Termin porodu był zaplanowany na 20 czerwca 2012 r., tj. poprzez cesarskie cięcie (to ze względu na niewłaściwe ułożenie dziecka). Niestety okazało się, że wody odeszły mi w niedzielę 17 czerwca 2012 o godzinie 5:30, dlatego też z mężem w ciągu godziny pojechaliśmy do szpitala (śmiejemy się, że te wody odeszły, bo za mocno ekscytowałam się meczem naszych tj. Polska-Czechy w sobotę wieczorem 16.06.2012:) Nedmienię, że nasi przegrali:() Przed wyjazdem zrobiłam sobie lewatywę, by uniknąć robienia tej czynności w szpitalu. Oczywiśćie nie spożywałam też w ogóle posiłków. Nie byłam pewna jaki będzie poród: naturalny, czy przez cesarkę.
Pojechaliśmy do szpitala na Placu Starynkiewicza w Warszawie, tj. do szpitala klinicznego: http://starynkiewicza.pl/
Zdecydowałam o wyborze tego szpitala z kilku powodów, a minowicie:
- szpital ten ma jeden z najlepszych oddziałaów neonatologii,
- szpital ten nie odmawia (w razie czego) znieczulenia,
- pacjentki z tego szpitala nie są odsyłane do innych szpitali,
- pracuje w nim moja Pani Doktor:)
Na izbie przyjęć poprosiłam lekarza, by jeszcze raz sprawdził, jak leży Maluszek, bo może się jeszcze przestawił i będę mogła rodzić naturalnie. Niestety okazało się, że ułożenie Bąbelka nadal uniemożliwia bezpieczny poród i życie Synka, dlatego nie broniłam się już przed cesarskim cięciem. Ważne było dla mnie zdrowie Tomutka. Miałam mieszane uczucie i bałam się porodu. Najbardziej bałam się tego, że coś może się stać dziecku.
Tomutek urodził się o 9:35 tylko z Pięcioma punktami w skali Apgara, czyli nie był do końca zdrowy. Na szczęście po kilku minutach Tomek uzyskał 9 pkt. w skali Apgar. To mnie jednak nie cieszyło, bo mogło być coś nie tak. Dziecko widziałam zaledwie przez 5 sekund, po czym zabrano je i podłączono do niego wiele kabli i kabelków. Mąż niestety nie mógł potrzymać go na rękach. Widział go tylko przez moment i potem oglądał już pod różymi kablami. Serducha nam się ściskały, że taki Maluszek ma tyle kabli i wenflonów.
Ja, jak to po cesarce, byłam uziemiona na kilka godzin i przytwierdzona do łóżka. Płakać mi się chciało i umierałam ze strachu o Maluszka. Położna mnie odwiedziła i potwierdziła, że wszystko jest już w porządku i nie powinnam się martwić. Łatwo powiedzieć...
Leżałam sztywna kilka godzin i po czterech przyniesiono mi Tomutka. Był śliczniutki i taki spokojniutki. Ślicznie się uśmiechał. A ja cóż, nie umiałam mu dać piersi z mlekiem, czułam się bezradnie. Jeszcze nie mogłam wstawać i leżałam jak taka kaleka. To jest właśnie minus cesarek...
Najważniejsze było jednak to, że Tomutek był już na świecie i wszystko wskazywało na to, że będzie zdrowy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz