wtorek, 9 września 2014

Pierwszy tydzień w żłobku już za nami i Tomutek się rozchorował...

Tomek już tydzień uczęszczał do żłobka. No może to trochę za dużo powiedziane, że uczęszczał, bo był to tydzień adaptacji i poznania wszystkiego. Dziecko najpierw przebywało w żłobku z rodzicem do 2h, a dwa dni było same także po 2h. Adaptacja odbywała się po godzinie 15:00 i trwała do około 17:30. 
W przypadku Tomka nie było aż tak źle, jak myślałam, że będzie. Oczywiście nie chciał wejść w ogóle do nieznanego budynku i potem do sali, ale jak już wszedł to się dobrze bawił i zachowywał się, jak by był tam już co najmniej kilka razy. Byłam z Tomutkiem tylko pierwszy dzień. Cztery następne był mąż. Tak dla mojego spokoju, bo jednak płacz synka działa na mnie tak, że bym go zabrała do domu i już nigdy nie wróciła do żłobka. 
Drugiego i trzeciego dnia także nie było łatwo z wejściem, ale także nie była to jakaś tragedia. Trochę postękał i kilka razy chciał wyjść z budynku, ale w końcu ulegał i zaczynał się ładnie bawić z dziećmi lub z jedną "ciocią", która przypadła mu do gustu:)
Zdecydowanie najgorszy dzień to ten czwarty, czyli pozostawienie go pierwszy raz pod opieką "cioci" i bez tatusia. Mąż zostawił go i czekał przed żłobkiem. Niestety Tomutek krzyczał około 45 minut. Mąż przed żłobkiem to słyszał, bo okna były akurat po stronie wyjścia z budynku.
Piątego dnia także go już zostawił na 2h i płakał tylko jakieś 15 minut. Śmieszne jest to, że gdy mąż przyszedł po niego, to już nie chciał z nim wracać i wręcz zapierał się nogami. 
Hmmm... trochę mnie ten piąty dzień rozbawił i na szczęście nastawił bardziej optymistycznie do adaptacji Tomka w żłobku.

A wczoraj cóż, mieliśmy już pierwszą infekcję po tygodniu pobytu w żłobku. Na razie to nic groźnego, był w mieszkaniu lekarz, zbadał Tomka i oprócz temperatury, lekko czerwonego gardła i kataru nic nie ma, ale jakby nie było wirusowe choróbsko się przywlekło. Zobaczymy, jak synek to przejdzie. Mam nadzieję, że się szybko uodporni. Tymczasem nie dziwi mnie to, bo w grupie Tomka jest 29 dzieci, z czego przez ostatni tydzień chodziło około 20 i z tych 20 - 10 dzieci miała katary i to takie już zaawansowane. Hmm... rodzice pomimo to wysyłają je do żłobka, bo niby, co mają zrobić, jak pracować trzeba... No właśnie...

Tymczasem dzisiaj i ja i mąż obudziliśmy się z bólem gardła. Karina natomiast budziła się średnio co 1,5h w nocy, a rano miała temperaturę 38,6, więc podałam jej nurofen. Zastanawiałam się w ciągu dnia, co robić, ale do lekarza jeszcze nie poszłam, bo oprócz temperatury nic się jeszcze nie działo. Była tylko lekko marudna. Poza tym jadła, uśmiechała się, bawiła na podłodze i spała, jak zwykle. Może po południu zaczęła bardziej marudzić, ale na rączkach marudzenie się kończyło. Odczekam jeszcze dwa dni i zobaczę, co się będzie działo. 
Z uwagi na dzieci będę miała kolejną noc nastawiony budzik co 3h, by sprawdzać im temperaturę. Nigdy nic nie wiadomo, a nie chciałabym czegoś potem żałować.

Takim oto sposobem to, co sobie zaplanowałam na ten tydzień, gdy Tomek będzie w żłobku muszę przesunąć na następny tydzień. Szkoda, bo tak się cieszyłam, a tu taka niespodzianka. Po raz kolejny potwierdza się fakt, że z małymi dziećmi nic nie można planować.

Kilka spostrzeżeń z naszego żłobka:
  • to nowa placówka, więc jest bardzo czysta, wszystko jest nowe, pachnące i przyjemnie się do niego wchodzi i przebywa. Obok każdej sali jest odpowiednio zaaranżowana i wyposażona łazienka oraz stołówka i szatnia dla dzieci. W szatki każda szafka jest podpisana. W sali, gdzie dzieci przebywają jest duża szafa, w której znajdują się łóżka z pościelą. Każde łóżko także jest podpisane. Sala każdej grupy i przynależne do niej szatnia, stołówka oraz toaleta są oddzielone od innych grup, czyli każda grupa ma swoją, konkretną część budynku.
  • Jak na razie cała organizacja i wszystkie zasady panujące w żłobku bardzo mi się podobają. Przynajmniej jest wszystko jasne i oczywiste. Od pani kierownik otrzymaliśmy całościową rozpiskę, co się w żłobku dzieje i jakie panują zasady. Pani kierownik poinformowała nas także, na co się nie zgadza i kiedy nie łamie panujących zasad i czy zdarzają się wyjątki (mało:). Uważam, że tak powinno być. Zarówno rodzice, jak i pracownicy żłobka mają jasność, co? jak? i gdzie?
  • Niestety więcej spostrzeżeń nie mam, bo to dopiero początek naszego "żłobkowania".


Tomutek już perfekcyjnie przejeżdża przez kałuże, tzn. z wysoko uniesionymi nogami:)



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

14 komentarzy:

  1. U mnie też po tygodniu katar u Patrycji :P Trzymaj się, bo adaptacja pewnie od początku ci się zacznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Agnieszka, przeraziłaś mnie tym, że adaptacja powinna się zacząć od początku. Mąż stwierdził, że już nie będzie adaptacji. Ot pójdzie z Tomutkiem do żłobka i go zostawi. Krzywda mu się dziać nie będzie. Nie wiem, czy nie pójdę po niego wcześniej w pierwsze dni niż po 4 h. Oj, biedne dzieci. Już od małego stres! Serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
  2. moj syn pierwszy tydzień w zerówce i czwartku też choroba... myślę że chyba go zaszczepię moż mniej będzie chorował

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest przerażające, że dzieci tak szybko chorują! Mój syn jest zaszczepiony i widzisz i tak zachorował, choć muszę przyznać, że nie ma bardzo poważnych objawów i wszystko przechodzi dość spokojnie. To samo mała Karinka. Gorąco pozdrawiam:)

      Usuń
  3. U mnie to samo - tydzień syn pochodził do zerówki i katar... to jakaś plaga, bo i u przyjaciółki to samo i u kilku znanych mi dzieci. Także co zrobić, takie widać początki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zdecydowanie poważna plaga, a może to normalne? Sama nie wiem, bo to moje pierwsze doświadczenia ze żłobkiem. Gorąco pozdrawiam i zdrowia życzę:)

      Usuń
  4. mam nadzieję, że Olesia dopiero do przedszkola puszczę, więc cały ten proces adaptacji, jeszcze przed nami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami myślę, że bez względu, jak będziemy dziecko przygotowywać na przedszkole, czy żłobek to i tak będzie się stresowało, tęskniło i płakało za nami. Dziecko raczej nie rozumie tego wszystkiego, tej organizacji itd... Pozdrawiam i zdrówka życzę:)

      Usuń
  5. U mojego przedszkolaka jak na razie (tfu tfu) nos "działa", ale w poprzednim roku szkolnym Kuba chodził z katarem niemal non stop. A miało być podobno lepiej niż rok wcześniej. Niestety było 100 razy gorzej. Zobaczymy jak będzie teraz. Zdrówka dla wszystkich zakatarzonych :)

    annability.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biedny Maluch, non stop z katerem. Czy to właśnie jest uodparnianie? Szkoda tych biednych Dzieciaczków. Zatem i ja życzę zdrowia i Wam i wszystkim zakatarzonym mamom i dzieciom:) Pozdrawiam:)

      Usuń
  6. Grunt, że dzieciaczek się zaadaptował. :) A choróbska, bedzie przynosił, ale dziecko dzieki temu buduje swoją odporność :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...i właśnie liczę, że mi wyrośnie na chłopa, który będzie miał stalową odporność na choróbska. Dlatego te pół roku mogę przecierpieć i przejść przez katarki i gorączki:) Gorące pozdrowienia:)

      Usuń
  7. My przy gorączce robimy od razu badanie moczu. Jejku, właśnie to mnie przeraża w żłobkach - choroby. Gdy rozmawiam z mamami, które mają dzieci w żłobkach to czasem wychodzi nawet na to, że przez te przeziębienia dzieciaczki więcej przebywają w domu niż uczęszczają do żłobka. No a z drugiej strony żłobek to przydatna rzecz, bo na pewno trudni Ci pozałatwiać wszystkie sprawy z dwójką dzieci. Masz podwójne utrudnienia. Ja to w ogóle nie wyobrażam sobie, jak np. zabrać się gdzieś autobusem itd. No i w żłobku dzieci dużo się uczą, pierwsze znajomości. Fajna sprawa. Życzę Wam szybkiego powrotu do zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Aniu, wiesz na razie to albo wszystko załatwiam z dziećmi, albo nie załatwiam nic, albo dzielimy się z mężem. Muszę się pochwalić, że sztukę jeżdżenia tramwajami i autobusami z dwójką dzieci opanowałam już do perfekcji. Gdy to mówię znajomum, to oczy przecierają ze zdumienia. Nawet mój mąż nie ma odwagi na wyjazd z dwójką dzieci komunikacją miejską - wiesz, jak mówią:"potrzeba matką wynalazków". A na żłobek liczę bardzo, że rzeczywiście trochę mnie odciąży. Gorąco pozdrawiam i zdrowia życzę:))))

      Usuń