niedziela, 28 lutego 2016

Doświadczenia Tomutka, czyli zabawy domowe mojego prawie czterolatka:)

dzieci malują
Początek zabawy z farbami:)

Podczas tego weekendu mieliśmy prace manualne i doświadczalne. Tomek bardzo lubi wszelakiego rodzaju prace plastyczne, a gdy się je jeszcze połączy z czymś interesującym, to jest zachwycony.
Farby zawsze są atrakcyjne dla dziecka, a w połączeniu z innymi substancjami, cieczami, czy produktami dają pełnię szczęścia. Karinka jeszcze dość szybko nudzi się takimi zajęciami, ale czasami daje już radę bawić się nawet pół godziny;) - jak dzisiaj!:)

Tym razem do farb dodałam dzieciom chrupki śniadaniowe, sól i bułkę tartą. Tomek chciał zaobserwować to, o czym wcześniej rozmawialiśmy a mianowicie, jak woda jest wchłaniana przez różne inne produkty. 

Niestety przy tej zabawie w momencie pojawienia się płatków na stoliku, Karinka straciła zainteresowanie farbami i malowaniem. Od razu zapragnęła koniecznie jeść i kazała sobie jeszcze wyciągnąć jogurt do tego. No tak, nasza Karinka jest osobą pamiętającą o każdym posiłku, a często przypomina się sama:) Po krótkiej zabawie Karina przystąpiła do pałaszowania płatków z jogurtem, więc czas na zabawę spędziła na jedzeniu drugiego śniadania.

Tomek był żywo zainteresowany tym, co się dzieje na kartce. Bardzo podobało mu się to, że bułka tarta najchętniej wchłania wodę i także rozwodnione farby. Był bardzo skupiony na swojej pracy i ciężko było mu z niej zrezygnować. Hmm... niby takie nic, a tak dużo daje dziecku.

malowanie w domu
Karinka bardzo szybko przechodzi do malowania rączek, bo już się jej nudzi:(

malowanie w domu
Z płatkami śniadaniowymi zajęcia są już atrakcyjniejsze:)

malowanie w domu
Karinka woli jeść...

malowanie w domumalowanie w domu
Płatki były ok, ale sół i bułka tarta to już jest coś:)

malowanie w domumalowanie w domu
Mama robi zdjęcia i pilnuje dzieci:)

malowanie w domu
Karinkę muszę pilnować, bo jest w stanie jeść swoje płatki z farbkami:(

malowanie w domu
Tomek dodaje więcej kolorów, jest atrakcyjniej:)

selfiselfi
Selfi z Karinką i dziećmi razem:)

malowanie w domu
...już prawie wszystko gotowe:)



malowanie w domujogurt i chrupki
Tomek pracuje a Ćwikła wcina:)

Niedawno gotowaliśmy mleko, bo wcześniej o tym rozmawialiśmy, jak to jest, gdy mleko ucieka w garnka. Tomek nie był sobie w stanie tego wyobrazić. No bo niby jak, skoro jeszcze tego nie widział, a przecież mama tak często gotuje mleko? Tylko, że gotuję w garnku specjalnym, więc dziecko nie mogło tego zobaczyć. Tym razem mleko ugotowałam z zwykłym garnku. 

Od tego doświadczenia Tomek już wie, jak mleko ucieka z garnka:)


Doświadczenie z mlekiem!

piątek, 26 lutego 2016

Dylematy matki: sprzątać, czy się położyć i odpoczywać?

Ogromny brzuch, pucata buzia i pękate paluszki - siódmy miesiąc ciąży:) - kurtka tuszuje trochę mój brzuch:)

No właśnie, co robić? - temat zawsze na topie!
Często zastanawiam się, co zrobić z czasem, oczywiście z tego powodu, że mam go tak mało! Co powinno być priorytetem: wypoczynek?, obowiązek?, a może przyjemność? 
Czy wiele matek ma podobne dylematy do moich? Celowo piszę matek, bo żaden ojciec nie zawaha się przed takim prostym wyborem. Mężczyźni nie mają takich problemów i praktycznie bez specjalnego myślenia, analizowania, czy dywagacji wybierają wypoczynek. To nie jest tak, że wrzucam wszystkich mężczyzn do jednego worka i chcę o nich źle napisać, bo to w tym przypadku jest to akurat wielką zaletą! Też chcę tak mieć!

Mój mąż nie ma takich problemów, jak ja. Gdy nam się przydarzy jakaś "chwila" wolna, od razu decyduje się na wypoczynek. A ja? No cóż, ja przeglądam w myślach wszystkie moje karteczki-przypominajki i zastanawiam się, co by tu jeszcze zrobić, by nie zostawiać pracy na weekend, na później lub na kiedyś. ...może umyć żyrandol, może poprasować pranie, poukładać w szafie, posegregować odzież dzieci, uzupełnić dokumenty, wyczyścić sofę, zrobić listę napraw domowych, zaplanować nowy budżet na kolejny miesiąc, przykleić listwy w pokoju... - i tak w koło Macieju. Na końcu czasami wpadnie myśl, może wyjść do kina, albo poczytać książkę, a może jednak położyć się i pomyśleć o przyjemnych i dobrych rzeczach?

Tu różni psychologowie i trenerzy zapewne przyszli by mi z pomocą i doradzali, że należy wyszukiwać priorytetów. Och te priorytety, całe życie należy się nimi kierować, ale co z tego, gdy czasami w prywatnym życiu są one wiele razy trudniejsze do wyznaczenia niż w życiu zawodowym.
 Myślę, że to dylematy wielu kobiet. Obecnie jestem w domu, a co będzie, gdy będę do tego pracować. Wiadomo praca zarobkowa także pochłania nam bardzo dużo czasu. Jak wówczas wszystko zorganizować? Kiedy wypoczywać? Ano trudno...
Jest łatwiej, gdy rodzina ma dochód (nie ważne czy jedna pensja męża, czy działalność małżonków, czy jeszcze co innego) pozwalający jej na zatrudnienie dodatkowej pomocy.
Wówczas można część pracy przerzucić na taką osobę. Może nam odejść sprzątanie, pranie, prasowanie, zakupy, a czasami nawet i gotowanie oraz inne sprawunki związane z poświęceniem czasu.
Wtedy możemy się bardziej zająć dziećmi i czytać im książeczki, rozmawiać, bawić się, robić prace plastyczne, uczyć, chodzić na spacery i po prostu być. Wtedy może nawet się okazać, że znajdzie się czas dla nas na naukę, na fitness, na warsztaty, czy na czytanie książki. W takich sytuacjach życie staje się też jakoś bardziej spokojne, wyważone i radośniejsze.

Co jeżeli nie stać nas na taką pomoc? I nie bardzo można na kogokolwiek liczyć?
Ano to już zaczyna się robić jakiś problem, bo pojawiają się sytuacje stresujące w rodzinie i między małżonkami. Zmęczona i zarobiona kobieta, zapracowany mąż, potrzeba zarobku, by utrzymać rodzinę, a do tego jakieś własne marzenia.

Znamy to pewnie wszyscy i wiemy, jak to wygląda, jak to może wyglądać.
Wówczas najlepiej rozmawiać i próbować znaleźć jakieś sensowne wyjście z sytuacji. Za nic w świecie nie można dopuścić do tego, by to, co budowaliśmy przez lata lub przez ostatni czas zaprzepaścił brak organizacji lub może brak dobrych planów na życie. Jestem zdania, że wszystko można sobie poukładać, zawsze można dojść do jakiegoś porozumienia i znaleźć rozwiązanie na różne trudności. Owszem nie jest to łatwe i rozwiązania nie znajduje się w jednej chwili. Czasami potrzeba miesięcy, ale warto nad każdym problemem pochylić głowę. Jakby nie było robi się to dla naszego dobra.

Jak ja obecnie rozwiązuję te moje dylematy?

Ano, do niedawna jeszcze byłam niezłomna i jeżeli chodzi o priorytety domowe, nawet gdy padałam na pysk robiłam wszystko zgodnie z planem. Nie ważne noc, dzień, poranek, wieczór. Ważne, by plan domowy był zrealizowany.
Obecnie jednak częściej przedkładam odpoczynek nad sprzątanie, czy pobyt z dziećmi nad sprzątanie. Wiem też, że to trudna ciąża i gdy czasami odpuszczę pranie, lub mycie okien, albo naczyń, to świat się nie zawali, a ja będę wypoczęta i dzieci szczęśliwe. Książki też mogą poczekać, film kiedyś kupię i oglądnę w domu, a zbytnia nadgorliwość może mi tylko przeszkodzić a nie pomóc.

Dodatkowo staram się także angażować męża w sprawy domowe i wierzcie nie jest to proste, a pięknie wygląda tylko na obrazkach, ale jakoś powoli coś mi się udaje (piszę "nieśmiało", by nie zapeszać). Mężczyźni nie lubią takich zmian, a zwłaszcza, gdy do tej pory nie musieli wiele robić, czy wnosić do organizacji spraw domowych i życiowych rodziny;)

Jak WY układacie sobie sprawy rodzinne? 
Czy mężczyźni dużo wnoszą do organizacji prac w rodzinie i domu? - ciekawe...

cdn.

środa, 24 lutego 2016

Nauka czytania przedszkolaka - metoda Jagody Cieszyńskiej


Jagoda CIeszyńska
Pakiet "Kocham czytać" - Jagody Cieszyńskiej

Już kiedyś zastanawiałam się, od kiedy zacząć uczyć dziecko czytać. Wówczas Tomek skończył dwa latka i jednak dla nas było to za wcześnie. Próbowałam podchodzić do tematu, ale mój syn nie bardzo był zainteresowany. Potem ten temat ponownie wracał, ale nigdy nie zaczęliśmy na dobre. Obecnie jest chyba najlepszy czas dla Tomka, by zacząć naukę i już podjęliśmy pierwsze kroki, czyli w naszym przypadku 3,5 roku jest właściwym wiekiem. 
Daję sobie i Tomkowi rok na normalną, wolną i bez stresu naukę czytania. Mam nadzieję, że mi się uda. Tym razem przygotowałam się nieco lepiej i oczywiście uczę się, jak dobrze i atrakcyjnie prowadzić dziecku "lekcje". Dodatkowo zasięgam rad od koleżanki, która w tym temacie ma bardzo dużą wiedzę za co jej bardzo dziękuję.
Chciałabym, by Tomkowi w szkole było lżej, by poszedł do pierwszej klasy z najważniejszą umiejętnością, tj. umiejętnością czytania. Wiem, że to bardzo pomaga dzieciom i może ich także bardzo dowartościować. Sama nauczyłam się wcześniej czytać i dzięki temu nie stresowałam się tak bardzo w trzydziestoosobowej klasie brzdąców nie myślących jeszcze o poważnej nauce. Liczę, że mi się uda i wykorzystam obecne Tomka zainteresowanie literkami, sylabami i tym, co jest napisane w książkach i nie tylko.

Uczę Tomka czytać metodą pani Jagody Cieszyńskiej, czyli metodą sylab. Do tego celu zakupiłam pakiet książek "Kocham czytać" (oczywiście na allegro) oraz zestaw samogłosek (wszystko na zdjęciach).
Pakiet książek z sylabami zawiera poradnik dla rodziców i nauczycieli, jak uczyć czytać. Stamtąd można się dowiedzieć wielu praktycznych rzeczy, jak podejść do tematu i dlaczego warto to robić. Ponad to każda książeczka jest ponumerowana i wiadomo, od czego zaczynamy i na czym kończymy.

Zestaw samogłosek zakupiłam, by uatrakcyjnić naukę, co jest najważniejsze na początku tego trudnego procesu. Dziecko najpierw powinno poznać wszystkie samogłoski i dalej przystępuje do nauki pozostałych liter w postaci sylab. W tym zestawie mamy trzy wielkości oraz trzy kolory samogłosek. To także bardzo uatrakcyjnia naukę i nasze lekcje, które raczej wyglądają na zabawę niż nudne siedzenie w szkole.

 Mam nadzieję, że uda mi się osiągnąć cel i nauczę synka czytać. Choć muszę przyznać, że mąż mnie w tym w ogóle nie wspiera. Mąż sam umiał czytać, gdy szedł do szkoły, ale w przypadku naszych dzieci uważa to za błąd. Myślę, że mu się po prostu nie chce mi pomagać, bo to wymaga pracy, cierpliwości, sumienności, czasu i przede chęci, a mój mąż, jak większość mężczyzn należy do grupy leniwców:(

Proszę trzymajcie zatem za mnie kciuki!
cdn.


Jagoda CIeszyńska
Pakiet "Kocham czytać" - Jagody Cieszyńskiej

samogłoski
Zestaw sylab do nauki.

samogłoski
Zestaw sylab do nauki.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Prywatne prowadzenie ciąży (koszty dotyczą Warszawy)

Nasza rodzinka i nasze ostatnie selfi z metra:))))

Często zastanawiałam się, jakie są koszty prywatnego prowadzenia ciąży i obiecywałam sobie, że to w końcu podliczę. O ile pierwszą ciążę częściowo prowadziłam w Lux Medzie (czyli prywatnie, ale nie zupełnie), a częściowo prywatnie, o tyle druga i obecnie trzecia jest prowadzona już całkowicie prywatnie.  

Ktoś zapyta, po co i dlaczego? Inny powie, szkoda kasy.

Ano, to są sytuacje, gdy każdy sam podejmuje decyzję, co i dlaczego oraz w jaki sposób sobie organizuje. Po pierwszej ciąży miałam bardzo negatywne doświadczenia z lekarzami, którzy nie przepisywali mi stosownych skierowań na rozmaite badania, nie informowali mnie o przebiegu ciąży, nie prowadzili jej, jak u kobiety dojrzałej, po 37 roku życia. W sytuacji, gdy chcieliśmy zrobić badania prenatalne a lekarz uznał, że nie ma takiej potrzeby, moje przerażenie sięgnęło zenitu. Z mężem stwierdziliśmy, że już dość tego, iż kobieta jest traktowana, jak przysłowiowa kupa mięsa i mówi się jej, że się na niczym nie zna i nic nie wie. Do tego odsyłano nas od lekarza do lekarza i czasami musiałam jechać gdzieś godzinę lub półtorej, by pocałować klamkę lub wysłuchać kolejnego śmiesznego wykładu zmęczonego pracą ginekologa.

 Byliśmy wściekli na jakość obsługi lekarskiej w Warszawie w placówkach NFZu i Lux Medu. Zastanawiające jest to, dlaczego ktoś zostaje lekarzem, gdy potem nie stara się i nie podchodzi do swoich obowiązków należycie, kierując się jakimiś oszczędnościami, może także i jednak niewiedzą oraz gdzieś na końcu jeszcze etyką. Jeżeli ktoś czegoś nie wie, nie umie, nie chce mu się albo nie może czegoś zrobić, to uważam, że powinien zmienić zawód i nie pchać się tam, gdzie nie będzie mógł się w pełni realizować i poświęcać.

W tej sytuacji, w ostatnim dobrym dla nas momencie trafiliśmy do bardzo dobrej ginekolożki, a że kolejki do niej były ogromne, zdecydowaliśmy się na prywatne prowadzenie ciąży (kolejki były także, ale mogłam się co miesiąc zapisać, bez miauczenia rejestratorce do okienka). Oczywiście gdybyśmy nie mogli sobie na to pozwolić, to byśmy tego nie zrobili. Na szczęście mogliśmy i z tego skorzystaliśmy. Chcieliśmy mieć pewność, że wszystko jest prowadzone należycie, że badania są przeprowadzane systematycznie i że przede wszystkim są właściwe do wieku, sytuacji i potrzeb. Nigdy nie miałam poczucia, że lekarka czegoś nie wie, nie zastanawiała się na głos, "co by tu jeszcze przebadać, co już mi się zdarzyło. Zawsze dostawałam rzeczowe pytania, wszystkie badania były szczegółowo analizowane. Gdy tylko pojawiły się jakieś wątpliwości, natychmiast było wszystko sprawdzane. Gdy wynikła taka potrzeba, to otrzymywałam sugestie, by sprawdzić inne badania u innego lekarza lub po prostu udać się na wizytę.
Nigdy nie miałam poczucia, że coś jest nie tak i zawsze byłam z mężem traktowana, jak człowiek!

Oczywiście nie zawsze tak jest i wszystko zależy od drugiego człowieka. Prywatne prowadzenie ciąży nie zawsze oznacza to lepszą jakość, więc ja mogę pisać tylko i wyłącznie o swoich doświadczeniach. Z tej ginekolożki byłam tak bardzo zadowolona, że zdecydowałam się z mężem prowadzić u niej także i drugą i obecną ciążę. Żałuję, że nie będzie mogła przeprowadzić mi cesarki, bo drugą wykonała perfekcyjnie.

Co do kosztów, to poniżej moja lista, na którą składają się badania, wizyty lekarskie, USG, KTG oraz badanie Nifty. Jeżeli chodzi o badania USG to są w nich także zawarte badania PAPPA i jest ich więcej niż standardowo, bo moja druga ciąża była zagrożona, więc w pierwszym trymestrze musiałam mieć więcej badań kontrolnych.



KOSZT PRYWATNEGO PROWADZENIE CIĄŻY W ROKU 2013 (WARSZAWA):
  • wszelkie badania diagnostyczne i laboratoryjne wykonywane między drugim a dziewiątym miesiącem ciąży, tj. między kwietniem 2013 a styczniem 2014: 1.012 zł.
  • USG - w moim przypadku 5 badań: 1.205 zł.
  • dodatkowe konsultacje u endokrynologa z powodu mało zadowalających wyników tarczycy wraz z dodatkowymi badaniami: 420 zł.
  • badanie NIFTY: 2.500 zł.
  • wizyty lekarskie (11 x 140 zł): 1.540 zł.
  • KTG (3 x 35 zł): 105 zł.

KOSZT CAŁKOWITY: 6.782 zł*


*koszt nie uwzględnia jedynie witamin, i różnych leków przyjmowanych w tym czasie i spowodowanych ciążą



Po zakończeniu mojej trzeciej ciąży porównam koszty te z 2013 i 2015/2016. 
cdn...

środa, 17 lutego 2016

Tomek i Karina - kolejny tydzień z dziećmi w domu.

Tomek często sam siada i ogląda bajki.

Już nieśmiało mogę mówić, że spełniło się moje marzenie i jedno dziecko lubi bajki i czytanie. Tomek uwielbia, gdy mu się czyta i sam czasami nawet udaje, że już wie, co i gdzie jest napisane. Bardzo mnie to cieszy, bo wiem, że nie zawsze tak jest. Mam taki niecny plan, że przed szkołą nauczę go czytać, by było mu łatwiej. Sztuka czytania wcale nie jest taka trudna. Najważniejsze być cierpliwym i systematycznym. Już wcześniej zaczęłam się dowiadywać, jak zaczynać uczyć dziecka czytania. Ile mogę to zasięgam też opinii sąsiadki, która jest nauczycielką i akurat w tym temacie świetnie się orientuje.
Obecnie jestem na etapie kompletowania materiałów niezbędnych i przede wszystkim pomocnych do nauki. Już z Tomkiem uczymy się już samogłosek, potem będą sylaby, a po sylabach krótkie czytanie. Daję sobie rok!:)

Moja córcia daleka jest niestety od słuchania bajek, czytania i tym bardziej od nauki. Książki w ogóle jej nie interesują i gdy czytamy bajki jest w stanie się skupić przez około 10 minut. Potem niestety zaczyna się czas wiercenia, marudzenia i najchętniej wzięłaby książkę i podarła. Z Tomkiem było podobnie w jej wieku, więc jestem zdania, że i jej przejdzie.
Pocieszający jest fakt, że gdy uczę się z Tomkiem, to i ona zaczyna po nim powtarzać, jak papuga i gdzieś tam kątem ucha wszystko słucha. Prawda jest taka, że gdy Tomek coś potrafi, to od razu Karina rwie się, by się tego samego nauczyć. To typowe, gdy jest się młodszym rodzeństwem.

Tymczasem dzisiaj mieliśmy kolejną kontrolę u lekarza. Dzieci są zdrowe! Bardzo mnie to cieszy i zastanawiam się, co dalej, bo do końca tygodnia na pewno nie pójdą do przedszkola i żłobka, a co potem?
Obecnie będziemy praktykować krótkie spacery i na nowo przyzwyczajać do pobytu na dworze. Potem może czas już wysłać ich do innych dzieci? Najgorsze jest to, że zapewne po dwóch dniach pojawi się u jednego i drugiego katar, a potem to już w ogóle nie wiadomo co. Do tego wszystkiego w Warszawie już się pojawiła paskudna grypa i pytanie, czy tak rzeczywiście jest, czy media, jak zwykle ze wszystkiego robią sensację?
Nasz laryngolog uważa, że dzieci powinny uczęszczać do przedszkoli i żłobków, bo przez to uodparniają się od katarów, chorób, kaszlów i innych nieszczęść. Muszą z tym obcować, by się tego nauczyć. Nie można ich trzymać w domach, bo je krzywdzimy. A ja tylko, jak typowa matka, chciałabym jakoś przetrzymać do lata, by mieć już święty spokój z chorobami:( 
Z drugiej strony będąc z nimi w domu, jestem totalnie wykończona, a im bliżej porodu, tym jest gorzej. Niestety nie mam już siły, by z dziećmi bawić się we wszystkie zabawy, biegać, tańczyć, bawić się w chowanego, "starego niedźwiedzia", "ciuchcię" i inne gry, które uwielbiamy.
Tak więc chyba sama już sobie tu odpowiedziałam na pytanie, czy wysyłać dziecko do przedszkola...

Co do ostatnich trzech tygodni, które były ciężkie to dobre jest to, że Karina jest już odpieluchowana. Czasami zdarza jej się, że popuści, ale do pieluch już nie wracamy. Koniec kropka, kolejny punkt planu przed porodem wykonany. Ze smokiem na dobre skończymy w marcu i co pozostanie jeszcze?

Ano spanie z rodzicami. To jakiś dramat, że nasze dzieci w nocy wędrują do łóżka rodziców. Jak oduczyć dzieci spania z rodzicami, gdy się tego nie zrobiło wcześniej? Ma ktoś jakiś sprawdzony przepis? Ba, jestem przeświadczona o tym, że czas, by oduczać dziecko od spania z innymi u nas już nam dawno minął i należało o tym pamiętać, gdy dziecko po raz pierwszy przyszło do nas do łóżka. A człowiek, wiecie, jak to jest, myśli sobie, niech bobas zostanie i śpi z nami. Niestety na dłuższą metę to udręka dla rodziców, bo jak wyspać się z dzieckiem, które szaleje całą noc w łóżku?
W nocy każdy powinien spać sam i dzieciom należy to dosadnie tłumaczyć od początku. U nas dzieci praktycznie do 1,5 roku spały same. Tomek nawet dłużej, ale gdy się pojawiły jakieś nocne strachy i złe sny, to mąż stwierdził, a niech śpi z nami, będzie spokojniej. I tu zapala się czerwona lampka! - Niepotrzebnie uległam, jak to zwykle bywa. Teraz mojemu mężowi ani się śni odzwyczajać tego dzieci, bo woli mieć święty spokój niż nocne chodzenie z dziećmi po pokojach. I jak rozmawiać z mężem, skoro on jest najmądrzejszy i wie lepiej? To są te sytuacje, których nie znoszę. Ja uczę dzieci jednego, a mąż drugiego i nijak się tu dogadać, bo "on wie lepiej". Tak, tak i u nas zdarzają się takie słowne przepychanki, co do wychowania. Przyznam, że czasami cierpliwości mi brak, by męża do czegokolwiek przekonać. Nie czyta książek, nie rozmawia z psychologami, nie chodzi do lekarzy, ale wie lepiej! Ciekawe, jak sobie będzie chciał poradzić, gdy na świecie będzie już trzecie dziecko? 
W takich sytuacjach uwielbiam chwile, gdy mąż wyjeżdża do teściów. Dzieci słuchają mamy, śpią razem, zasypiają szybko, uczą się chętnie i jedzą systematycznie...
cdn.

Karina lubi wysypywać klocki z woreczków i potem je rozsypywać po podłodze...

Prace plastyczne, które zajmują dzieci maksymalnie na godzinę.

Kto jest lepszym fryzjerem?;) - to także ulubiona zabawa Kariny i Tomka - i najlepiej, gdy można wyrywać włosy do woli...

poniedziałek, 15 lutego 2016

Walentynki i nie walentynki, a życie biegnie dalej.

Moje maleństwa z ukochaną ciocią i oczywiście czymś słodkim i zakazanym.

I tym razem mąż nie zapomniał o Walentynkach, a że siostra zaoferowała, że z chęcią przyjdzie do naszych dzieci, to przy okazji mieliśmy wieczór z sushi. Przyznaję, że ten Walenty przypadł nam na piątek, ale nic to. Ważne, że wyszliśmy z domu na kilka godzin sami. To takie oderwanie od rzeczywistości, po tylu tygodniach siedzenia w domu, wyjście do restauracji, tylko z mężem. Było niespodziewanie, miło i smacznie:) - oczywiście dla mnie było nietypowe sushi, bo bez surowych ryb:(

Przez ten czas dzieci były z ciocią, co wręcz uwielbiają. Ciocia zawsze na więcej pozwala i choć czegoś ja zabraniam, to często nic z tego nie wychodzi. Tymczasem ciocia bawi się, w co dzieci chcą, nie zabrania robić w pokoju wysypiska śmieci, pozwala na granie w piłkę w mieszkaniu, na głośne krzyki i bieganie bez kapci oraz na późne pójście spać. Do tego od cioci można "wyżebrać" słodycze:) - jak na załączonym obrazku.

Przyznam, że nie mieliśmy za bardzo ochoty na świętowanie, ale zważywszy na fakt, że już niedługo będzie nas więcej i znacznie mniej sytuacji na wspólne wyjście, bez dzieci, wykorzystaliśmy ten dar od losu, a raczej może od cioci:)

Tymczasem Tomek po prawie dwóch tygodniach nadal ma zapalenie płuc. Przedłużono nam antybiotyk do 14 dni i idziemy na prześwietlenie sprawdzić, co się tam dzieje. Mamy zakaz kontaktu Tomka z innymi dziećmi, a zwłaszcza z dziećmi chorymi. Gdyby Tomek załapał do tego wszystkiego grypę to mogło by być bardzo groźnie.
Z Kariną jeszcze nie wiemy, jak jest. Mamy wizytę po kuracji antybiotykowej w środę. Wówczas po raz już chyba piąty idziemy także z Tomkiem. Mam nadzieję, że jednak będzie wszystko dobrze, choć już mi ręce opadają na samą myśl, co może powiedzieć lekarz.
Żal mi znów dzieci, bo ciągłe siedzenie w domu nie pomaga im i mnie. Dzieci nie mają się gdzie wyszaleć, nie odwiedzają świeżego powietrza (choć nie wiem, czy ono teraz takie świeże, zważając na zanieczyszczenia) i ich odporność całkowicie spada. Jak my z tego wyjdziemy, nie mam pojęcia. Najgorsze jest to, że oni w ogóle nie wyglądają na chorych:(

Z tego wszystkiego Tomek dostał jeszcze jakiejś wysypki i oko ma całe czerwone. Non stop je trze. Czyli znów powinniśmy odwiedzić kolejnych lekarzy? Przecież to już jest chore.

Walentynki
Kwiatki od mojego męża na dzień świętego Walentego:)

A ja jestem już po kolejnych badaniach i właściwie w marcu powinnam być już spakowana do szpitala i mieć gotową wyprawkę. Prawda jest taka, że może dojść do wcześniejszego porodu, niż koniec kwietnia, więc lepiej przygotować się na coś wcześniej, niż potem żałować.
W związku z tym, że choroba dzieci się wydłuża, wykorzystałam weekend, kiedy mąż był w domu i wypakowałam już i przebrałam wyprawkę po Karinie. Teraz będzie mnie czekało tylko pranie, prasowanie i moja wyprawka. Przy trzecim dziecku, które do tego urodzi się w tak krótkim odstępie czasu, skompletowanie wszystkiego to proste jak drut. Właściwie nie wydajemy pieniędzy, bo wszystko mamy w domu. Listę, co mi potrzeba mam na blogu, więc także nie muszę jej tworzyć. 
No, będę musiała tylko zakupić dla siebie jakieś majtki jednorazowe lub podkłady, ale to wcale nie jest duży wydatek i wymaga spacerku do najbliższej apteki, więc jest dobrze.
Jedyne co mnie kusi, to uszyć inne, nowe w innych kolorach kocyki dla nowej niuni. Każde z moich dzieci ma swoje kocyki w różnych kolorach, więc może warto pomyśleć o czymś innym dla nowej księżniczki. Jak tylko znajdę na to czas, to się o to postaram. Oby dzieci przestały chorować i bym ja znalazła na to wszystko jeszcze siły. Tymczasem poniżej na zdjęciu wyprawka dla Niuni w wannie. Nic tylko wyprać i wyprasować:)
Szkoda, że ten czas tak goni, jak zwariowany. Za nami już połowa lutego, zaraz będzie marzec i bach wiosna i nowa córeczka. Ciekawe, jak będzie wyglądać. Na USG nie chciała nam się pokazać:)

wyprawka dla dziecka
Wyprawka dla córki odpakowana z kartonów do odświeżenia:) 

sobota, 13 lutego 2016

Agresja - nowe tabu? Jesper-a Juul-a*

Agresja - nowe tabu Jesper Juul
Oto okładka książki, która liczy tylko 142 strony.


Ten wpis powstał już dawno, ale jakoś nie mogłam znaleźć czasu, by go solidnie sprawdzić i skorygować. Niestety nadal dzieci chorują, a mąż długo pracuje, dlatego od rana do wieczora jestem z moimi urwiskami. Zdawało mi się, że choroba już się skończy, ale na wczorajszej wizycie lekarka przedłużyła Tomkowi antybiotyk. W płucach coś jeszcze się dzieje i mamy zakaz kontaktu z innymi ludźmi i dziećmi. Nie dobrze by się stało, gdyby Tomek po dwutygodniowej kuracji zaraził się np. wszech panującą u nas (ponoć) grypą. Z Karinką będziemy u lekarza dopiero w środę. Może choć u niej będzie już dobrze. Przez to wszystko zaniedbałam też odpowiadanie na Wasze komentarze. Wszystko nadrobię. Wieczorami padam i leżę, jak potłuczona marząc o tym, by sen nadszedł i trwał nieprzerwanie choć 4 h... Nie mam siły siedzieć przy laptopie:(

Oj te bezczelne i wredne choróbska. 

Tymczasem już wcześniej miałam pisać o mojej ostatniej lekturze, i rozpocznę od krótkiego wytłumaczenia skąd w ogóle ta lektura.

Tomek od samego urodzenia był dzieckiem bardzo "książkowym", tzn. rozwijał się zgodnie ze standardami, o których miałam przyjemność czytać w różnych pozycjach dostępnej literatury, np. bunt dwulatka przechodził ze wszystkimi możliwymi przypadkami książkowymi.
 Moja edukacja dotycząca dzieci zakończyła się na 2,5 roku Tomka, a to z racji tego, że moje dziecko stało się w miarę spokojnym i wyważonym chłopcem. W związku z tym nie szukałam już kolejnych lektur, bo dawaliśmy sobie świetnie radę bez cennych wskazówek. Jak się okazało, nie było to dobre posunięcie, bo mój syn nadal rozwijał się "książkowo". Oznacza to, że nie był grzecznym aniołkiem, który potrafi spędzić w kącie z zabawkami 5 godzin i nie przeszkadzać innym, ale też nie był jakimś agresywnym "bandziorem". Ot po prostu typowy, normalny i żywiołowy chłopiec.
W związku z różnymi zmianami w charakterze Tomka, jego rozwojem, obecnością w przedszkolu oraz niestosowną i mało profesjonalną uwagą przedszkolanki, że moje dziecko jest agresywne (Jak się okazało wspomniana przedszkolanka mówiła to nie tylko mi, ale także innym rodzicom małych dzieci. O tym może innym razem.) - ponownie zaczęłam się edukować na różne możliwe sposoby. Jednym z nich są lektury książkowe. 

Naj sam pierw przeczytałam bardzo ciekawą i polecaną pozycję Jespera Juula "Agresja - nowe tabu". Polecam nie tylko rodzicom czterolatków, ale także młodzieży szkolnej i oraz tym, którzy mają dzieci w różnym wieku. To także książka dla dobrych przedszkolanek i dobrych nauczycieli, którzy nie stronią od nauki i poszerzania swojej wiedzy oraz nie bazują tylko na swoim "starym", bardzo często niewłaściwym doświadczeniu (zwłaszcza będących bez stosownego wykształcenia).

Książkę zakupiłam w księgarni internetowej w cenie około 29 zł. Tak na marginesie, kupowałam kilka książek, więc otrzymałam jakąś zniżkę.

Autor porusza w niej bardzo ważne kwestie dotyczące silnych emocji u dzieci, Mówi o nich w bardzo przystępny i jasny sposób. Pisze, jak pomóc dziecku sobie z nimi radzić, jak radzić sobie z agresją i przekształcić ją w konstruktywne działanie. Juul zwraca uwagę przede wszystkim rodzicom, nauczycielom i opiekunom, że zachowania agresywne u dzieci to nie przejaw złego charakteru, lecz sygnał dla nas - dorosłych, że u dziecka pojawia się jakaś frustracja lub głębszy problem.

Autor pisze, iż agresywne zachowanie dzieci i młodzieży świadczy o pewnych zaniedbaniach, których doświadczyli już w pierwszych latach swego życia, ale...
...podkreśla dosadnie, że większość opiekunów (nauczycieli, przedszkolanek, etc...) charakteryzuje dzieci w wieku od trzech do sześciu lat, jako "dzieci z problemami". 
Prawda jest taka, że tylko niewielki odsetek tych dzieci jest ofiarą zaniedbań i nadużyć ze strony swoich rodziców. W obecnym czasie w przedszkolach i szkołach nasila się tendencja dyskryminowania dzieci, które przejawiają frustrację lub złość. 

Agresja stała się nowym tabu.

Instytucje zajmujące się wychowaniem naszych dzieci bardzo często nie potrafią się zmierzyć z agresją w jakiś sensowny sposób, nie rozumieją tematu. Także nie potrafią rozróżnić agresję konstruktywną i destrukcyjną. Nie wiedzą, jak dziecku pomóc, jak nauczyć go radzenia sobie z emocjami, lustracjami, które go gnębią (z tym często nie radzą sobie także i rodzice:()
To tylko jeden z nielicznych tematów związanych z frustracja i agresją u dzieci, które porusza Juul. Uważam, że to bardzo wartościowa książka dla nas wszystkich i dobrze by było, gdyby każdy z nas ją przeczytał. Sama przeczytałam ją z wypiekami na twarzy i dużo się dowiedziałam oraz nauczyłam. Wiele z punktów obecnie stosuję w moich relacjach z dzieckiem i uczę się go także w inny sposób.
Nie chcę tu bardziej szczegółowo omawiać wszystkie problemy poruszane przez autora, ale za to przytoczę kilka wybranych i ważnych uwag/wskazówek/myśli i wypisów od Juula. Mam nadzieję, że chętnie sięgniecie do tej lektury i z niej skorzystacie, jak ja zachęcona przez jedną z moich kochanych sąsiadek:

  • dziecko powinno się czuć w rodzinie kimś wartościowym dla swoich rodziców, wówczas może rozwinąć w sobie zdrowe poczucie własnej wartości,
  • dziecko nie może być wyłącznie krytykowane przez rodziców, to może obniżyć jego zdolności poznawcze,
  • dziecku należy się feedback od rodziców,
  • rodzice powinni zachowywać się szczerze, brać na siebie odpowiedzialność za swoje zachowanie i nie próbować się wybielać zrzucając winę na dzieci,
  • dorośli nie powinni stosować wobec dzieci agresji werbalnej,
  • ZUPEŁNIE ZDROWY ROZWÓJ DZIECKA DOPUSZCZA, ŻE W WIEKU OD DWÓCH DO TRZECH LAT MOŻE ONO UDERZYĆ, POPCHNĄĆ ALBO UGRYŹĆ RODZICA LUB INNE DZIECKO! - to oznaka frustracji, którą dziecko w tym wieku przeżywa niemal co godzinę!,
  • Dzieci nigdy nie są winne swojego zachowania. Jeśli przeciąży się ich duszę poczuciem winy i moralnym potępieniem, straci na tym ich zdrowie duchowe i kompetencje społeczne. A gdy dorośli - zamiast uświadomić sobie te zależności - utwierdzą się tylko w swojej krytyce, obciążą swoje dzieci poczuciem winy na całe życie,
  • Napady złości u dzieci, które wracają ze szkoły do domu i muszą rozładować energię albo potrzebują nieco indywidualnego zainteresowania, to normalna reakcja społeczna,
  • Kluczową potrzebą naszego życia jest bycie kimś wartościowym dla innych. Jeżeli nie czujemy się tak wartościowi, jakbyśmy chcieli to wówczas pojawiają się u nas agresywne emocje,
  • W relacjach pomiędzy dorosłym i dzieckiem odpowiedzialność spada w stu procentach na dorosłego,
  • Uczucie agresji jest częścią rozwoju i dojrzewania dzieci i może przybierać dwojaką postać: agresji wobec innych i wobec siebie.


* Wszystkie spostrzeżenia, uwagi i wnioski pochodzą z książki: "Agresja-nowe tabu" Jespera Juul-a.


niedziela, 7 lutego 2016

Ciąg dalszy "nowego miesiąca"...

Nasza rodzinka w dniu urodzin mamusi. Ja gruba, że nie mogę na siebie patrzeć:(

Oczywiście mąż nie zapomniał o moich urodzinach. On w naszej rodzinie akurat zawsze o tym pamięta. U mnie jest z tym gorzej, ale powolutku i to się zmienia.
Pomimo późnej pory 3 lutego był tort, piękne i pachnące róże i słodkie upominki. Dzieci bardzo się cieszyły z tortu i efektów świetlnych. Tomek najchętniej świętowałby urodziny codziennie. On uwielbia torty, świeczki i podobne okazje oraz śpiewanie: "100 lat nie żyje nam":) 
Było bardzo miło. Tortem podzieliliśmy się z sąsiadami. Był pyszny i świeżutki. Przy okazji siostra zrobiła nam to cudowne zdjęcie! - tu wszyscy śpiewają mi właśnie ulubione Tomka "sto lat":) Bardzo mi się podoba ta fotka, pomimo, że jestem na niej okropnie gruba i niestety nie zawsze jest tak wesoło, jak na zdjęciu.

Karina ma już za sobą szósty dzień odpieluchowania i przyznam szczerze, że jest znacznie lepiej niż myślałam. Drugi dzień woła, że chce siusiu za każdym razem i dzięki temu nie musiałam zmieniać w ciągu dnia majteczek i spodenek. A wczoraj i dzisiaj rano obudziła się o 6.00 i wołała siusiu. Pieluszka po całej nocy była sucha! W trakcie drzemek także nie robiła siusiu do pieluszki. Dzisiejsza drzemka była bez pieluszki, tylko w majteczkach i także siusiu zrobiła po przebudzeniu. Ciekawe, co będzie dalej? Czy wszystko się już tak utrzyma, czy jednak coś się jeszcze zmieni? Czas pokaże.

Ze smoczkiem jest gorzej. W związku z jej chorobą dałam jej smoczka uspokajacza, bo było mi żal dziecka.
Niestety Karina coraz gorzej kaszle i wczoraj cały dzień miała temperaturę powyżej 37. Po kolejnej wymianie zdań mąż ruszył się i w końcu pojechał z nią do lekarza. Diagnoza: początek zapalenia płuc, antybiotyk na 7 dni, plus dodatkowo inne leki i inhalacje, bo gardło jest w zapłakanym stanie. Co mąż sobie z tego robi? - ano nic. Wychodzi z założenia, że od tego się nie umiera. 
Biedne dziecko, biedna ja.

Liczę, że do narodzin następnej córci, uda mi się odzwyczaić Karinkę od smoczka i będę miała ten problem także z głowy.
Może przy okazji spędzania tyle czasu z dziećmi uda mi się jeszcze moje pociechy nauczyć zasypiania w tym samym czasie i bez niepotrzebnych gestów ze strony mamusi, czyli na przykład rysowania obrazków na pleckach:), albo "kiziania" po czole;)

Mąż był w międzyczasie z Tomkiem u lekarza na drugiej kontroli. Świsty w płucach ustały, choć nie jest jeszcze czysto. Najważniejsze jest, że jest poprawa. Temperatura znikła także, jest mokry kaszel i jeszcze słabiutki Tomek. W związku z chorobą ma praktycznie dwie drzemki w ciągu dnia, co wcześniej mu się w ogóle nie zdarzało.

Pomimo tego wszystkiego bywają chwile, gdy dzieci razem się bawią i mam dosłownie chwilkę spokoju. Wówczas moje "maleństwa" są jak dwa gołąbki, a ja rozpływam się patrząc na taką sielankę. Poza tym jest mi ciężko z tak dużym brzuszkiem, bolącymi żylakami i dwójką maluchów w domu non stop. Niestety mąż tego nie rozumie. A który rozumie? 

Mąż nie pojmuje, że dzieciom należy zorganizować dzień, jakieś zajęcia, czytanie książek, naukę, posiłki, deserki. Dobrze jest też, gdy przy okazji uda się nieco ogarnąć mieszkanie. No i ja sobie niepotrzebnie zaplanowałam dodatkowe zajęcia, jak zmiany w pokoju dziecięcym, które trwają już od jakiegoś czasu. A że w wielu sytuacjach korzystam z kupna używanych sprzętów (i wszystko muszę robić sama), to niestety czasami na te właściwe należy poczekać, ale dzięki temu są duże oszczędności:)
To wszystko wymaga organizacji, pracy i zaangażowania. Dlatego w ciągu dnia nie ma czasu na odpoczynek lub choćby krótką drzemkę. Mąż natomiast stwierdza, że mam tyle czasu, a ciągle narzekam. Gdyby to on miał się wszystkim zająć, to wierzcie mi, było by słabo, ale o tym nie będę się rozpisywać, bo nie mam ochoty na narzekanie na męża (przynajmniej na razie:)).
Sama zastanawiam się , dlaczego po takich dniach nie mogę przespać nocy? Czasami nie mogę spać od trzeciej i zasypiam nad ranem wtedy, gdy trzeba już wstawać.

Zdarza się, że moja siostra przyjedzie w ciągu dnia lub po pracy i mogę się położyć choć na pół godzinki gdy już wszystko mam zrobione i dzieci są ogarnięte, najedzone etc., więc tyle dobrego. 

W sobotę wyszłam po raz pierwszy od tygodnia z domu i miałam wrażenie, że od spacerku do metra będę miała ogromne zakwasy. To straszne, jak siedzenie w domu z powodu chorób otępia człowieka. Oj, będę miała co robić po ostatniej ciąży. Będzie się działo. Może zostanę drugą Chodakowską:).

Moje wyjście z domu było podyktowane oczywiście obowiązkiem, a nie przyjemnościami. Otóż na kolejną wizytę u lekarza w przyszłym tygodniu musiałam zrobić badania. Pojechałam więc do przychodni dyżurującej i jak zwykle ustawiłam się w kolejce do laboratorium. Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka osób zwróciło mi uwagę, że mam pierwszeństwo. Po którejś, miłej zresztą, uwadze skorzystałam z tego, ale przyznaję, że to już nie jest częste w naszej kulturze i ja osobiście spotykam się z tym coraz rzadziej.

Aaaa... jeden pączek w tłusty czwartek smakował wybornie. Zjadłam go do lekkiej kawy, gdy dzieci zasnęły. To była taka słodka chwila...

czekoladki
Czekoladki od męża na urodziny:)

róże na urodziny
Mój piękny bukiet na urodziny od męża:)

Wspólna zabawa moich pociech. To jakieś pół godziny dla mnie...



środa, 3 lutego 2016

Nowy miesiąc - urodziny - zapalenie płuc i inne nieszczęścia:(

Te dzieci absolutnie nie wyglądają na chore...

Nowy miesiąc miałam zacząć "lajtowo", ale wiadomo, jak to bywa z małymi dziećmi, nic nie można planować. Kompletnie nic: "Matko weź sobie to do serca i pamiętaj, bo to ważna sprawa". W świetle tego zastanawiam się, czy wypalą moje noworoczne postanowienia w tym roku? Czas pokaże. Dobrze, że się z nikim nie dzieliłam tymi postanowieniami, bo ich realizacja stoi pod dużym znakiem zapytania. 

Tomek zaczął niewinnie kaszleć od weekendu. Ja lekko przewrażliwiona, prosiłam męża, by pojechał z nim do lekarza (mamy taki dyżur całonocny, więc warto z tego korzystać). Mąż, jak to mąż, że przesadzam, że mam bzika na punkcie chorób i etc. We wtorek wieczorem po krótkiej scysji zabrał Tomka i pojechał. Diagnoza: ostre zapalenie płuc! I jak tu nie wściekać się na mężów, którzy mają takie a nie inne podejście. Nie liczą się z konsekwencjami chorób u tak małych dzieci. 
Nigdy nie miałam zapalenia płuc, ani nikt u mnie w rodzinie, więc na razie brzmi to dla mnie dość abstrakcyjnie i jestem przerażona. Tym bardziej, że Tomek dość mocna i intensywnie gorączkuje. Najgorsze są noce podczas których nastawiam budzik co trzy godziny, by sprawdzić temperaturę. Dzisiaj termometr pokazał 38,9 i choć to nie jest koniec świata, to jednak temperatura działa na mnie jak płachta na byka i wyobrażam sobie najgorsze możliwe scenariusze(to już piąta noc z gorączką!). 
Ach takie życie, u innych pewnie bywa gorzej:(, więc może nie powinnam przesadzać.

Karinka od wtorku także w domu i choć jest zdrowa, to nie posyłam jej do żłobka, bo po pierwsze nie wiem, czy także nie ma jakiegoś początku choroby. Zaczęła nam kaszleć. Po drugie nie będzie miał kto ją odbierać ze żłobka. Mąż ma akurat intensywny czas w pracy i wraca dość późno. A po trzecie, pomyślałam, że skoro jestem tak uwiązana do domu, to może przy okazji postaram się ją odpieluchować i na amen odzwyczaić od smoczka?

Wzięłam sobie na kark za dużo na raz i jeżeli mi się to uda to powinnam dostać nagrodę. Może uda mi się wygrać w totolotka;)

Na razie wszytko idzie, jak po grudzie. Karina krzyczy za smoczkiem, jak opętana. Wczoraj w nocy mąż nie mógł sobie z nią poradzić chyba z godzinę. Ja jestem bardziej stanowcza, więc Karina inaczej mnie traktuje i reaguje na to, co mówię. Mąż jest bardziej uległy i dla córeczki zrobi wszystko, więc też zakazałam mu kupowania nowego smoczka, a był już zdolny jechać gdzieś i takowy zakupić. Mąż nie rozumie, że ponad dwuletnie dziecko nie może być już ze smoczkiem. Już raz udało mi się ją odzwyczaić od smoczka, ale presja i nacisk męża spowodował to, że po tygodniu ulegliśmy Karinie. Po co mi to było? Mężczyźni bardzo często chcą być wygodni, a z konsekwencjami już się nie liczą i niestety taki jest mój mąż. Na pierwszy plan idzie jego wygoda, a dobro dziecka... - ach szkoda słów.

Odpieluchowywanie idzie średnio. Dzisiaj drugi dzień i na razie zostały obsiusiane tylko trzy majteczki i spodenki. Bilans wczorajszy to 10 majteczek i tyleż spodenek. Na razie jakoś się trzymam, choć przyznam, żę z Tomkiem było szybciej i lżej w tym temacie.

A Tomutek ma się słabo. Może dzisiaj po drugiej dawce antybiotyku będzie lepiej. Oby choć ta temperatura spadła i ten paskudny kaszel zelżał, bo szkoda mi synka. Tym bardziej, że nie mogę mu nijak pomóc. Tomek nie chce mi jeść, nie chce pić i jest bladziutki. Żal mi dziecka:( Na szczęście są chwile, gdy środki na zbicie temperatury działają i dziecko się ożywia na dwie, trzy godziny. Tak na marginesie zastanawiam się, jak podawać dziecku antybiotyk, gdy powinnam to robić podczas jedzenia, a dziecku to w cale nie w głowie?
W międzyczasie oczywiście zasięgam informacji o zapaleniu płuc, bo nic z tego nie wiem. Mam tylko nadzieję, że się nie zarazimy. Jeżeli macie jakieś rady, to chętnie poczytam.

Do tego wszystkiego po weekndzie nie mieliśmy praktycznie już nic w domu do jedzenia. W ogóle nie przygotowaliśmy się na to, że dzieci będą chore. Dobrze, że istnieją sklepy internetowe. Dzisiaj powinno przyjść zamówienie, więc będę miała z czego ugotować obiad. To zamówienie także robiłam resztkami sił, ale ważne, że będzie. Na osłodę zamówiłam sobie jednego pączka. Mam nadzieję, że będzie dobry.

Jak by mi było mało siedziałam ostatnimi nocami i robiłam zamówienia dla dzieci, bo ubranka się kurczą, tzn. dzieci rosną. Zamawiałam na allegro, jak zwykle, a wiecie, jakie czasami bywają licytacje. Należy im poświęcać nieco więcej uwagi, zwłaszcza, gdy nam na czymś zależy. Parę rzeczy kupiłam także w sklepie next. Bardzo lubię tą jakość, a ceny ostatnio wydają się także atrakcyjne, zwłaszcza wielopaków.

Poza tym mam dzisiaj urodziny i absolutnie brak mi nastroju na ich świętowanie. Czuję się po kilku nocach tak zmęczona, jakbym przez ostatni tydzień codziennie przerzucała kilka ton węgla! Świętować będę chyba dopiero 45 urodziny. Już po ciążach, macierzyńskich i jak dzieci będą miały co najmniej po trzy latka. Mam nadzieję, że będzie prościej i łatwiej:) Tymczasem miło mi, że tyle osób o mnie pamięta i od rana otrzymuję telefony, smsy i dobre słowa z okazji kolejnych urodzin. Wieczorem, gdy mąż wróci będę oddzwaniać do tych osób, których telefonów nie odebrałam, bo przy dzieciach jest trudno.

Oby mąż wrócił choć dzisiaj o rozsądnej porze i na miłość wszelaką, niech nie planuje nic wielkiego na moje urodziny, bo nie mam na to jakoś ochoty. Niech po prostu będzie wcześniej, tzn. przed 19:00...