wtorek, 31 stycznia 2017

Pierwsza przeczytana książka w tym roku "Duński przepis na szczęście" - J. Alexander i I. Sandahl

Mój egzemplarz książki:)

W tym roku udało mi się przeczytać już książkę: "Duński przepis na szczęście" - J. Alexander i I. Sandahl. 

Kupiłam ją przypadkiem, bez wcześniejszej informacji, reklamy, czy polecenia, a rzadko mi się to zdarza. Jest świetnie napisana, nie jest długa, nie jest nudna, ma dostępny język, dobre przykłady i na dodatek (jak się okazało) jest obecnie wszędzie intensywnie reklamowana wraz z innymi duńskimi książkami o szczęściu.

"Duński przepis na szczęście" to inaczej duńska filozofia wychowania dzieci. W Dani żyją ponoć najszczęśliwsi ludzie i tam także wychowuje się szczęśliwe dzieci. Te następnie dorastają i stają się szczęśliwymi dorosłymi, którzy wychowują szczęśliwe dzieci i tak dalej... Niewątpliwie tytuł i wprowadzenie przyciągają człowieka i chce się natychmiast przeczytać tą książkę, bo przecież każdy z nas chce być szczęśliwy i swoje szczęście umiejętnie przekazać dzieciom. Nie zawsze jest to łatwe i nie zawsze się udaje, ale staramy się, jak możemy. Ponoć najlepsi w tym staraniu są Duńczycy. Może więc warto poczytać o ich doświadczeniach i nauczyć się czegoś?

Nie będę tu streszczać książki, bo to nie jest mój zamiar. Podzielę się tylko moimi refleksjami po jej przeczytaniu.

W książce nie zaskakuje to, że by uzyskać pozytywne efekty w wychowaniu dzieci, trzeba niestety włożyć sporo wysiłku i pracy. Autorki piszą, że rodzice powinni "posiadać niewiarygodne pokłady samoświadomości". Wówczas można osiągnąć bardzo dobre efekty przy dużym nakładzie pracy.

Najważniejsze przesłania dla mnie z książki tej książki to:

RADOSNA ZABAWA DZIECI - według autorek dla dzieci zabawa to poważna nauka. Uczy dzieci spokoju i sprawia, że są mniej podminowane. Podczas zabawy dzieci uspołeczniają się, uczą się demokracji, niezależności, poczucia spójności, własnej wartości, odporności. Podczas wspólnej zabawy dzieci uczą się, jak radzić sobie ze stresem jak zdobywać przyjaciół, jak być realistycznie nastawionym do Świata. W tym wszystkim uzyskują zestaw umiejętności życiowych. Dzieci uczą się kontrolować swoje życie, radzenia sobie z przeciwnościami i trudnymi sytuacjami. Bardzo ważne jest, by podczas zabawy nie przeszkadzać dzieciom i nie interweniować zbyt szybko, by ochronić swoje dziecko.
To przesłanie wraz z obszernym opisem autorek dociera do mnie i przekonuje mnie. Oczywiście nie odkryłam w tym momencie to, że zabawa dla dzieci jest najważniejsza, ale odkryłam coś innego, by dawać dzieciom możliwość samym znaleźć jakieś ciekawe zabawy. Gdy byłam mała wymyślałam z siostrą niestworzone historie i bawiłyśmy się czasami całymi dniami. Byłyśmy zachwycone. Obecnie niestety zbyt często pomagałam dzieciom wynaleźć jakąś zabawę, może właśnie ingerowałam w to, czym i jak będą się bawić. Nie dawałam im w pełni wykorzystać własnej inwencji i własnej pomysłowości. Od kilku tygodni zmieniam swoje podejście, nie wtrącam się, tylko obserwuję.

CZYTANIE KSIĄŻEK - jak czytać to wszystkie bajki, czyli także te z niemiłymi i negatywnymi emocjami. Samo czytanie uczy dzieci empatii, dlatego należy czytać dzieciom książki, które opisują wszystkie emocje. Przedstawiajmy dziecku prawdziwą rzeczywistość to jest bardziej uczciwe i autentyczne. Niestety do tej pory stroniłam od tych bajek, które mówiły także o przykrych i smutnych emocjach. Teraz wiem, że to był błąd. Autorki przekonały mnie, że czytać należy wszystko, by dać dziecku możliwość poznać dobro i zło.

UMIEJĘTNOŚĆ REINTERPRETOWANIA INFORMACJI - to znaczy przekazywania dziecku wszystkiego w ten sposób, by schemat myśleniowy był optymistyczny. Nie należy w sposób negatywny oceniać różnych sytuacji i przedstawiać w ten sposób dzieciom. Przekaz do dziecka powinien być w odpowiedni sposób sformułowany. To w dużym stopniu wpływa na chemię naszego mózgu, a to dalej wpływa na nasze samopoczucie. Zauważyłam, że gdy jestem w gorszym nastroju, to nieopatrznie mogę dziecku przekazać coś w niewłaściwy sposób. Tym samym uczę go także negatywnego reagowania na podobne sytuacje. Powinno się takie rozgraniczać i oczywiście umiejętnie rozmawiać z dzieckiem.

To tylko nieliczne spośród poruszanych zagadnień w książce o "Duńskim przepisie na szczęście". Te trzy powyższe wzięłam sobie do serca najbardziej, aczkolwiek chciałabym wprowadzić w czyn więcej propozycji autorek. 

Tymczasem poza tym, że podejście do wychowania opisane w książce bardzo mi się podoba, to z jedną rzeczą nie do końca się zgadzam, a mianowicie z tym, że nie powinno się uczyć dzieci wcześniej czytać. Zdaje mi się, że autorki mają na myśli bardziej rygorystyczne uczenie wszystkiego we wcześniejszym wieku, tj. czytania, pisania, liczenia i całego szkolnego programu.

Osobiście polecam książkę i warto, by każdy z nas taką lub podobną pozycję przeczytał. Uczy nas postrzegania nie tylko dzieci, ale także nas samych. Uczy, że atmosfera w domu i poczucie wspólnoty są bardzo ważne. A przede wszystkim daje nam mnóstwo cudownych wskazówek i sprawia, że zastanawiamy się nad wychowaniem naszych dzieci.

niedziela, 29 stycznia 2017

Czy muszę zakończyć karmienie?


Podczas letniego karmienia:)

Od dwóch tygodni o niczym innym nie myślę, jak tylko o tym, czy zakończyć karmienie piersią Klary. Nie chcę, ale chyba zostanę do tego zmuszona przez dziecko. Klara od około 8 miesiąca ma już dwa ząbki, a od jakiś dwóch tygodni zaczęła nimi gryźć moją pierś. Ból niesamowity, wręcz nie do wytrzymania, pierś obolała i pogryziona do krwi.
Co zrobić?

Planowałam, że będę karmić do około 12-16 miesiąca życia córki. Tymczasem ona kończy niedługo dopiero 10-ty miesiąc! Tak mi przykro z tego powodu, bo choć nasze początki z karmieniem były kiepskie (do dwóch miesięcy odczuwałam ból przy karmieniu) to dopiero przy trzecim dziecku pokochałam karmienie piersią, zaczęłam się z tym dobrze czuć, przestałam mieć różnego rodzaju opory i doceniłam wszelkie jego zalety. 

Nie ma skutecznych sposobów, by oduczyć malucha gryzienia. Można stanowczo prosić, ale w moim przypadku spotyka się to ze śmiechem dziecka. Może jestem dla niej zabawna, gdy z grymasem twarzy mówię "nie wolno" i myśli, że to taka gra? 
Próbowałam także lekko szczypać po policzku, ale moja Klarisa nic sobie z tego nie robi. Może dziecko dojrzewa do tego, by nie gryźć mamy?
A może jeszcze coś powinnam zrobić?

Mamy radzą, by w przypadku ugryzienia zabierać pierś i zakończyć podawanie mleka. Także próbowałam, ale Klarka zaczyna płakać, czyli chce jeszcze i gdy po jakimś czasie wracam do karmienia to ponownie zostaję ugryziona. Ją chyba ta cała sytuacja bawi, a mnie wręcz przeciwnie, albo jak to małe dziecko, nie rozumie, że ma ząbki, które są ostre i przy karmieniu powinna je "schować".
Zauważyłam, że gryzie mnie, gdy już jest raczej najedzona, albo, gdy coś lub ktoś zakłóci jej spokój i się na przykład wystraszy.

Klarcia pije nadal bardzo duże mojego mleka. Niestety nie chce mleka sztucznego i nie chce jeść kaszki. W tej sytuacji karmię ją jeszcze nawet po trzy razy w nocy. Gdyby jadła kaszkę wieczorem, nie była by tak głodna w nocy. Tymczasem w nocy jest głodna, albo po prostu chce jej się pić. Do tego potrzebuje mleka.  
W tym wszystkim jest także zupełnie inna od moich starszych dzieci. W tym czasie moje starsze dzieci otrzymywały na noc już kaszę i nie wymagały tak częstego karmienia.

Wobec powyższego nasze ostatnie dni to lekki szał. Ja mam pogryzione piersi, Klara nie chce pić z butelki, ja jej piersi nie dam, bo się boję i mam rany. Staram się ściągać mleko i trwa to jednorazowo bardzo długo. Co z tego, że ściągam, jak ona na widok butelki już krzyczy. Zdarzyło nam się że trzy razy wypiła z butelki mleko, ale już praktycznie spała i chyba była bardzo głodna. Na całe szczęście świetnie jada inne rzeczy, więc w ciągu dnia nie jest ode mnie tak uzależniona. Najbardziej żałuję tylko tych kaszek.

Takie mam oto przypadki z trzecim dzieckiem. A tak bardzo podobało mi się to, że córka z takim poświęceniem pije mleko z piersi:) No to teraz mam:))))
Liczę na to, że ta cała sytuacja jakoś się rozwiąże, bo wstawanie nocne co trzy godziny w tym czasie nie jest przyjemne.

Może ma ktoś jakiś patent na to, by dziecko przestało gryźć pierś podczas karmienia? Wszelkie porady, sugestie i doświadczenie mile widziane:))))

piątek, 27 stycznia 2017

Uwielbiam przebywać z moimi dziećmi


Lepimy bałwana:)

 Rodzina to duży obowiązek. Posiadanie dzieci to ogromna odpowiedzialność i choć wiele razy piszę, jak jest ciężko z trójką dzieci to informuję, że posiadanie dzieci i przebywanie z nimi daje także bardzo dużo radości. Tak, tak, dzieci to też wielkie szczęście.
Niekiedy uśmiecham się sama do siebie, na myśl, jak wspaniale jest mieć taką swoją rodzinę i o nią dbać i z nią być, rozkoszować się, doświadczać i żyć.

Cudownie jest jeść razem posiłki, "kokosić" się rano po przebudzeniu (to taka forma zabawy piątkę:))), przytulać się,  czytać książki, budować domy, rysować ślimaki, malować serca, huśtać się, zjeżdżać na sankach. Każdy mały sukces naszego dziecka nas bardzo cieszy, każda nabyta nowa umiejętność, każda nauczona rzecz, zapamiętany wierszyk, nowa piosenka, inna zabawa, wygrana w chińczyka. To takie małe codzienne radości, z których jesteśmy dumni, z których bardzo się cieszymy i odczuwamy taką spontaniczną prawdziwą radość.
Ileż to razy zastanawiamy się, "czy nasze dziecko da radę?", "czy nasze dziecko podoła?", "czy nasze dziecko się tego nauczy?", więc gdy pożądana umiejętność się pojawia nasz entuzjazm nie zna granic. 

Czuję się fantastycznie, gdy widzę biegnącą córkę, która rzuca mi się w ramiona, woła: "moja kochana mamusia" i buźka jej się nie zamyka od różnych opowieści. Uwielbiam, gdy synek mówi mi przeróżne historie. Jego zaangażowanie jest niesamowite i bardzo spontaniczne. Gdy tak patrzę na dzieci to widzę siebie, gdy byłam mała i zastanawiam się, co wówczas czułam i czy to było to, co obecnie czują moje dzieci?
Nie pamiętam dobrze takiego wczesnego dzieciństwa, ale zawsze gdy sobie coś przypomnę, to w sytuacji, gdy coś robię z dziećmi. Wraca pamięć i myślę sobie, że właśnie robię, czy bawię się w to, co było mi bliskie, gdy byłam dzieckiem.

Czasami siedzę z Tomkiem i Karinką i sobie rysujemy i to jest piękne:) Kto z Was usiądzie dzisiaj i będzie sobie spontanicznie sam rysował? No raczej nikt, kto nie ma dzieci. Dzieci wyzwalają w nas także te dobre hormony szczęścia i pozwalają wrócić do naszego dzieciństwa i robić coś, co byśmy nie robili, gdybyśmy ich nie mieli:)

Powinniśmy przebywać z nimi jak najwięcej zwłaszcza w tych pierwszych latach życia i uczyć ich wszystkiego, co dobre i tego, co im w życiu może pomóc. Wierzę, że ma to ogromny wpływ na dzieci i już po Tomku widzę, jak używa i wykorzystuje w swoim życiu to, czego nauczył się ode mnie lub od męża. Staje się już człowiekiem z własnymi przemyśleniami, z własnym zdaniem i marzeniami. To sprawia mi ogromną radość. 

Zawsze gdy jestem z dziećmi sama to lubię tak zorganizować czas, byśmy razem coś wspólnie zrobili. Nie ważne, czy to jest wyjście na spacer i lepienie bałwana, czy zabawa na huśtawkach lub karmienie kaczek. Ważne, by to coś robić razem, a przy okazji rozmawiać, śmiać się i bawić:) 

Lepimy bałwana:)

Lepimy bałwana:)

Klara jeszcze nie jest aktywna w naszych zabawach:(

Uwielbiam robić sobie selfi:) z dziećmi:) 

Oczywiście musimy krzyczeć z radości:)

Lepimy bałwanka:)

Lepimy bałwanka:)

Karinka na huśtawce - jak każde małe dziecko bardzo lubi się huśtać:)

Klara po raz pierwszy na huśtawce:) Uśmiech nie schodzi z ust:)

W tej huśtawce było wygodniej:)

Karinka nie wszędzie daje radę:( Ta konstrukcja ją przerosła:(

Moja mała księżniczka:)

czwartek, 26 stycznia 2017

Dzień babci i dziadka:)

kubek na dzień dziadka
Kubek z nadrukiem dla dziadka:)


Dzień dziadka i babci za nami, ale ja jeszcze na chwilkę do nich wrócę. Po raz pierwszy zdecydowałam się na to, by prezent dla babci i dziadka był w formie kubka. Byłam zachwycona.
Co roku staram się dzieciom coś przygotować, by mogli dać babci i dziadkowi. W tym roku padło na kubki z nadrukiem. Do tej pory nie miałam okazji osobiście takich kubków widzieć i nie wiedziałam, jak one się prezentują. 
Tymczasem jestem nadal oczarowana tymi prezentami, pomimo, że już ich u nas nie ma. 

Oczywiście zlecenie wykonania takich kubków to żadna filozofia. 
Wystarczy znaleźć w internecie miejsca, w którym wykonują takie usługi, porównać ceny, oferty (wygląd kubków, kolorystyka i inne możliwości), wysłać zdjęcie + ewentualnie napisy i zdecydować się na odbiór osobisty bądź przesyłkę kurierską. Ot cała filozofia. A jaki śliczny prezent:) Te kubki kosztowały po 30 zł każdy. Cena średnia, a jeżeli chodzi o wielkość kubka to nawet dobra. Pojemność tego kubka to 250 ml.

Jak Wam się podoba?

Tak się rozochociłam, że zamówię dla Siebie podobny kubek:) Muszę się tylko zastanowić nad tym, jakie zdjęcie na nim umieszczę:)

A oprócz kubków dzieci przygotowały dla babci i dziadka laurki, obrazki i u Tomka w przedszkolu było małe przedstawienie. Żałuję, że nie mam zdjęć z przedstawienia, ale nie mogłam iść:(
Najważniejsza w tym wszystkim jest dla mnie radość dziecka:)


kubek na dzień dziadka
Kubek z nadrukiem dla dziadka:)

kunek na dzień dziadka
Kubek z nadrukiem dla dziadka:) od środka:)

kubek na dzień babci
Kubek z nadrukiem dla babci:)

kubek na dzień babci
Kubek z nadrukiem dla babci:)

kubek na dzień babci
Kubek z nadrukiem dla babci:) od środka:)

wtorek, 24 stycznia 2017

Bardziej "luźny" dzień matki trójki dzieci.



Moje śniadanie - przygotowane w ciszy, w spokoju i bez pośpiechu:))))
1.: serek ricotta+łosoś+zielona papryka+odrobina kopru, pieprzu i soli,
 2.: serek kozi+avocado+oliwa z oliwek, odrobina pieprzu.


Gdy widzę matki z trójką lub czwórką dzieci to zastanawiam się, jak one sobie radzą? Jak organizują sobie dom, męża, dzieci i życie? Czy w ogóle coś organizują, czy większość obowiązków i zadań to czysto spontaniczne działanie? Czasami mam ochotę spotkać się z takimi kobietami, by porozmawiać, jak to jest u nich, czy tak jak u mnie? Może mają lepszy sposób na wszystko?
Tylko gdzie Was, drogie matki trójki lub czwórki dzieci spotkać?

Tak - oczywiście można w internecie, ale w internecie to już nie to samo. Owszem miło jest pisać, wymieniać maile, czy wiadomości, jednakże jest bardziej normalnie spotkać się na żywo. No cóż, będę do tego dążyć i może mi się uda:)))

Tymczasem przez ostatnie dni raczej bywałam cały dzień w domu z dziećmi. Obecnie dzieci są w przedszkolu i żłobku. Klara ze mną w domu. Nie wychodzimy na długo, o ile w ogóle wychodzimy, bo smog i nie ma czym oddychać, więc większość dnia spędzamy w mieszkaniu. Tu nie narzekam na brak zadań i rzeczy do zrobienia, ale o tym przecież nie będę pisać.
Co robię, gdy nie ma wszystkich dzieci w domu i daję radę wygospodarować jakiś czas dla Siebie?

Ano np. dzisiaj. Zrobiłam sobie cudne kanapki na śniadanie. To te powyżej ze zdjęcia: serek ricotta+łosoś+zielona papryka+odrobina kopru i serek kozi+avocado+oliwa z oliwek. Same pyszności, a te akurat znalazłam kiedyś na pięknym blogu mammamija.pl. Może trochę je zmodyfikowałam, ale to nic, pomysł nie mój. Niestety nie mam takiej fantazji kulinarnej, ale za to mogę przecież czerpać od innych, skoro się z nami czymś dzielą:)

Potem, gdy jeszcze czasu starczyło, jak dzisiaj, mogłam napisać tutaj kilka słów. Klara miała drzemkę, a ja zrobiłam sobie do pisania pyszną kawę i mogłam ją gorącą wypić w spokoju.

I to by było na tyle. Resztę dnia przeznaczyłam już tylko na porządki (ścielenie łóżek, co tygodniowe pranie, naczynia, gotowanie, odkurzanie, wycieranie kurzu) i dla Klary (karmienie, przewijanie, zabawa). Dzisiaj bardzo chciałabym jeszcze posprzątać łazienkę, jak będę miała siłę, to zrobię to już po 20:00, gdy dzieci będą spały. No bo kiedy? Zaraz, tj. o 15:00 idę po dzieci i gdy już przyjdziemy do domu, to chcę spędzać z nimi ten czas, a nie robić wszystko inne. Na wszystko inne jest inna pora, a to, co nauczę dzieci dzisiaj i co będę z nimi robić w tak młodym wieku zaowocuje w przyszłości. 
Dzisiaj czeka mnie także rozmowa z dziećmi po wczorajszej awanturze teściowej (przyjechała na dzień babci, na nasze zaproszenie).  Dzieci płakały i nie rozumiały, dlaczego babcia na mnie krzyczy, a babcia nie przebierała w słowach. Tatuś stał obok i nie reagował w ogóle, jeszcze dokładał oliwy do ognia, bo to jego mamusia i może wszystko. Nie ma, jak to zgrany team: teściowa i mąż. Co robić w takiej sytuacji? Sąsiadka mówi - wyrzucić. A ja wiem, że dzieci kochają babcię. No cóż, nie będę przed dziećmi udawać, że wszystko jest ok, choć już miałam taką nadzieję. Nie okłamuję dzieci, a raczej staram się im przedstawić rzeczywistość taką jaka nas otacza. Trudne to, ale właśnie prawdziwe. O awanturze z teściową nie napiszę, bo musiałabym wspomnieć o brzydkich sekretach rodzinnych teściowej, a tego nie będę robić. 
Hmm.. może założyć anonimowego bloga o teściowych?;)

Jak wygląda Wasz dzień Kochane zapracowane kobiety?

czwartek, 19 stycznia 2017

Kojec - dopiero przy trzecim dziecku doceniłam jego pomoc

Klara w pożyczonym kojcu:)

Kojec, czyli takie większe łóżeczko turystyczne przeznaczone do zabawy. 
Przy Tomku i przy Karince nie potrzebowaliśmy kojca. Mieliśmy mało mebli (nadal w sumie mamy mało mebli) i dużo podłogi, więc i sporo miejsca dla dzieci. Dzieci większą część czasu domowego spędzały na podłodze. Tu uczyły się obracać, przekręcać, siadać, chodzić na czworaka i wreszcie stawać i chodzić. Przy trzecim małym dziecku podłoga nie jest już tak przyjazna. Z uwagi na to, że oprócz małego dziecka jest jeszcze dwójka starszych, ale także małych, podłoga należy do tych biegających. Cierpi przez to najmłodsza córka. 

Wobec takiej sytuacji byliśmy zmuszeni pożyczyć kojec. Nie chciałam go kupować, bo przyznaję, żal mi było pieniędzy, więc brałam pod uwagę pożyczenie lub zakup, ale używanego kojca. Nie miałam też pewności, czy Klara będzie chciała spędzać jakiś czas w kojcu, a dążę do ograniczenia wydatków, więc pożyczenie wydawało się idealne. Nadarzyła się też taka możliwość, by pożyczyć kojec od sąsiadki, więc skorzystaliśmy i bardzo dobrze zrobiliśmy.

Po pierwsze Klara chętnie siedzi w kojcu i się bawi, gdy czasami potrzebuję czas na "coś".

Po drugie to bezpieczne miejsce dla bardzo małego dziecka, gdy dwójka pozostała biega, bawi się, krzyczy i rzuca zabawkami.

Po trzecie to dobre miejsce do zabawy, gdy potrzebuję się zdrzemnąć w ciągu dnia, a dziecko nie ma ochoty na to samo, lub gdy potrzebuję coś posprzątać i wolę widzieć bawiące się dziecko niż denerwować się, co ono właśnie robi.

Po czwarte dziecko nie uderzy się w kojcu o ścianę, o podłogę lub jakiś róg. Ma w nim zabawki, podusie i inne "potrzebne" rzeczy i może się bawić na całego.

Jednym zdaniem napiszę tak, kojec jest niezbędny, gdy się ma więcej niż jedno dziecko, a każdemu z nich chce się dać jakąś bezpieczną przestrzeń do zabawy. Jestem bardzo zadowolona z niego i dopóki Klara nie zacznie chodzić na czworaka, będę z niego korzystać, gdy mam wszystkie dzieci w mieszkaniu.

Tymczasem, gdy tylko Tomek i Karinka są w przedszkolu i w żłobku, to Klara rządzi na podłodze. Jeszcze nie jest za bardzo mobilna, ale już siedzi, przekręca się, przewraca, sięga gdzieś dalej i jakby już chciała zacząć pełzać. Na chodzenie na czworakach na razie się nie zapowiada. Śmieję się i mówię, że Klara ma za ciężką pupkę:)


Klara czuje się dość swobodnie w swoim kojcu i dobrze:)

Klara na podłodze:)

Taka kochana i wesolutka zawsze Niunia:)

Nasz kojec z perspektywy. Jest dość duży:)

piątek, 13 stycznia 2017

Karinka skończyła 3 latka!!

Karinka i jej tort.

Moja starsza córeczka skończyła 7 stycznia trzy latka! Zatem mam w domu pięcioletniego syna (już prawie), i dwie córki, jedną trzyletnią, a drugą prawie jednoroczną. Czasami nie chce mi się w to wierzyć. Ci, którzy twierdzą, że po dzieciach widać mijający czas - mają rację. Natomiast ci, którzy uważają, że przy trójce dzieci jest tak samo pracy i etc., jak przy dwójce to się z nimi w ogóle nie zgadzam.
Tymczasem nie robiliśmy dla Karinki jakiejś spektakularnej imprezy na ileś osób. Uważam, że jest jeszcze na to za mała i nie rozumie zamieszania, które wówczas ma miejsce. Za dużo prezentów też może namieszać dziecku w głowie. Poza tym byłam z dziećmi przez ostatnie naście dni w domu (nie chodziły do przedszkola i żłobka) i najnormalniej jestem zmęczona na tyle, że nie wyobrażam sobie jeszcze dodatkowej pracy w postaci mini party. Tym razem wielkie urodziny odpuściliśmy sobie i bawiliśmy się we własnym gronie. Z pewną nieśmiałością wypowiem się, że dzieci takim obrotem sprawy, były bardzo zadowolone. Dla nich to kolejny dzień z rodzicami, a to jest najważniejsze. Zwróćcie uwagę na to, że małym dzieciom do szczęścia są potrzebni głównie rodzice. Z nami czują się szczęśliwe, przy nas się rozwijają, od nas się uczą, z nami się bawią. Przebywanie z rodzicami na tym etapie życia dziecka jest najlepszym, co może się przydarzyć każdemu dziecku, więc po co komplikować sobie życie:)

Dlatego urodziny były w gronie nas samych i chcę napisać, że dzieci miały ubaw po pachy, co było widać, słychać i czuć.
Był tort, śpiewaliśmy dwa razy sto lat, bawiliśmy się przy dziecięcych piosenkach, tańczyliśmy i oczywiście Karinka dostała od nas symboliczne prezenty. Tak więc było wszystko, co niezbędne, by poczuć klimat urodzin.
Co do tortu, to mieliśmy zwyczajny śmietanowy tort, bez zbędnych kolorowych ozdób. Dlaczego tak?
Ano taki najzwyczajniejszy tort jest często bardzo smaczny i każdy go chętnie je. Ten mamy już wypróbowany i chętnie go zamawiamy, gdy jest taka potrzeba. Jest delikatny, lekki, nie za słodki, puszysty i w sam raz na różne imprezy dla podkreślenia ich znaczenia.
Prezenty także nie były jakieś specjalnie drogie. Karinka dostała od nas świnkę pepa oraz lalę. Nasze dzieci są obecnie na etapie rozkładania każdej zabawki na części ente i gdy widzę, że kolejna zabawka ulega powolnemu rozkładaniu na małe części to żal mi wydanych pieniędzy. Wobec powyższego powstrzymujemy się od dawania naszym pociechom drogich prezentów.


Ja z Karinką i Tomutkiem:)

Dla odmiany tatuś z Karinką i Tomutkiem:) Zdjęcie może nie najlepszej jakości, ale tutaj chodzi o pokazanie tzw. "klimatu":)

Klara także chce już uczestniczyć w takich wydarzeniach i bardzo jej się to podoba. Obok tort Karinki ze sztucznym ogniem:)

Nasze selfi:), czyli rodzina w komplecie:)

środa, 11 stycznia 2017

Taka tam codzienność:) - smog na dworze, świnka morska u sąsiadów, a dzieci znowu w domu z mamą:)

Tu podczas tych nielicznych spacerów w śniegu:)

Od kilku (a właściwie od kilkunastu już) dni jestem w domu z dziećmi. Takim oto sposobem Tomek nie był od Świąt w przedszkolu a Karina w żłobku. Zaczęło się od niewinnego kataru i na tym poprzestało. Nie wiadomo co to i czy to choroba, ale lekarz nieśmiało poinformował nas, że to katar przedszkolny. Cokolwiek to znaczy, chcieliśmy ten katar wyleczyć, ale jakoś trudno i w ogóle nie wiadomo, czy się da, bo stoi nam na przeszkodzie smog na dworze.
Żal prowadzać dzieci w tym warszawskim kurzu do przedszkola i narażać ich na dodatkowe gardłowe atrakcje. W przedszkolach obowiązkowy jest pobyt na dworze codziennie i tu nie wiadomo, czy wyjdzie to komu na zdrowie, czy nie.
Takim oto sposobem mamy nowy rodzaj choroby, a mianowicie choroba smogowa. Nie ulega wątpliwości to, że smog i to, co się dzieje obecnie w polskich miastach ma duży negatywny wpływ na nas i nasze zdrowie. A ja cóż korzystam z okazji, że jestem na macierzyńskim, więc dzieci zostały w domu. Ba, nawet nie wychodziłam z nimi poza mieszkanie przez ostatnie kilka dni. Nie chciałam, by oddychały tym zadymionym powietrzem. W takich momentach zawsze tęsknię za zdrowym powietrzem gdzieś na wsi lub tam, gdzie jest pachnąco i czysto:)
Tymczasem co mogą zrobić w podobnej sytuacji rodzice, którzy pracują? - ano nie mają wyjścia i muszą wyjść z dziećmi na dwór, co najmniej kilka razy dziennie.

Pomimo niekorzystnej pogody udało nam się wyjść kilka razy w Nowym Roku na sanki. To tylko dlatego, że pojawił się łaskawy wiatr i rozwiał to kłębowisko kurzu, spalin i wszelkiego zła. Cudnie było i dzieci fantastycznie się bawiły i my (lub ja) się trochę "oderwaliśmy" od rzeczywistości. Byliśmy w lesie lub na górce nieopodal naszego domu. Każdorazowo wyprawa trwała około godziny i była zawsze bardzo intensywna (na dworze mróż około 10-12 na minusie)

W domu ostatnio najczęściej rysujemy, bawimy się klockami, albo dzieci bawią się w przedszkole:) Wszystko mi się podoba, bo kocham rysować i teraz mam ku temu bardzo dużo okazji, zabawę z klockami bardzo polubiłam, a w przedszkole dzieci angażują się na tyle, że mogę przygotować np. obiad.

Co do klocków, to z uwagi na bardzo wysokie ceny klocków lego duplo, poszperałam w internecie i zakupiłam różne tego typu klocki, ale używane z olx. Mamy więc mieszankę klocków, które są kompatybilne i można z nich tworzyć cudne budowle, a ich koszt jest o jakieś 80% niższy. Do tego muszę nadmienić, że są łudząco podobne do lego. Teraz nie boli mnie to, gdy dzieci pogubią jakieś części lub zniszczą pudełko i nie boli mnie to, że zapłaciłam za te cuda tyle pieniędzy.


Tu jedna z budowli dzieci z naszej mieszanki różnych klocków.

Gdy tylko powietrze nam na to pozwala wychodzimy na dwór i dzieci to uwielbiają. Wówczas szaleją na śniegu i nie czują zimna. Zawsze w takich momentach raczej kontroluję czas i gdyby nie to, że Tomek po operacji migdałów jest pod naszą większą ochroną, to chciałabym spróbować i być z dziećmi na dworze nieco dłużej. Czy takie coś mogłoby wpłynąć na ich lepszą odporność, czy raczej załapałyby jakąś chorobę? - Kto to wie...
Poniżej kilka zdjęć z naszej wcześniejszej wycieczki do lasu.


Tomek szczęśliwy, że może ciągnąć sanki:)

Selfi musi być zawsze:)

Tomek robił orły na śniegu:)

Klara uwielbia oglądać z wózka drzewa w lesie:)

A z górki film:

Tata zjeżdża z Tomkiem:)

A tu Karinka z Tomutkiem:)


Dzieci uwielbiają karmić świnkę sąsiadów. Gdy więc sąsiedzi tylko wyjadą i proszą nas o karmienie świnki to nasze brzdące mogły by chodzić do świnki nawet kilka razy dziennie. Nie wiem tylko, jakby to przeżyły świnki;)



 Tymczasem jutro moje dzieci po kilkunastu dniach spędzonych w domu idą do przedszkola i żłobka i przyznaję, że nie wiem za co się najpierw wziąć? Za odpoczynek?, za robotę?, za gotowanie?, za czytanie?, a może za pisanie?
Nigdy nie wiem, kiedy moje dzieci znów będą miały większą infekcję, więc dzień muszę wykorzystać na całęgo:)

środa, 4 stycznia 2017

Początek nowego roku nie zawsze jest łaskawy

Podczas ostatniego spaceru, już w nowym roku:)

Mój początek roku okazał się chorobowy. Nie dosyć, że właśnie robię cykl badań po ostatniej ciąży, a wiąże się to z licznymi wizytami u różnych lekarzy i z licznymi badaniami. To jeszcze dzieci coś nie bardzo się czują. Niby to nic poważnego, ale jednak najpierw był wodnisty katar, potem lekko żółty, a na końcu już zielony. Dzieci nie wyglądają na chore, nie mają temperatury, ale jakaś wirusówka ich złapała. Wysyłać je w takim stanie do żłobka lub przedszkola? - nie bardzo, bo może się przydarzyć coś gorszego, a to nie jest wskazane. Nie chciałabym rozpoczynać tego nowego roku od antybiotyków.
Takim oto sposobem już od jakiś przeszło dwóch miesięcy jestem w domu z jednym, z dwójką lub z trójką dzieci. Co się z tym wiąże? Ano nie można nic załatwić, bo wycieczki z dziećmi do lekarzy, do sklepu lub do urzędu to przygoda niekoniecznie pełna pozytywnych wrażeń. 

Z dziećmi można owszem pójść na spacer, do parku, do lasu, na huśtawki, pojeździć na hulajnodze, ale nie bardzo coś innego. Ja odradzam. Nie dosyć, że nie można z tymi kochanymi istotkami praktycznie nic załatwić, to można się za to najeść wstydu i być sprawcą kłótni lub nieprzyjemnych sytuacji. Nikt bowiem nie liczy się z tym, że dzieci są żywiołowe, mają dużo energii, są ciekawe świata i nie mogą zagrzać gdzieś miejsca na dłużej niż pięć minut. W naszym społeczeństwie każdy oczekuje tego, że dzieci są grzeczne i siedzą na tyłku przez taki czas, jak oni sami chcą.

Ze wszystkimi dziećmi w domu ciężko jest mi także posprzątać, załatwić coś przez telefon i normalnie zająć się Klarą. Chciałabym móc jej poświęcić tyle czasu, ilu pozostałym dzieciom, ale jest to trudne, bo w domu każde chce, by mu poświęcić dużo uwagi. 

I taka jestem rozdarta pomiędzy jakieś normalne sprawunki a dzieci. 
Z dziećmi najlepiej być, bawić się, uczyć, czytać im, jeść z nimi, wychodzić na spacery, czyli praktycznie same przyjemności. Jak wiadomo oprócz przyjemności jest cała masa różnych innych obowiązków i zadań domowych, które muszą być zrobione, by normalnie funkcjonować. 
Buntuję się ostatnio i mówię mężowi, że macierzyński mam na jedno dziecko, a nie na trójkę. Czasami jestem tym wszystkim wykończona i niestety mąż tego nie rozumie. Przecież jestem w domu i mogę sobie wszystko odpowiednio zaplanować. 

I tu można by przejść do tematu rzeki, a mianowicie, co wiedzą mężczyźni o prowadzeniu domu, czy wszystkich banałach, które ktoś musi w nim robić, by inni z tego korzystali?
Moim zdaniem mężczyźni nie wiedzą nic! Nie spotkałam i nie słyszałam jeszcze o takim partnerze, który ogarniałby cały domowy galimatias. Takich nie ma i niestety mój mąż także taki nie jest. Owszem czasami zdarzy mu się pomóc i wiem, że się stara, jednakże w porównaniu ze wszystkimi drobiazgami, które codziennie robię ja, to kropla w morzu.

W dużych rodzinach to głównie kobiety są na maksa zapracowane i to one są mózgiem w rodzinie i nie wiem, czy coś może to w Polsce zmienić. Gdy mówię mężowi, że jestem zmęczona, to straszy mnie, że zadzwoni po swoją mamę i przyjedzie do pomocy. Żal mi go wtedy, bo nie wie, co proponuje. Ostatnio powiedziałam, że ok, to ja zrobię listę rzeczy, przy których potrzebuję pomocy, zajmę się dziećmi, a jego mama będzie "pomagać". Był lekko zaskoczony. Przecież ja chcę być z dziećmi i wolę to niż harować, jak wół. A mąż stwierdził, że mama przyjedzie i zajmie się dziećmi, a ja na pełen etat do domowej pracy. 
To pokazuje właśnie obraz typowego mężczyzny i jego wiedzy na temat prowadzenia domu. Mężczyzna myśli, że rzeczy w jego szafie układają się same, że pranie i prasowanie robi się samo, a lodówka i zamrażarka napełnia się po wypowiedzeniu kilku magicznych sztuczek. To samo z takimi niby bzdurami, jak papier toaletowy w łazience, pasta do zębów w szafce. A kto pierze pościel i prasuje, by móc ją co tydzień zmienić? A co z ręcznikami w łazience? - jakiś czas temu mąż zauważył, że jego ręcznik już śmierdzi, na co ja odpowiedziałam, że "Marysia jeszcze nie wymieniła?". To wszystko to takie niby błahe rzeczy, ale ktoś to musi robić!

Mężczyzna nie ma świadomości, że dzieciom należy zakupić ubrania, obuwie, książki, zabawki, że dzieci potrzebują obecności rodziców, ich uwagi i zainteresowania. 

Ach.. tak mogłabym pisać i pisać, ale same wiecie, jak jest. 
Podsumowując podkreślę, że jesteśmy całkiem normalnym i takim samym małżeństwem, jakie macie Wy. Mamy takie same lub podobne problemy, cieszymy się z tego samego, kłócimy się o to samo i mamy podobne dylematy. 

Oczywiście na zdjęciach wychodzimy równie ładnie, jak WY:))))))

Podczas ostatniego spaceru, już w nowym roku:)

Podczas ostatniego spaceru, już w nowym roku:)

Podczas ostatniego spaceru, już w nowym roku:)