sobota, 27 września 2014

Domowa edukacja Dwulatka

Od dłuższego czasu , gdy tylko mogę i mam czas, czytam bloga/stronę Mamiczki Czym zająć Malucha. Doceniam jej wszelkie recenzje, opisy i propozycje książek, a także cały wachlarz możliwości pracy z dzieckiem. Wiele razy korzystałam ze wskazówek Mamiczki i wiele razy inspirowała mnie w kolejnych krokach poszukiwania ciekawych zabaw dla malucha a także w sposobie nauczania synka. Tak było między innymi, gdy szukałam jakiś ćwiczeń dla Tomka. Praktycznie nawet nie przypuszczałam, że coś takiego jest. Domyślałam się, że muszą być już takie pomoce dla rodziców, bo przecież w naszym świecie jest już wszystko. Nie każdy rodzic jest też pedagogiem i dlatego z pewnością ktoś zadbał już o tych bez wykształcenia pedagogicznego. W związku z tym, że niestety nie jestem pedagogiem i nigdy się nim nie czułam - potrzebowałam do edukacji Synka, jakiś materiałów. Tak się złożyło, że akurat pisała o tym na blogu Mamiczka i bardzo mnie tym ucieszyła.

Wówczas uważnie przeczytałam recenzje polecanych ćwiczeń dla Dwulatków z posta Mamiczki TU i dalej lawina ruszyła. Najpierw zakupiłam kilka wybranych egzemplarzy, by się przekonać, co jest dobre dla Tomka i co mi wydaje się najlepsze. Po "okresie próbnym" zamówiłam już przez sklep internetowy cały zestaw różnych ćwiczeń. W sumie średnia cena jednych ćwiczeń to 3,50  zł, a zakupiłam ich około 40 egz.

Jak dla mnie takie ćwiczenia to świetna sprawa dla takich osób jak ja. Mam wiele pomysłów, jak podejść synka, by go czegoś nauczyć, ale nie jestem do tego przygotowana jak rasowy nauczyciel, więc w takim przypadku wszelka pomoc dydaktyczna bardzo się sprawdza. Ćwiczenia, które polecała Mamiczka i te które później sama wyszukałam, kierując się jej wskazówkami i moim krótkim doświadczeniem to świetny dodatek do nauki dziecka i kreatywnego spędzania z nim czasu. W ćwiczeniach jest wiele naklejek, obrazków, dziecinnych łamigłówek oraz wiele opisów dla rodziców. Opisy to szczegóły, jak rozmawiać z dzieckiem, jakie zadawać pytania, jak prowadzić dziecko kro po kroku po ćwiczeniach. Takie ćwiczenia to świetna rzecz i jeżeli ktoś ma trochę czasu to polecam.

Z Tomkiem przerabiam codziennie po kilka do 10 stron maksymalnie. To już zależy od tego, ile Tomek chce się bawić i ile jest w stanie się skupić i skoncentrować.


Z tego zestawu najlepsze są chyba ćwiczenia Edulatka. 

Wszystkie ćwiczenia są bardzo kolorowe i wzbudzają zainteresowanie dziecka.

Z wielu różnych ćwiczeń najlepiej idzie Tomkowi pokazywanie, co gdzie jest:)

Z kolorami jest jeszcze słabo, choć Tomek potrafi już pokazać kolor żółty i czerwony!:)


Każde z egzemplarzy posiadają wiele naklejek, barwnych obrazków i cudnych rysunków...



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

piątek, 26 września 2014

Jesienne spacery i jesienne rozmyślania

U nas wciąż taka piękna pogoda, że nie zauważyłam kalendarzowej jesieni. Może nie zawsze świeci słońce, ale temperatury nie są takie złe. Teraz Tomek trochę choruję (na szczęście nic poważnego), więc musimy siedzieć w domku, ale gdy widzę z balkonu spacerujących ludzi, to czasami mam wrażenie, że mamy jeszcze lato. Ludzie nie są jakoś przesadnie grubo ubrani i zastanawiam się, czy to ja jestem takim zmarźluchem, czy to już jesień, czy to jeszcze lato...

Ostatni raz na długim spacerze byłam z dziećmi w weekend. Tomek nie miał jeszcze temperatury. Ta pojawiła się w poniedziałek, więc teraz grzejemy się w domu piąty dzień i mam nadzieję, że to wystarczy. Tymczasem w miniony weekend byliśmy w lesie i na placu zabaw. W lesie było cudownie, a że wyszliśmy z domu już po 9:00 było bardzo mało spacerowiczów. I takie poranki uwielbiam, bo odpoczywam w lesie z dziećmi (To odpoczywanie jest oczywiście nieco względne), oddycham świeżym powietrzem, upajam się jeszcze zielenią drzew i pomimo wszystko dużo rozmyślam. Uwielbiam w takie dni zbierać żołędzie, niezmiennie kojarzy mi się to z moim dzieciństwem i wówczas wracam wspomnieniami do wielu obrazów z tak odległego okresu. To się przekłada częściowo teraz na moją rodzinę i nabiera innego znaczenia. Doceniam to, że kiedyś ktoś ze mną chodził na takie spacery i dużo ze mną rozmawiał. Takie rzeczy kształtują nas i nasz charakter i po latach nie mam, co do tego wątpliwości.

Ta jesień niewątpliwie zmusza mnie już do myślenia o powrocie do pracy. Po tak długiej przerwie ciężko jest zapewne wrócić do systemu pracy w korporacji. Tego jeszcze nie doświadczyłam. Moje macierzyńskie kończy się w styczniu. Być może będę mogła wziąć jeszcze zaległy urlop, więc mam jeszcze kilka miesięcy do powrotu, pomimo to już zastanawiam się, jak to będzie. Już chyba powinnam zacząć się do tego przygotowywać mentalnie. Praca, poza aspektem materialnym jest potrzebna mi, jako człowiekowi i kobiecie. Przede wszystkim muszę wyjść do ludzi, by się nadal rozwijać, by nadal podnosić swoją kreatywność, by nie wypaść z rynku pracy. To ważne dla mojego ego i także dla mojej rodziny. Moją pracę uwielbiałam i choć czasami bywało różnie, bo był stres, wątpliwości, czasami zmęczenie, to zawsze miło ją wspominałam i będę wspominać. 

Mam też nadzieję, że pomimo wszystko będę jeszcze pracować na swoim byłym stanowisku, a pracodawca nie będzie chciał się ze mną szybciej pożegnać, niż myślę.

A może pomyśleć o czymś swoim, jak na przykład Kasia z bloga Nowoczesna Matka Polka? Podziwiam Kasię bardzo i śledzę jej profil na facebooku TU. Może inspiracja i odwaga przyjdzie i do mnie i powie na uszko, to już czas kobieto:)

Ciekawe, jak z tymi inspiracjami jest u Was?

Pięknie pachniało to świeże drzewo...

Tomutek sunął po ścieżkach leśnych jak strzała:)

 
Wiewiórek jest bardzo dużo w lesie i jakie głodne, że podchodzą i jedzą z ręki.



Na placu zabaw w lesie Tomek układał żołędzie i patyczki

...i wyszedł z tego leśny ogródek

...który bardzo mi się podobał

Szkoda, że nie mamy tu wspólnego zdjęcia:(

non stop spadały nam żołędzie na głowy. To było zabawne:)

 
Nasza Karinka jeszcze nie chodzi i nie siedzi, więc patrzyła na drzewa ze swojej perspektywy.
 Tomek chętnie posprzątałby las, ale się nie da...




Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

piątek, 19 września 2014

Tomek w żłobku

Dzisiaj minął właśnie trzeci tydzień, jak Tomutek chodzi do żłobka. Z tym, że jeden tydzień chorował i dobrzał w domku, czyli w żłobku spędził już 10 dni. Z tych 10 dni, pierwsze pięć był z tatą lub mamą po 2 h dziennie, a 5 dni spędził w żłobku już po 4h bez rodziców. 
Po tym czasie pojawiają mi się już kolejne refleksje, wnioski i spostrzeżenia, z którymi chętnie się podzielę.

Przysłowie: "Nie taki diabeł straszny, jak go malują", sprawdziło się w naszym przypadku w 100%. 
  • Tomek wcale nie potrzebował miesiąca, by przestać płakać, a zaledwie kilka dni. Już praktycznie na trzeci dzień przed salą do swojej grupy machał tatusiowi "papa". Bardzo chętnie wchodzi do żłobka, do swojej sali i wita się z "ciociami". Rozczula się jeszcze, gdy po niego przychodzę i wówczas, jakby się skarżył na to, iż tatuś go tu zostawił. To rozczulanie trwa zaledwie minutę, po czym zaczynamy wspólną rozmowę, tzn. mama mówi, a Tomek słucha, potwierdza lub zarzecza:).
  • Tomek do tej pory nie bardzo chce jeść w żłobku. Dzisiaj po raz pierwszy zjadł kilka kawałków owoców i "podziubał" obiadek, o czym poinformowała mnie "ciocia". Z czego już jestem bardzo zadowolona. Do tej pory nie chciał jeść, więc przed żłobkiem starałam się coś mu dać (ciężko dziecku jeść o 7:00), a do żłobka przychodziłam z kanapką, którą "wcinał" od razu:) - jak na zdjęciu poniżej.

W żłobkowej szatni Tomutek zjada domową kanapkę.

...spójrzcie z jakim apetytem zjada tą kanapkę:)

  • Dzięki żłobkowi w ogóle zaczął jeść kanapki, bo do tej pory nie bardzo chciał. Kanapki bardziej służyły mu do tego, by rozłożyć je na części pierwsze, co nie w smak było mamusi.
  • Chętniej bawi się z dziećmi w piaskownicy i w ogóle zauważa, że one są. Jak do tej pory liczył się tylko on, mama i tata, tzn. w zależności, kto był z Tomkiem na spacerze. 
  • Zdaje mi się i mężowi także, że jest mniej agresywny w domu i bardziej słucha, gdy coś się do niego mówi lub coś tłumaczy. To pewnie zbyt krótki czas, by to ocenić tak naprawdę, ale to widzimy gołym okiem. Należy tutaj także napisać, że w ogóle zmieniliśmy podejście do Tomka i często nie reagujemy na sytuacje, które miały miejsce wcześniej.  Jesteśmy bardziej cierpliwi, więcej go obserwujemy i myślimy wręcz, jak on! Oczywiście, gdy trzeba pogrozić palcem to to także robimy. Zdarzają się sytuacje, że stanowczym głosem czegoś zabraniamy. Nie chcemy pozwalać Tomkowi na wszystko. Wszystko z umiarem i z właściwym podejściem.
  • Gdy zdarza się sytuacja, że może dojść do zbytnio agresywnego ukazania uczuć przez Tomka, to musimy uważać nadal na Karinkę. Tomek ma skłonności do tego, by jej coś zrobić, tj. "klepnąć", wsadzić palca w oko, pociągnąć za nóżkę itp. Niekiedy bardzo się cieszy i także chce się podzielić z Kariną swoim szczęściem i robi to tak entuzjastycznie, że musimy uważać, by ta okazana radość za bardzo Karinę nie zabolała. Tak więc tu na razie jest wszystko po staremu.
  • Kolejny plus żłobka to wcześniejsze o około godzinę chodzenie spać. Tomek zwykle zasypiał nam od kilku miesięcy o około 21.00 - 21.30. Natomiast teraz około 20.00 musimy być z nim już "wyrobieni", bo po tym czasie umycie zębów "na śpiocha" staje się niemożliwe.
  • Na razie nie widzimy minusów żłobka, bo choroby wliczyliśmy w plan. Jesteśmy zdania, że dziecko w żłobku lub w przedszkolu nabiera odporności i to jest mu potrzebne, by potem funkcjonować lepiej. Na ten temat pewnie będę mogła napisać coś więcej za jakieś dwa trzy miesiące.
  • Pozwolę sobie jeszcze na jedną refleksję dotyczącą mnie, czyli mamy. Mam spokojniejszy czas i mogę ten czas podarować Karince, która w tym całym szumie najczęściej była poszkodowana. Niestety nie mogę poświęcić jej tak dużo czasu, jak kiedyś Tomkowi, bo jest Tomutek. Jednakże teraz mam choć kilka godzin dla niej. Gdy Karina śpi mogę coś zrobić dla siebie, dla domu i dla nas. To jest cudowne. Wcześniej zmęczenie dokuczało mi non stop. Teraz to się jakoś wszystko normuje i może poustawiam sobie wszystko na nowo. Chcę też więcej zrobić dla siebie. Może jakieś warsztaty, może kurs, może coś innego. O tym napiszę, jak już się zrealizuje i sfinalizuje. Proszę TRZYMAJCIE KCIUKI!:) - bym miała o czym pisać:)


I jeszcze mały komentarz: zdania na temat żłobka dla dwulatka są podzielone. Jedni uważają, że do żłobka nie powinno się dawać dzieci, inni przeciwnie. Ja jestem zdania, że rodzice powinni kierować się swoimi racjami i tak właśnie podejmować decyzje. Pomimo wielu uwag krytycznych, które mnie już spotkały, aczkolwiek spokojnie wyrażonych, nadal jestem z mężem zdania, że można dawać dzieci do żłobka i nikogo za to nie ganię:).


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

wtorek, 16 września 2014

Weekendowe spacerki

My na ławeczce z przekąskami:)

Za nami kolejny piękny weekend. Nie ma co, pogoda w tym roku we wrześniu jest piękna. Na dworze jest ciepło, rześko i przyjemnie. Czasami w lesie jeszcze dokuczają trochę komary, ale to nie jest tak bardzo uciążliwe, jak podczas letnich upałów. Uwielbiam wychodzić z dziećmi na spacery i najlepiej gdzieś do lasu lub dużego parku. Wówczas Tomek może się wyszaleć, pojeździć na rowerku, a Karinka zachwyca się widokiem koron drzew w wózku. Ze spacerów wracam zawsze, jak z joggingu [choć może nie tak spocona:)] - pełna energii, werwy i ciekawych pomysłów oraz rozwiązań wszystkich potencjalnych problemów:)!

W ten weekend pomimo choroby, mój mąż był także z nami na spacerze.
Tak, tak, mój mąż zachorował, tzn. zaraził się od Tomka i chyba przechodzi choróbsko gorzej i dłużej niż ja i dzieci razem wzięci. Czytałam kiedyś, że tak jest, iż dzieci przechodzą choroby żłobkowe dość szybko, natomiast dorośli, gdy się od dzieci zarażą mają niemalże gwarantowaną kurację antybiotykową. Mam nadzieję, że w naszym przypadku tak nie będzie, ale jedno jest pewne, a mianowicie, że będziemy także przejmować choroby od Tomka.

Tymczasem na takie wyjście z domu nauczyłam się zabierać ze sobą całą stertę potrzebnych - moim zdaniem - rzeczy i produktów. Dobrze, że wózek ma miejsce na tego typu akcesoria, w przeciwnym razie musiałabym chodzić z plecakiem.  Na spacerek zabieram przede wszystkim: zestaw do piaskownicy, kocyk dla Kariny, wodę dla wszystkich, kanapki, jakieś owoce, rower i kask dla Tomka, przybornik wycieczkowy (w nim nożyczki, scyzoryk, wykałaczki), krem dla dzieci, krem do rąk, płyn przeciwko ukąszeniom, płyn przeciwko komarom, dodatkowe rzeczy do ubrania w razie gdyby popsuła się pogoda, kurtki nieprzemakalne i oczywiście ekstra zestaw dla dzieci noszących pieluszki itd...

Czasami śmieję się, że moje pakowanie wygląda tak, jakbym wyjeżdżała na dwudniowy piknik.
Wiele razy przekonałam się już, że gdy się wychodzi z dziećmi to lepiej mieć jednak więcej rzeczy. Dobrze jest się zaopatrzyć we wszystko, co może być potrzebna, gdy oddalimy się od domu.
Hmm... kiedyś na spacery zabierałam książki lub małego laptopa, by w razie postoju i odpoczynku na ławce móc się zrelaksować przy dobrej lekturze lub przy pisaniu. Te czasy chyba już bezpowrotnie minęły i nastał inny rozdział w moim życiu:)))

 Jak Wy planujecie spacery?


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

piątek, 12 września 2014

Matka z dwójką dzieci w komunikacji miejskiej

Ania z http://marny-puch.blogspot.com/ w swoim ostatnim komentarzu pod moim postem: TU - tak mnie natknęła, że postanowiłam napisać o moich podróżach komunikacją miejską z ...

 DWÓJKĄ MAŁYCH DZIECI.

Oczywiście większość matek posiadających dwójkę lub  więcej dzieci wie, o czym piszę i doskonale zna temat. Każda z Was wie, że w zależności od miasta, w którym mieszkamy i żyjemy przeprawa z miejsca A na miejsce B z dziećmi komunikacją miejską to nie lada wyzwanie bardziej lub jeszcze bardziej trudne. W związku z tym, że mieszkam obecnie w Warszawie napiszę, jak to wygląda u mnie i z mojej perspektywy.

Jeszcze pół roku nie wyobrażałam sobie tego, że gdziekolwiek wyjadę na miasto razem z Tomkiem i Kariną  i będę do tego wszystkiego jeszcze coś załatwiać. Obecnie, jak coś potrzebuję, to to po prostu robię a komunikacja miejska nie wydaje się już taka straszna. Jak to zwykle bywa i tego musiałam się nauczyć.
Tak się zdarzyło, że w okolicach czerwca musiałam stawić się na kontrolę z Kariną do lekarza na drugi koniec Warszawy. Mąż nie mógł wziąć urlopu, by być z Tomkiem, a moja siostra mogła jedynie podjechać do przychodni i przypilnować Tomka do pół godziny. Nie miałam innego wyjścia i skorzystałam z tego, co zaproponował mi los. To i tak bardzo dobre rozwiązania, bo gorsze było by to, gdybym musiała wejść do lekarza z Kariną i mieć obok także Tomka. Niestety Tomek nie należy do spokojnych dzieci, które siedzą na krzesełku i czekają na znak. Tomek robi co chce i kiedy chce i trudno jest go ogarnąć. Oczywiście da się, ale nie po to szłam na kontrolę do lekarza, by zabawiać się z Tomikiem, ale po to, by kontrolować rozwój Kariny i na tym chciałam się skupić. Wobec powyższego przyjęłam pomoc taką, jaką mi zaoferowano.

Na miejsce dotarłam metrem, a w drogę powrotną do metra odprowadziła mnie siostra. To był mój pierwszy wyjazd i dużo się wówczas nauczyłam. Muszę napisać, że droga w jedną stronę metrem trwała 45 minut, więc to nie była kwestia przejechania dwóch przystanków, a znacznie więcej. Oczywiście strach "ma wielkie oczy", bo nie było tak źle, jednakże  z tej pierwszej wspólnej wycieczki wyniosłam duże doświadczenie:), a mianowicie:
  1. Po pierwsze oprócz picia i jedzenia, matka powinna mieć przy sobie podczas miejskiej podróży ulubioną zabawkę dziecka, zabawkę przykuwającą uwagę, książeczkę z kolorowymi obrazkami, zeszyt i pisaki zmywalne, zeszyt z naklejkami i najlepiej jeszcze telefon z jakimś zabawnym programem dla dzieci. Ja obecnie mam program do rysowania!:)
  2. Po drugie - niestety, ale należy mieć przy sobie coś zakazanego na wypadek realizowania się najgorszego z możliwych scenariuszy. U mnie jest to: smoczek, lizak, latarka, czekoladka lub cukierek:(
  3. Po trzecie, gdy nie ma miejsca, by usiąść, posadzić starsze dziecko i ustawić obok wózek, to należy od razu przy wejściu przeorganizować miejsca w pojeździe. W przeciwnym razie nie doczekamy się ustąpienia miejsca do końca podróży, albo ustąpią nam miejsce tam, gdzie z wózkiem i drugim dzieckiem się nie przedostaniemy.
  4. Po czwarte, gdy zbliża się stacja/przystanek końcowy to lepiej za wczasu się przygotować, bo tylko czasami można liczyć na pomoc. Generalnie ludzie boją się obcych dzieci i doskonale ich rozumiem, bo sama nie jestem w stanie stwierdzić, jak zareaguje moje dziecko na taką pomoc. Miałam już przypadek, że Tomek tak negatywnie zareagował na pomoc innej Pani, że prawie wpadł pod pociąg metra. Wystraszyłam się, że krzyknęłam, jak opętana. Już miałam wizję, co może się stać. Nie życzę tego nikomu, a sama wyprzedzam już fakty.
  5. Po piąte, nie należy się przejmować krytyką/pretensjami lub dziwnymi uwagami innych osób, które dotyczą matki z dziećmi, a jeżeli jednak stają się one zbyt nachalne, nieprzyjemne lub w jakiś sposób wulgarne - to niestety należy zareagować podobnie lub kulturalnie aczkolwiek z bardzo ciętą ripostą odpowiedzieć. Wówczas okazuje się, że biedna sierota "matka" też ma swoje zdanie i nie jest głupią gęsią, która "dała sobie zrobić dzieciaka".
To chyba moje najważniejsze punkty do tematu, jak przejechać miasto, załatwić najważniejsze rzeczy i wrócić cało do domu, bez uszczerbku na zdrowiu i bez późniejszej pomocy psychologa:)). Pragnę nadmienić, że w każdej możliwej sytuacji staram się być miła i z uśmiechem na twarzy dopominam się o swoje lub proszę o przysługę innych. Niestety zdarzają się sytuacje bardzo niepożądane, wówczas nie daję się zapędzić w kozi róg i budzi się we mnie "lwica":)

Miałam kiedyś na przykład sytuację, gdy jechałam windą z Kariną w wózku i Tomkiem obok z poziomu metra -2 na poziom ziemi 0. Na poziomie -1 otworzyły się drzwi i stała babka z rowerem. Winda nie była na tyle duża, byśmy się swobodnie zmieściły, ale pomimo to babka na siłę zaczęła wchodzić, rower wcisnęła tak, że przygniótł wózek, Tomek zaczął płakać i ja nie miałam się jak ruszyć, tak mnie przygniotła na siłę do ściany windy. Do tego Pani była bardzo opryskliwa i rzucała niestosowne komentarze dotyczące matki z dzieckiem i braku swobody w windach publicznych itd... Niestety skończyło się to bardzo nieprzyjemnie, bo zarówno ja, jak i czekający na poziomie 0 podróżni nie zostawiliśmy na tej Pani suchej nitki, ale co z tego...

Po co się tak denerwować? Dlaczego ludzie często są tacy paskudni? Przecież życie z uśmiechem na twarzy i pomaganie innym daje nam znacznie lepszy stan psychiczny. Buczenie, narzekanie, psioczenie, wyzywanie daje rezultat całkowicie odwrotny, a mianowicie złe samopoczucie, bóle głowy, bezsenność i liczne inne zmartwienia.

Na szczęście są na świecie i nawet w Warszawie ludzie, którzy są mili, którzy bardzo kulturalnie i z wyrozumiałością traktują innych ludzi. Miałam także wiele miłych sytuacji w środkach komunikacji miejskiej, zawierałam bardzo miłe znajomości i nawet prowadziłam serdeczne rozmowy. Wiele razy ustąpiono mi i dzieciom miejsca, spytano, czy pomóc? jak pomóc? Widzę więc światełko nadziei w tym tunelu ludzkich niedoskonałości.

Ciekawe, jak Wy uporządkowaliście sobie podróże komunikacją miejską?
I jak u Was wyglądają relacje ludzkie między pasażerami?

Tomutek po wejściu do każdego pojazdu komunikacji miejskiej na początku zawsze jest grzeczny i spokojny do momentu, jak już się oswoi:)



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.







wtorek, 9 września 2014

Pierwszy tydzień w żłobku już za nami i Tomutek się rozchorował...

Tomek już tydzień uczęszczał do żłobka. No może to trochę za dużo powiedziane, że uczęszczał, bo był to tydzień adaptacji i poznania wszystkiego. Dziecko najpierw przebywało w żłobku z rodzicem do 2h, a dwa dni było same także po 2h. Adaptacja odbywała się po godzinie 15:00 i trwała do około 17:30. 
W przypadku Tomka nie było aż tak źle, jak myślałam, że będzie. Oczywiście nie chciał wejść w ogóle do nieznanego budynku i potem do sali, ale jak już wszedł to się dobrze bawił i zachowywał się, jak by był tam już co najmniej kilka razy. Byłam z Tomutkiem tylko pierwszy dzień. Cztery następne był mąż. Tak dla mojego spokoju, bo jednak płacz synka działa na mnie tak, że bym go zabrała do domu i już nigdy nie wróciła do żłobka. 
Drugiego i trzeciego dnia także nie było łatwo z wejściem, ale także nie była to jakaś tragedia. Trochę postękał i kilka razy chciał wyjść z budynku, ale w końcu ulegał i zaczynał się ładnie bawić z dziećmi lub z jedną "ciocią", która przypadła mu do gustu:)
Zdecydowanie najgorszy dzień to ten czwarty, czyli pozostawienie go pierwszy raz pod opieką "cioci" i bez tatusia. Mąż zostawił go i czekał przed żłobkiem. Niestety Tomutek krzyczał około 45 minut. Mąż przed żłobkiem to słyszał, bo okna były akurat po stronie wyjścia z budynku.
Piątego dnia także go już zostawił na 2h i płakał tylko jakieś 15 minut. Śmieszne jest to, że gdy mąż przyszedł po niego, to już nie chciał z nim wracać i wręcz zapierał się nogami. 
Hmmm... trochę mnie ten piąty dzień rozbawił i na szczęście nastawił bardziej optymistycznie do adaptacji Tomka w żłobku.

A wczoraj cóż, mieliśmy już pierwszą infekcję po tygodniu pobytu w żłobku. Na razie to nic groźnego, był w mieszkaniu lekarz, zbadał Tomka i oprócz temperatury, lekko czerwonego gardła i kataru nic nie ma, ale jakby nie było wirusowe choróbsko się przywlekło. Zobaczymy, jak synek to przejdzie. Mam nadzieję, że się szybko uodporni. Tymczasem nie dziwi mnie to, bo w grupie Tomka jest 29 dzieci, z czego przez ostatni tydzień chodziło około 20 i z tych 20 - 10 dzieci miała katary i to takie już zaawansowane. Hmm... rodzice pomimo to wysyłają je do żłobka, bo niby, co mają zrobić, jak pracować trzeba... No właśnie...

Tymczasem dzisiaj i ja i mąż obudziliśmy się z bólem gardła. Karina natomiast budziła się średnio co 1,5h w nocy, a rano miała temperaturę 38,6, więc podałam jej nurofen. Zastanawiałam się w ciągu dnia, co robić, ale do lekarza jeszcze nie poszłam, bo oprócz temperatury nic się jeszcze nie działo. Była tylko lekko marudna. Poza tym jadła, uśmiechała się, bawiła na podłodze i spała, jak zwykle. Może po południu zaczęła bardziej marudzić, ale na rączkach marudzenie się kończyło. Odczekam jeszcze dwa dni i zobaczę, co się będzie działo. 
Z uwagi na dzieci będę miała kolejną noc nastawiony budzik co 3h, by sprawdzać im temperaturę. Nigdy nic nie wiadomo, a nie chciałabym czegoś potem żałować.

Takim oto sposobem to, co sobie zaplanowałam na ten tydzień, gdy Tomek będzie w żłobku muszę przesunąć na następny tydzień. Szkoda, bo tak się cieszyłam, a tu taka niespodzianka. Po raz kolejny potwierdza się fakt, że z małymi dziećmi nic nie można planować.

Kilka spostrzeżeń z naszego żłobka:
  • to nowa placówka, więc jest bardzo czysta, wszystko jest nowe, pachnące i przyjemnie się do niego wchodzi i przebywa. Obok każdej sali jest odpowiednio zaaranżowana i wyposażona łazienka oraz stołówka i szatnia dla dzieci. W szatki każda szafka jest podpisana. W sali, gdzie dzieci przebywają jest duża szafa, w której znajdują się łóżka z pościelą. Każde łóżko także jest podpisane. Sala każdej grupy i przynależne do niej szatnia, stołówka oraz toaleta są oddzielone od innych grup, czyli każda grupa ma swoją, konkretną część budynku.
  • Jak na razie cała organizacja i wszystkie zasady panujące w żłobku bardzo mi się podobają. Przynajmniej jest wszystko jasne i oczywiste. Od pani kierownik otrzymaliśmy całościową rozpiskę, co się w żłobku dzieje i jakie panują zasady. Pani kierownik poinformowała nas także, na co się nie zgadza i kiedy nie łamie panujących zasad i czy zdarzają się wyjątki (mało:). Uważam, że tak powinno być. Zarówno rodzice, jak i pracownicy żłobka mają jasność, co? jak? i gdzie?
  • Niestety więcej spostrzeżeń nie mam, bo to dopiero początek naszego "żłobkowania".


Tomutek już perfekcyjnie przejeżdża przez kałuże, tzn. z wysoko uniesionymi nogami:)



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

piątek, 5 września 2014

Dobry zwyczaj - nie pożyczaj...

Nie wiem, jak Wy, jak Inni, ale ja zawsze chętnie wszystkim wszystko pożyczałam. Niby dlaczego miałam tego nie robić? Uważałam, że to miłe innym pomagać i wspierać poprzez pożyczenie np. jakiegoś ubrania, obuwia, garnka, namiotu, śpiwora, roweru itd. Niestety w ostatnim roku to pożyczanie innym odbiło mi się dwa razy czkawką i najprawdopodobniej zraziłam się na całego. Teraz zanim komukolwiek, cokolwiek pożyczę to się poważnie zastanowię o ile w ogóle będę się zastanawiać.
W ostatnim roku pożyczyłam dwóm osobom odzież po Tomku z zaznaczeniem, by mi oddać po urodzeniu mojej córeczki. Planowałam, że będę miała wszystko dla Karinki i nie będę musiała ponosić dodatkowych kosztów. Jednej znajomej pożyczyłam dokładnie trzy małe kartony odzieży w rozmiarze 74-80, a drugiej dwa kartony w rozmiarze 68-74.
Wszystkie ubranka, które pożyczyłam były wyprane, czyste i bez plam, poukładane według przeznaczenia i opisane.

Z przykrością muszę stwierdzić, że zarówno od jednej, jak i od drugiej koleżanki nie mogłam się doprosić o oddanie rzeczy.
Gdy już się doczekałam pierwszej partii pożyczonej odzieży (pierwsza oddała mi koleżanka, która pożyczyła mniejsze rozmiary) to się okazało, że większość ubranek jest tak mocno zużyta, poplamiona i porozciągana, że wstydziłam się to ubierać córeczce. Odzież przebrałam, część oddałam do fundacji, bo może ktoś jeszcze z tego skorzysta, a część pozostawiłam sobie dla Karinki.

Z drugą koleżanką było już znacznie gorzej, bo odzież oddała mi dopiero w sierpniu a to, co zobaczyłam, już chyba na zawsze zmieniło moje podejście do pożyczania czegoś innym.
Odzież była niepoukładana i częściowo niewyprana. Kartony po otwarciu wyglądały tak, jakby ktoś ze śmietnika zabrał całą stertę odzieży i upchał, po czym na siłę zamknął i zakleił starą taśmą. Niestety z trzech kartonów, półtora od razu wyrzuciłam na śmietnik. Jeden karton z odzieżą zostawiłam, może komuś oddam. Ta odzież jeszcze nadaje się do noszenia, choć ja nie mogę się przemóc, by ubrać coś z tego córeczce. Niecałe pół kartona to jest dosłownie 8 sztuk odzieży (tj. śpiworek do spania, kombinezon na zimę i 6 pajacyków) odłożyłam dla córeczki.
To straszne, jak ludzie nie potrafią szanować dobra innych i tego, że ktoś pożycza w dobrej wierze. Oczywiście brałam pod uwagę, że odzież może być nieco zużyta, ale na miłość Boską, mój syn też to nosił i wszystko prałam x-razy i odzież wyglądała bardzo dobrze.

Odzież była maksymalnie zmechacona, porozciągana, poplamiona, niektóre sztuki porwane, rozprute. To, co zobaczyłam przeszło moje wyobrażenie o skali zniszczenia pożyczonych rzeczy. Siedziałam przy tej odzieży przebierałam ją i płakałam jak głupia. Mąż nie mógł uwierzyć, że beczę nad jakimiś ciuchami. A mi było żal, że najpierw nie mogłam się doprosić, by mi koleżanka oddała odzież, bo wówczas Karinie kupowałam już wszystko w rozmiarach 74-80 [Niestety musiałam już kupić większość rzeczy, bo Karina nie miała w czym chodzić]. Żal mi też było poniesionych niepotrzebnych kosztów.  I wreszcie żal mi było, że ktoś może być tak bezczelny i w takim stanie oddać coś drugiemu człowiekowi. Ja bym się spaliła ze wstydu. Nie oddałabym tych rzeczy, a dogadałabym się inaczej, np. może dałabym jakieś pieniądze, jako zadośćuczynienie lub coś bym właścicielowi w uzgodnieniu z nim zakupiła.
W ogóle nie wyobrażam sobie sytuacji, że ktoś w ogóle prosi mnie od pół roku, bym mu coś oddała, a ja oddaję tą rzecz późno i do tego zniszczoną.

Najśmieszniejsze jest to, że tej koleżance pożyczałam wszystko, gdy byłam w ciąży i to było w grudniu, gdy jej synek miał 6 miesięcy. Wówczas miał już rozmiar 74. A koleżanka oddała mi wszystko, gdy Karina miała 7 miesięcy i już kupowałam jej rozmiar 74-80.
Jaki z tego morał? - że koleżanka jeszcze komuś to pożyczyła...

Czy Wy komuś coś pożyczacie?


Selfi moje i synka:)



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

czwartek, 4 września 2014

Moja mała modelka:)

Z dziewczynkami to jest tak, że chce się je ładniej ubierać i jakoś człowiek podchodzi do tego bardziej dokładnie niż do chłopca. A może to tylko ja tak mam?
A może jest to wynikiem tego, że dziewczynki mają więcej możliwości, bo sukienki, spódniczki etc.? Może nie warto się nad tym zastanawiać, ale na pewno warto jest dziecko fotografować, by miało pamiątkę z dzieciństwa:)
Poniżej kilka zdjęć mojej małej Modelki, która jeszcze nie siedzi, więc pozuje głównie na leżąco:)))))

Karinka w sukience na gorące dni:)

Sukienka i legginsy do tego to prezent od cioci:)

Tu także prezent od cioci, tj. czerwona jeansowa spódniczka na szelkach, legginsy i bluza:) To na chłodniejsze dni:)

Ulubiona sukienka mamusi, tj. z kokardą i w pasy:)

A może jednak to body jest moje ulubione, bo z pięknymi falbanami:)))

Granatową spódniczkę z tiulu także bardzo lubię...

Bezrękawnik z Myszką Mini:)

Granatowa spódniczka z inną bluzą i legginsami:)

Bajeczka sukienka ze sklepu z używaną odzieżą:)

Mój kwiatuszek w ślicznej i słodkiej sukience:)


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta!!!
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dzieci i osiągnięciami związanymi z wychowaniem, a tym samym pomagajcie w wychowaniu innym.

poniedziałek, 1 września 2014

Emocje, nerwy i pomysły mojego Dwulatka

Od ostatniego mojego wpisu na blogu zaczynałam już z setkę razy pisać nowy posty i żadnego nie skończyłam. Brak czasu. Mam więc teraz "projekty" kilkunastu postów i nie pozostaje mi nic innego, jak je dokończyć. Czy to się uda? - czas pokaże. W ostatnim czasie zaangażowałam się w wiele różnych rzeczy i ciągle z czegoś rezygnuję na poczet czegoś innego.

Jednak dzisiaj chcę napisać zupełnie nowy post (więc projekty pozostawiam ponownie nie ruszone) i o czymś zupełnie innym. Post, który dotyczy naszego ostatniego poważnego problemu, a mianowicie zachowania Tomutka.

Mój Synek skończył w czerwcu dwa latka i nic nie wskazywało na to, że w ciągu dwóch następnych miesięcy zmieni się wręcz nie do poznania. Każdy z rodziców wie, że przychodzi czas buntu, czas rozwoju emocjonalnego, czas rozwoju psychicznego itp. i każdy z nas próbuje się na ten czas jakoś przygotować. A to coś poczytamy, a to z kimś porozmawiamy, może udamy się na jakieś szkolenie, może do psychologa (I ja próbowałam się przygotować na to, co nas może ewentualnie czekać). Pomimo tego, często spotyka nas ogromne rozczarowanie i szok, gdy nadchodzi chwila, kiedy nasze dziecko całkowicie inaczej niż sobie wyobrażaliśmy i czego się uczyliśmy, reaguje na wszystko, co go dookoła otacza. I ja jestem teraz non stop w takim właśnie szoku. To nie do pomyślenia, co się może dziać w głowie małego człowieczka. Mój syn wylewa mi niemal codziennie kubeł zimnej wody na głowę. Muszę mieć oczy i uszy dookoła głowy. Muszę trzeźwo myśleć przez 24h na dobę i wyprzedzać wiele sytuacji, by nie wydarzyło się coś złego. Tak, tak niestety mnie nie omijają te trudniejsze sytuacje z dzieckiem.

W ciągu ostatniego miesiąca Tomutek zmienił się nie do poznania pod kilkoma względami:
  • Przede wszystkim jest bardzo sprawny fizycznie, niesamowicie zwinny, silny, jego reakcje są szybsze. Bardzo szybko uczy się czynności, które wymagają od niego umiejętności manualnych i także umysłowych. 
  • Jest bardzo zazdrosny o swoją siostrę Karinę i należy mieć go cały czas na oku, w przeciwnym razie może się wydarzyć tragedia. Dlatego też nigdy nie zostawiam jego i Kariny samej. Co może zrobić Tomek swojej siostrze? - lub co próbował już robić? Poniżej tylko wybrane sytuacje:
    • Tomek rzuca w siostrę klockami, samochodami i innymi ciężkimi i lekkimi zabawkami. Traktuje to jak świetną zabawę.
    • Zdarzyło się już dwa razy, że ją poważnie ugryzł w nóżkę i to do tego stopnia, że nie mogłam jej przez kilka minut uspokoić. Po tych sytuacjach Karina na odgłos brata zaczynała płakać.
    • Gdy Karina leżała na podłodze usiłował położyć się na nią swoim całym ciałem.
    • Chciał już kilka razy odginać/wykręcać ręce i nogi w przeciwnych kierunkach.
    • Próbuje ciągle wsadzić palce do oczów Kariny.
    • Bez względu na to, jaką zabawkę ma Karina to jest mu z miejsca zabierana przez Tomka. Na razie Tomkę nie ma ochoty się dzielić.
    • Gdy karmię córkę piersią robi awanturę. Bywały sytuacje, że się obudził podczas nocnego karmienia i mąż musiał dać Karinie mleko sztuczne, bo tak przeraźliwie krzyczał i dopominał się, że chce iść do mnie na ręce.
    • Gdy kąpię Karinę to muszę kąpać także Tomka, w przeciwnym razie może być awantura. Dlatego też, gdy w mieszkaniu jestem sama organizuję wszystko zgodnie z wypracowanymi wcześniej schematami. Dzięki temu jest cisza, a Tomek i Karina zadowoleni.
  • Kilka przykładów sytuacji, które zdarzyły się do tej pory i nie były związane z Karinką:
    • Trzaskanie drzwiami - nadmienię tylko, że w drzwiach mamy szyby. Gdy zabezpieczymy drzwi Tomek wszystko jest w stanie wyciągnąć i zdemontować. Do tej pory nie znalazłam nic, czego mój syn by nie rozkminił.
    • Rzucanie naczyniami o podłogę. Szafki i szuflady mamy zabezpieczone, widać słabo. Niestety zwinność i przebiegłość mojego synka jest wręcz zaskakująca.
    • Wyrzucanie garnków na kafle - jest lepszy efekt i odgłos.
    • Wyrzucanie zawartości szaf i szuflad. Nie ma dla niego problemu z czymkolwiek. Jak gdzieś nie sięgnie to przystawi sobie krzesło.
    • Wylewanie wody, rozrzucanie jedzenia po mieszkaniu.
    • Przeraźliwy krzyk, gdy coś nie idzie po jego myśli. Krzyk przeciąga się nawet do 30 minut. Ja już bardzo często wyprzedzam fakty i udaje mi się przeżyć bez krzyku synka wiele dni. Jednak wystarczy, że pojawi się mój mąż i już wszystko zmienia się, jak w kalejdoskopie. Mój mąż nie chce czytać książek dotyczących wychowywania, nie chce słuchać innych. Ma własną receptę, jak wychowywać syna i często kończy się to krzykiem, który nie jestem w stanie znieść i denerwuję się znacznie gorzej niż w innych sytuacjach. Prawda jest taka, że muszę zacząć pracować z mężem a nie z synem. To będzie trudne, bo dziecko chce słuchać i słucha, a stary facet jest uparty, jak wół.
    • Gryzienie, drapanie, wyrywanie włosów - to wszystko może być na porządku dziennym, jeżeli Tomek się zdenerwuje. Tu cierpię na tym głównie ja, bo to mnie gryzie, drapie, bije po głowie i testuje non stop. Ostatnio ktoś mnie zapytał, czy mąż mnie pobił? - takie mam rany drapane na szyi - a to tylko Tomek...
Z naszymi problemami, byliśmy już u pediatry. Dostaliśmy skierowanie do psychologa, który raczej będzie pracował z nami, z rodzicami nad tym, jak obcować z synkiem, jak reagować i co robić, by dziecko rozwijało się we właściwym kierunku. Nie chcemy żałować tego w przyszłości, że dziecku nie pomogliśmy i nie radzi sobie z emocjami przez całe życie.

Moja sąsiadka, matka dwójki kochanych chłopców - uważa, że Tomutek ma inny problem, a mianowicie związany jest on z gorzej pracującą lewą półkulą mózgu. To ma wpływać na jego zachowanie, na zazdrość, brak płynnej mowy, rozwój i na 99% jego przyszłą dysleksję, a może i autyzm. 
Rzeczywiście Tomek nie mówi. Wypowiada zaledwie kilka słów i dodatkowo mówi w swoim mało zrozumiałym języku. Jednakże wszystko doskonale rozumie, wykonuje różne polecenia. Gdy pracujemy z ćwiczeniami dla dwulatków to dobrze daje sobie radę i chętnie do nich siada.
Co do jego zazdrości to jest ona w pełni dla mnie zrozumiała. Kiedyś poświęcałam mu 100% czasu, teraz jest to zdecydowanie mniej. Ktoś kiedyś - chyba Dorota Zawadzka w Superniani - powiedziała za starsze dziecko zazdrosne o młodsze czuje się okropnie i porównała to do innej sytuacji. To tak, jakby mogła się czuć mama, gdyby tata przyprowadził młodszą partnerkę do domu i oznajmił, że kocha mamę, ale młodszą partnerkę także, więc musimy z tym wszyscy żyć.

Nie wiem, kiedy skończy nasz mały koszmar, ale liczę bardzo na ten rok. Liczę na to, że poradzimy sobie ze wszystkimi - mam nadzieję przejściowymi- problemami.

Może Wy - Rodzice możecie podzielić się ze mną swoimi doświaczeniami, może macie dla mnie jakieś wskazówki? Porady? Sugestie? - będę Wam wdzięczna...


...i kto by przypuszczał, że ten Mały Słodziak może zafundować rodzicom mały horror w domu??


Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.