środa, 31 lipca 2013

narodziny Tomutka

Termin porodu był zaplanowany na 20 czerwca 2012 r., tj. poprzez cesarskie cięcie (to ze względu na niewłaściwe ułożenie dziecka). Niestety okazało się, że wody odeszły mi w niedzielę 17 czerwca 2012 o godzinie 5:30, dlatego też z mężem w ciągu godziny pojechaliśmy do szpitala (śmiejemy się, że te wody odeszły, bo za mocno ekscytowałam się meczem naszych tj. Polska-Czechy w sobotę wieczorem 16.06.2012:) Nedmienię, że nasi przegrali:() Przed wyjazdem zrobiłam sobie lewatywę, by uniknąć robienia tej czynności w szpitalu. Oczywiśćie nie spożywałam też w ogóle posiłków. Nie byłam pewna jaki będzie poród: naturalny, czy przez cesarkę.




Pojechaliśmy do szpitala na Placu Starynkiewicza w Warszawie, tj. do szpitala klinicznego: http://starynkiewicza.pl/
Zdecydowałam o wyborze tego szpitala z kilku powodów, a minowicie:
  • szpital ten ma jeden z najlepszych oddziałaów neonatologii,
  • szpital ten nie odmawia (w razie czego) znieczulenia,
  • pacjentki z tego szpitala nie są odsyłane do innych szpitali,
  • pracuje w nim moja Pani Doktor:)


Na izbie przyjęć poprosiłam lekarza, by jeszcze raz sprawdził, jak leży Maluszek, bo może się jeszcze przestawił i będę mogła rodzić naturalnie. Niestety okazało się, że ułożenie Bąbelka nadal uniemożliwia bezpieczny poród i życie Synka, dlatego nie broniłam się już przed cesarskim cięciem. Ważne było dla mnie zdrowie Tomutka. Miałam mieszane uczucie i bałam się porodu. Najbardziej bałam się tego, że coś może się stać dziecku.
Tomutek urodził się o 9:35 tylko z Pięcioma punktami w skali Apgara, czyli nie był do końca zdrowy. Na szczęście po kilku minutach Tomek uzyskał 9 pkt. w skali Apgar. To mnie jednak nie cieszyło, bo mogło być coś nie tak. Dziecko widziałam zaledwie przez 5 sekund, po czym zabrano je i podłączono do niego wiele kabli i kabelków. Mąż niestety nie mógł potrzymać go na rękach. Widział go tylko przez moment i potem oglądał już pod różymi kablami. Serducha nam się ściskały, że taki Maluszek ma tyle kabli i wenflonów.
Ja, jak to po cesarce, byłam uziemiona na kilka godzin i przytwierdzona do łóżka. Płakać mi się chciało i umierałam ze strachu o Maluszka. Położna mnie odwiedziła i potwierdziła, że wszystko jest już w porządku i nie powinnam się martwić. Łatwo powiedzieć... 
Leżałam sztywna kilka godzin i po czterech przyniesiono mi Tomutka. Był śliczniutki i taki spokojniutki. Ślicznie się uśmiechał. A ja cóż, nie umiałam mu dać piersi z mlekiem, czułam się bezradnie. Jeszcze nie mogłam wstawać i leżałam jak taka kaleka. To jest właśnie minus cesarek...
Najważniejsze było jednak to, że Tomutek był już na świecie i wszystko wskazywało na to, że będzie zdrowy...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz