi dziećmi w sali zabaw i tam także bardzo dobrze się bawił. Po trzech godzinach nie chciał w ogóle słyszeć o tym, że wraca do domu.  

Jeżeli chodzi o zwierzątka to Tomek jest na etapie zachwycania się wszelakimi pająkami. Nie wiem, skąd to się bierze, ale on uwielbia oglądać pająki lub ich szukać w mieszkaniu. Ostatnio chodziliśmy i szukaliśmy po kątach choć jednego małego pajączka, ale niestety nic nie znaleźliśmy:( Tomutek był zawiedziony, a mama przeszczęśliwa, że jednak nie sprząta "po łepkach":)

Podsumowując ten krótki bilans Tomka bez okazji i dla pamięci - pozwolę sobie o przytoczenie kilka innych parametrów, tu jako podpowiedź wzięłam przy analizowaniu pod uwagę ciekawy artykuł ze strony http://www.mamydzieci.pl/wychowanie-trzylatka/ (interesująca strona, zawiera wiele ciekawych porad i informacji dotyczących dzieci i nie tyko):
  • Tomek waży 15 kg, ma 96 cm wzrostu i 21 zębów,
  • Tomek sam je, potrafi ubrać buty i je ściągnąć, to samo z odzieżą wierzchnią, 
  • niestety jeszcze nie jest do końca odpieluchowany, choć już sam siusia na nocnik i zużywa dużo mniej pieluch w ciągu dnia, jednak jeszcze nie ma normalnych majtek,
  • już dość sprawnie myje ząbki i ręce,
  • rozróżnia podstawowe kolory i kształty, 
  • rozróżnia zwierzęta i częściowo naśladuje ich odgłosy,
  • rozumie, co to jest rodzina i wie, kim jest w rodzinie,
  • w wielu pracach domowych już potrafi mi pomóc i bardzo to doceniam,
  • uwielbia robić kawę z automatu i wszystkim podawać,
  • chętnie rozkłada sztućce i talerze na stole,
  • fantastycznie uczy Karinkę, czego nie wolno robić w mieszkaniu:)
Ahh... lubię takie podsumowania, bo jak się okazuje często do nich tutaj wracam:)

środa, 14 stycznia 2015

Kontrola po czterech miesiącach operacji żylaków - badanie USG Doppler-a

W październiku miałam usuwane żylaki o czym pisałam TU i TU

Żylaki znacznie mi się powiększyły podczas drugiej ciąży i po raz pierwszy miałam też średnią przyjemność przekonać się, jak żylaki bolą. Dlatego też podjęłam decyzję o ich usunięciu. Chciałam je usunąć jeszcze na urlopie macierzyńskim, by nie brać w pracy za dużo zwolnienia lekarskiego, gdy już wrócę. Na szczęście udało mi się wykonać zabieg i cieszę się, że nie przekładałam tego na później. Dlaczego?

Te małe kropeczki to ślady po zabiegu usuwania żylaków metodą laserową.

Wbrew opiniom, po zabiegu usuwaniu żylaków kończyn dolnych nie trzeba leżeć przez miesiąc w łóżku, a wręcz przeciwnie powinno się chodzić i spacerować. Owszem nie powinniśmy się przeciążać i wykonywać ciężkich ćwiczeń, nie można nosić ciężarów, ale coś robić można i nie trzeba się przykuwać do łóżka.
Niestety po zabiegu długo bolą nogi i to jest najgorsza rzecz. Ciężkie są pierwsze dwa miesiące, kiedy ból doskwiera dość często i długo przyzwyczajamy się do normalności (do klęczenia, do zginania nóg, do kładzenia nogi na nogę, do kucania etc.). Po około dwóch miesiącach jest już znacznie lepiej, choć ból pojawia się jeszcze w różnych sytuacjach. 
Zauważyłam, że u mnie operowana noga boli podczas zmiany pogody. Nigdy czegoś takiego nie odczuwałam, teraz mam to na porządku dziennym. Na szczęście to także może zaniknąć, jednakże na to potrzeba czasu, tzn. rok lub dwa.
Ból pojawia się także w sytuacji, gdy uderzę się w miejsca, gdzie były usuwane żyły lub gdy dziecko podczas zabawy uderzy mnie w nogę, albo chce sobie na mojej nodze poskakać lub ma ochotę ją poklepać. Jest on do wytrzymania, ale go czujemy i odruchowo zabieramy nogę.
Często robię sobie masaże operowanej nogi i to bardzo pomaga. Zresztą myślę, że między innymi dzięki masażom nie mam już zgrubień, które były bardzo odczuwalne do dwóch miesięcy od zabiegu.
Należy też wspomnieć, że w miejscach kutych skóra jest nadal lekko odrętwiała i to także może się jeszcze utrzymywać do około roku. Mam nadzieję, że w moim przypadku nie będzie to trwało tak długo. Liczę też, że wszelakie bóle związane np. ze zmianą pogody znikną bezpowrotnie.

Tymczasem zbliża się termin, kiedy chciałam zrobić sobie kontrolę nogi poprzez wykonanie USG Dopplera. Lekarz powiedział, że dobrze by było sprawdzić, czy wszystko jest ok, ale to nie jest konieczne. No cóż skoro mi lekarz mówi, że lepiej sprawdzić, to ja wolę to zrobić.

USG Dopplera to badanie, które umożliwia ocenę drożności oraz parametrów przepływu krwi w tętnicach i żyłach przy wykorzystaniu ultradziwięków. Ostatnim razem zrobiłam je na własny koszt w klinice oddalonej ode mnie o około 45 minut drogi. Kosztował mnie około 240 zł za obie nogi i dzisiaj uważam, że trochę przepłaciłam. Zrobiłam to USG prywatnie, bo nie chciałam czekać długo w kolejkach. Zależało mi na czasie i na tym, by się zmieścić ze wszystkim na urlopie macierzyńskim.
Tym razem także nie chcę czekać i przed rozpoczęciem pracy chciałabym mieć pewność, że wszystko dobrze się zagoiło i noga jest w porządku.

Tym razem wzięłam się na sposób i dzięki stronie Tourmedica, przeglądnęłam listę klinik wykonujących w Warszawie:

Badanie USG Doppler-a TU

Zalazłam listę wszystkich miejsc wraz z cenami za interesujące mnie badanie. 
Jak się okazało, jedna z klinik z dobrą ceną na to badanie znajduje się niedaleko mojego miejsca zamieszkania i dobrze, bo nie będę musiała daleko jeździć. Zapytanie do kliniki o wolny termin na badanie USG już wysłałam:)


Jeżeli mnie zapytacie, czy warto robić taki zabieg? - Powtórzę, co już pisałam, jeżeli są takie zalecenia lekarskie, to należy się poddać usuwaniu żylaków. Jeżeli nie ma takich zaleceń, nie robić, bo każde cięcie naszej skóry powoduje ból, który może powracać i nam dokuczać przez część, albo i całe życie.


poniedziałek, 12 stycznia 2015

Roczek Karinki:)

Kilka dni temu Karinka skończyła roczek! Moja mała kochana Córeczka już ma roczek! Czas minął tak szybko, że aż trudno dać temu wiarę. W ogóle czasami trudno mi uwierzyć, że mam dwójkę wspaniałych i zdrowych Maluszków. Jeszcze parę lat temu, gdyby ktoś mi powiedział, że będę miała taką małą moją rodzinkę, to bym go chyba wyśmiała. Teraz dziękuję Bogu, wszystkim Świętym i Losowi, że tak właśnie jest:)


W związku z tym, że Karinka w dniu swoich urodzin była chora i my zresztą też, zorganizowaliśmy naszą małą uroczystość kilka dni później. Żal mi tylko, że nawet te kilka dni później i ja, i mąż jeszcze nie czujemy się dobrze. Na szczęście i Tomek i Karinka mają się znacznie lepiej. Tomek już nie bierze leków i poszedł do żłobka. Karinka niestety jeszcze kilka dni będzie brała antybiotyk, bo jeszcze troszkę kaszle. 

Już wcześniej zamówiliśmy tort, a raczej zrobiła to dla nas ciocia Ola. W związku z tym, że Tomutek bardzo lubi Myszkę Miki i Mini, to tort właśnie był z Mini. Dla Karinki to nie ma jeszcze większego znaczenia. Ona na razie lubi się bawić i jest jej bez różnicy - czym.
A poniżej nasz tort:) z napisem Roczek Karinki i po środku ze świeczką:)


Niestety nie mamy żadnego zdjęcia, jak Karinka zdmuchuje świeczkę, bo zrobił to za nią Tomutek. Karinka chciała wejść w tort lub przynajmniej włożyć w niego rączkę. Miała też ochotę na mały promyczek ze świeczki i niestety dotknęła nawet promień i się wystraszyła robiąc duże oczy. 

Dlatego podczas ceremonii skupiliśmy się na tym, by trzymać Karinkę i Tomka, bo i on miał ochotę na zabawę z tortem, albo z Mini. No cóż było wesoło, a najzabawniejsze było to, że trójka dorosłych osób nie mogła sobie poradzić z dwójką małych dzieci i zrobić im pamiątkowe zdjęcie:)

Tymczasem, by tradycji stało się zadość, podczas symbolicznych urodzinek Karinki była także moja ulubiona wróżba na roczek, czyli taki pierwszy w życiu test wyboru dla Maluszka:) 
Dzięki temu, że prowadzę bloga mogłam przeczytać, jak wróżba wyglądała na urodzinach u Tomutka. Pisałam o tym TU: KLIK.

Nie powiem - sama byłam zaskoczona, jak bardzo mało pamiętałam z tych naszych pierwszych urodzin Tomutka:(

Karinka całkiem inaczej zareagowała na tort i na zabawę z wróżeniem:) Była szczęśliwa, wesoła i rozbawiona. Karince położyliśmy to samo, co Tomutkowi, czyli: książkę, książeczkę do nabożeństwa, mapę, termometr, portfel i kluczyki (jak się okazało położyliśmy o jeden komplet za dużo, ale to nic, bo każde może oznaczać coś innego).


Następnie pokazałam Karinie dokładnie wszystko, co leży na podłodze, by mogła z góry już zobaczyć, co ma do wyboru.


..i posadziliśmy Karinkę w okręgu wszystkich przedmiotów. Ku mojemu zdumieniu Karina najpierw wybrała klucze od mieszkania.


Drugą rzeczą był portfel...


...a trzecią termometr.


Do kluczy Karinka wracała non stop. Tak jej przypadł do gustu.


Jaki z tego morał?
 No cóż należy wspomnieć, że wszelakiego rodzaju zabawy/"wróżby", czy testy wyboru dla małych dzieci traktuję z dużym przymrużeniem oka. To raczej dobra zabawa dla rodziców i pamiątka dla dzieci niż coś wiążącego. Pomimo to nie dałam dziecku do wyboru kieliszka, bo wierzę w "kuszenie losu" i wolę tego nie robić. Jeżeli, by się okazało, że w przyszłości jednak dziecko wybierze swoją drogę, która będzie związana z tą zabawą, to będzie mogło powiedzieć, że od urodzenia o tym marzyło:))) Znaczenie wybranych rzeczy to raczej moja interpretacja (także wyniesiona z domu), więc nie należy tego brać na poważnie.

Karinka wybrała:
  1. Klucze od mieszkania - klucz symbolizuje w literaturze władzę, powagę, życie, dozór, wierność, opiekę, wyzwolenie, wtajemniczenie, tajemnicę, ostrożność, dyskrecję i rozwagę (za Słownik symboli literackich). Często czytałam, że klucz to także nowe możliwości, otwarcie się dla nas "wielu drzwi" i wreszcie początek czegoś nowego, dobrego. Tego wszystkiego będę się trzymać, w przypadku wyboru Karinki i stawiam tu na to, że wybór klucza może symbolizować dla Kariny, że w  przyszłości ważne będzie dla niej domowe ognisko, dom rodzinny i także tej rodziny, którą założy. Niewątpliwie będzie najprawdopodobniej w swoim przyszłym domu grała "pierwsze skrzypce":) i będzie wszystko trzymać w garści, jak mamusia dzisiaj. Mam nadzieję, że będzie opiekuńcza i rozważna i życzę jej, by jej wybrany klucz otwierał przed nią wszystkie drzwi:)
  2. Portfel - No cóż portfel, pieniądze kojarzą się najczęściej z bogactwem. Symbolizują bogactwo i zaradność życiową. U mnie w rodzinie zawsze się mówiło, że jeżeli dziecko sięgnie po pieniądze to będzie wiodło dostatnie życie i nie zazna biedy. Tego będę się także trzymać i tego Karince życzę:)
  3. Termometr - to raczej taka symbol wyboru zawodu lub przyszłego kierunku zawodowego, więc może Karinka będzie się chciała związać ze Służbą Zdrowia? Czas pokaże. Na szczęście te strony blogowe wszystko zapamiętają i będziemy zawsze mogli sprawdzić, czy coś się spełniło;)

Ciekawe, czy Wy znacie jeszcze jakieś ciekawe zabawy na roczek?

sobota, 10 stycznia 2015

Wizyta duszpasterska i Tomka "pchuj"

W tym roku nasza wizyta duszpasterska wyglądała już o niebo lepiej niż w poprzednim. Myślę, że ksiądz odnotował, że przeszliśmy dużą metamorfozę i przyjęliśmy go godniej niż poprzednim razem, tzn. zastosowaliśmy się do większości wytycznych dotyczących przyjmowania kolędy, jakie proboszcz zamieścił na stronie www naszej parafii. 
Pisałam o tym TU.
Mieliśmy biały obrus, krzyż, biblie dla starszych i dla młodszych, różaniec, białą świecę, byliśmy odświętnie ubrani, księdza przywitaj mąż, zaproponowaliśmy wodę, coś do jedzenia i kopertę wręczył mąż, więc większość punktów zrealizowaliśmy.

Tym razem jednak kolęda była przebojowa. Tomutek dostarczył nam wielu atrakcyjnych sytuacji.
Nasz Synek staje się bardzo pomysłowym chłopcem i chyba stara się wszem i wobec na około o tym przypominać i czasami przesadza w swoich staraniach.
Podczas wczorajszej kolędy Tomutek po zapaleniu świeczki (niestety mieliśmy tylko jedną) próbował a właściwszym będzie, jeśli napiszę, że usilnie się starał ściągnąć obrus z palącą się świecą. Tomutek był ciekawy, czy przyjadą strażacy, a zwłaszcza strażak Sam, jeżeli zapali się obrus i mieszkanie. No nie była to komfortowa sytuacja, dlatego też mąż w obawie o nasze bezpieczeństwo zaprowadził Tomka do pokoju.

Tomek w pokoju płakał, jak to dziecko i oczywiście mamusia się nad nim zlitowała i po niego poszła.
Co dalej zrobił nasz syn?, albo, co powiedział?
Tomek od jakiegoś czasu, nie wiedzieć skąd, zamiast "be" - tak go uczyliśmy - zaczął mówić na różne złe rzeczy, lub śmierdzące lub niewłaściwe "fuj". Z biegiem czasu to "fuj" przekształcało się najpierw w "pfuj", potem "pchuj" i ostatecznie jest już "chuj".
 Wkraczając do pokoju, gdzie siedzieliśmy z księdzem Tomutek zaczął tłumaczyć, co zrobił źle i chyba z 10 razy powiedział "chuj". Okropne!! 
Co robią rodzice? Zaczynają się tłumaczyć i opowiadać księdzu, co synek ma na myśli etc... Ksiądz był młody i dość dyskretny i tak sobie myślę, że po wyjściu z naszego mieszkania utwierdził się w przekonaniu, że jego powołanie jest właściwe i na pewno nie chciałby mieć dzieci.

A my cóż, od jakiegoś czasu staramy się nie zwracać uwagi na to hasło Tomka, bo im częściej to robiliśmy, tym częściej Tomek znajdował coś "chuj". Wyobraźcie sobie, jak czasami wyglądają moje spacery z synkiem, gdzie co zakręt i co blok lub w parku non stop są śmietniki ze śmieciami, które są oczywiście "be". Dużo "be" nas otacza, a dzieci lubią takie rzeczy pokazywać i głośno komentować. Och a to pewnie dopiero początek brzydkich słów naszego synka. Na razie wiele rzeczy i słów przynosi ze żłobka, a co będzie w przedszkolu? Może nie będę się przedwcześnie martwić:)

Tym razem mieliśmy już biały obrus, i normalną białą świecę - niestety tylko jedną:)

Jeszcze grzeczny Tomutek:)

Mamusia przy swoim syneczku:)

wtorek, 6 stycznia 2015

Nowy Rok zaczeliśmy bardzo chorobowo:(

Podczas Świąt i w Sylwestra wszystkim  życzyłam przede wszystkim zdrowia, bo wiem, że to cenny i niezastąpiony dar, tymczasem Nowy Rok zaczynamy od braku zdrowia i ciągnącej się choroby od 25.12.2014:(

Krótko po Wigilii u Tomka i Karinki zaczął pojawiać się lekki katar, po kilku dniach lekki kaszelek, a na Sylwestra było jeszcze mniej ciekawie. Niestety, ale w Sylwestra jechaliśmy na ostry dyżur, by się dowiedzieć, że dzieci mają lekko zaczerwienione gardła. Zalecono nam syropki, inhalacje i w razie czego nizastąpiony nurofen. Zarówno ja, jak i mój mąż mieliśmy duże wątpliwości, co do opinii lekarki. Jednak potulnie zabraliśmy na karteczkach wszystkie wytyczne, wykupiliśmy w aptece brakujące syropki i odjechaliśmy taksówką do domu (mąż nie był pewien, czy promile już mu wyparowały, a ja z zasady unikam jeżdżenia, jak ognia:()

Tomutek podczas inhalacji, które robi już praktycznie sam, bo mama tylko patrzy obok:)

Jak się okazało, chyba mieliśmy dobre przeczucia, co do lekerki. Czwartego stycznia ponownie pojechaliśmy do lekarza i gardła naszych dzieci pomimo licznych syropków i inhalacji, wyglądały zatrważająco. Noc, którą przeżyliśmy wolałabym nie powtarzać i nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak męczą się nasze biedne dzieci, a zwłaszcza Karinka. Przez pół nocy dzieci bardzo kaszlały i nie mogły odkrztusić wydzieliny z gardła. Tomek jeszcze sobie jakoś radził, ale z Karinką było kiepsko. Cały czas bałam się, że może się udusić, bo pomimo kaszlu i naszych obstukiwań płakała i kaszlała non stop. To okropne, że dziecku nie można pomóc w takiej sytuacji. Gdyby nie mąż wezwałabym karetkę, tak bardzo bałam się o dziecko. Nosiliśmy ją przez pół nocy, a potem sprawdzałam chyba co pół godziny, czy oddycha i żyje. Było mi jej bardzo żal. 
Nikomu nie życzę chorób w rodzinie i chorób u dzieci.

Druga lekarka czwartego stycznia - badała nasze dzieci dłużej niż pięć minut i niestety przepisała inną inhalację, tylko jeden syrop i nielubiany antybiotyk, co pierwszy raz w życiu przyjęłam z ulgą. Wierzę, że ten specyfik pomoże, choć dla dzieci to nie jest dobre wyjście. Nie chcę mieć podobnych nocy, gdy czuję się bezradna wobec takiego małego Skarbka i nie mogę mu nijak pomóc. Może więc tak mocne lekarstwo da radę i szansę na szybkie wyzdrowienie dzieci.

W tej sytuacji Tomek nie chodzi do żłobka i jestem praktycznie 24 h przykuta do siedzenia w domu, bo nawet na spacer z dziećmi nie można wyjść. Żal mi zwłaszcza Karinki, bo Tomek wszystko całkiem normalnie znosi i właściwie nie widać po nim choroby. Karinka po raz pierwszy przyjmuje leki i do tego antybiotyki i jest osłabiona. "Dziamdzia" przez cały dzień i chce leżeć na rączkach. Spożywa zdecydowanie mniej posiłków i modlę się, by nie schudła. To taka bezbronna kruszynka. Do tego wszystkiego ma bardzo zaczerwienione dziąsła i widać, że bardzo ją bolą, bo zęby się wyrzynają. Biedne małe dzieci, co one muszą przeżywać w tak młodym wieku. 

i jedno selfi przy inhalacji Tomutka:)

W związku z chorobami jesteśmy zmuszeni przełożyć roczek Karnki, który kończy jutro, tj. w środę 7.01.2015. Bez sensu byłoby przygotowywać nawet skromną uroczystość, gdy dziecko jest słabiutkie. Mam nadzieję, że do niedzieli będą już wszyscy czuli się dobrze, bo właśnie na niedzielę mamy zaplnowany skromny tort:))

[a pro po chorób, dzisiaj i ja obudziłam się z bólem gardła!]