poniedziałek, 10 października 2016

Spacer z trojką małych dzieci? - nie, dziękuję

Dzieci czekają, aż mama strąci im kasztany:)))

Mój mąż nie był jeszcze ani razu na spacerze z naszą trójką, a nasza najmłodsza córka niebawem kończy pół roku. Dlaczego? - bo się boi. Nie jest łatwo iść z wesołą gromadką (dwójką, bo trzecie jeszcze leży i nie biega), tj. czterolatkiem i prawie trzylatką na spacer, na plac zabaw, czy gdziekolwiek. Rozumie to tylko ten rodzic, który wychowuje dzieci w obecnych czasach (nie trzydzieści lat wcześniej, kiedy wszystko wyglądało inaczej). 

Z racji tego, że jestem w domu, jestem zmuszona wychodzić z dziećmi na dwór, bo to chociażby jeden z czynników, by te dzieci uodpornić na choróbska. Wierzcie mi, że za każdym razem, gdy z moimi dziećmi gdzieś wyjdę, obiecuję sobie, że był to ostatni raz. Po czym oczywiście zdarza się ten następny. I znowu pojawia się pytanie: dlaczego?
Po pierwsze mieszkamy w dużym mieście, gdzie jest dużo aut, szerokie drogi, mnóstwo wypadków, potworna prędkość i masa stłuczek każdego dnia. Tu mało który kierowca skupia się na tym, jak rzeczywiście jedzie. Tu wyrocznią są światła. Koniec kropka. Niestety małe dzieci nie skupiają swojej uwagi na bezpieczeństwie, na światłach (pomimo, że wiedzą, przynajmniej w teorii, do czego one służą), na tym, że tu każde auto gdzieś się spieszy. Dziecko jest szczęśliwym małym aniołkiem, które cieszy się ze spaceru, wszystko dookoła ogląda, czasami wpadnie w kałużę, czasami na słup i jest świetnie. To rodzic musi być skupiony na wszystkim i wyprzedzić wszystkie fakty, by wiedzieć, gdzie i kiedy zainterweniować.
Po drugie tak małe dzieci jeszcze w ogóle nie słuchają większości poleceń, albo tylko wybiórczo. Tomek już raczej rozumie, co oznacza droga i auta i że należy bardzo uważać przechodząc przez jezdnię. Często też już słucha i ba nawet może pomóc w "złapaniu" Karinki. Karinka natomiast nie słucha nikogo i mało co do niej jeszcze dochodzi. Tak więc na spacerze w sytuacji, gdy powinna się zatrzymać, jest niemal pewne na 99%, że tego nie zrobi. Na placu zabaw, gdy jest jeszcze do czegoś za mała i tłumaczę jej, proszę nie rób, bo możesz sobie zrobić krzywdę, na 99% to coś zrobi. Potrafi zabrać coś dziecku i patrzeć , jak płacze, albo wręcz przeciwnie podbiec do płaczącego dziecka i go przytulać, całować i się nim opiekować, podczas, gdy maluch bywa często tym przerażony. Potrafi z rozbrajającym uśmiechem na moich oczach wylać kubek inki na podłogę, wysiusiać się, porysować coś gdzieś (pomazać), włożyć do buzi coś i połknąć, napić się czegoś, podrzeć (np. ulubioną książkę Tomka lub moją) itd..
Po trzecie mała Klara jest jeszcze przy piersi i raczej co trzy godziny musi napić się mleczka. Jak ją nakarmić na spacerze, czy placu zabaw, gdy ma się jeszcze dwójkę innych maluchów? Tomka to jeszcze jako tako mogę zostawić z kolegami i mieć na oku (jest to możliwe), ale Karinka biega wszędzie, jak mały piesek i należy na nią (niestety) cały czas uważać. Inne mamy owszem mogą pomóć i spojrzeć na dziecko, ale też nie zawsze mają możliwość i raczej są wpatrzone w swojego maluszka, a nie w obce dziecko.

Niejeden zadaje sobie pytanie, jak w takiej sytuacji wychodzić z dziećmi na spacer (bez niańki)? 
Nie mam pojęcia, ale mam swoje sprawdzone metody, które czasami okazują się dobre. 
Na przykład wybieram miejsca, gdzie nie ma w ogóle albo za dużo dzieci i ludzi. Są one zamknięte, czyli groźba wpadnięcia pod auto odpada, posiadają liczne ścieżki, jakiś piasek, dużo drzew lub po prostu idę do lasu, który mamy niedaleko mieszkania. Niestety w lesie bliższym także muszę uważać, bo ludzie z psami, które traktują, jak dzieci uzurpują sobie prawo do lasów i mają gdzieś, że psy skaczą na dzieci. Takim sposobem w lesie zostaliśmy już trzy razy napadnięci przez psy. Dwa razy duże psy przewróciły Karinkę, a raz mniejszy Tomka. Nie muszę pisać, że zarówno ja, jak i dzieci boimy się psów. Czyli, gdy idziemy do lasu, to raczej do dalszego (to dodatkowe 20 minut drogi w jedną stronę).

Tymczasem byłam z całą trójką w piątek na spacerze i jak zwykle wybrałam się na teren zamknięty, niedaleko domu. A że dzieci chciały pojeździć na hulajnodze, to pozwoliłam im na to. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Były dwie godziny świetnej zabawy, bo dzieci jeździły po ścieżkach na hulajnogach a ja biegałam z wózkiem. Po czym w drodze powrotnej "zahaczyliśmy" jeszcze o huśtawki i do domu. By tradycji stało się zadość Karinka musiała mi się jakoś wyłamać, bo przecież należało podkreślić swoją obecność na spacerze i uciekła ma na hulajnodze. Jechała jak oszalała i na nic było wołanie mamy pędzącej z wózkiem. Nie dał rady zatrzymać jej Tomek i kulejąca babcia (nikt inny nie zareagował, tylko obserwował. Ba wiele osób po prostu stanęło i patrzyło, co się wydarzy). Zatrzymałam ją przed samymi pasami i dałam dwa razy w tyłek!

Serce miałam w gardle, byłam spocona, zdenerwowana, wystraszona i przed oczami obraz tego, co mogło się stać. Ludzie? - cóż stali i patrzyli. Na szczęście nikt nie pokusił się na jakikolwiek komentarz, bo na pewno nie pozostał by bez odpowiedzi z mojej strony.

Tymczasem córka nadal ma się dobrze, ja nadal ją bardzo kocham, mąż bardzo mnie podziwia (w nosie to mam!!), a ja pewnie kiedyś te wszystkie nerwy i tak odchoruję. 

Moja trójka:)

3 komentarze:

  1. Rozumiem Cię, choć u mnie mniejszy hardcore, bo "tylko"dwójka maluchów: 1,5 roku i 3 lata. Na spacerze trudni do opanowania (podobnie jak u Ciebie, mój mąż boi się sam ich wziąć na zewnątrz), pozostaje mi plac zabaw, bo to "terytorium zamknięte".Choć i tam zdarzają mi się mało komfortowe sytuacje. Nie ma mowy, by chodzili trzymani za ręce, na szczęście mój trzylatek reaguje na mocno powiedziane "STOP !" (malucha powoli przyuczam).Dziękuję, że opisałaś tę sytuację z klapsem. Ja jestem przeciwniczką klapsów, ale właśnie że życie jest tylko życiem, to niestety i mi się zdarzyło... Życzę dużo siły :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ludzie już pewnie w głowach mieli "co za wyrodna matka", "jak ona wychowuje dzieci, że jej nie słuchają", ale żeby ktoś pomógł, zagadał do uciekającej dziewczynki to już nie. Strach o własne dziecko nie jest niczym przyjemnym, oby jak najmniej takich sytuacji, również życzę dużo siły :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja sobie dzieci ujarzmiłam na spacerach zabawą "stop"wyćwiczone są już tak że hoho :P czasami na ulicy przypominam im i mówie stop a one zatrzymują się a ludzie dziwnie patrzą ale zabawa jest i posłuszeństwo też... tak trójka na spacerku to mały sajgon szczególnie w dużych miastach ja się odzwyczaiłam byc tak czujna i jak byłam w moim rodzinnym mieście to była masakra strach bo szybko jeżdżą... ech

    OdpowiedzUsuń