sobota, 9 sierpnia 2014

Miłość do własnego i do obcego dziecka. Adopcja.

Pobyt Zosi u nas dał mi dużo do myślenia na temat miłości do dzieci własnych, cudzych i takich z rodziny, czyli prawie cudzych, ale jednak nie.
Kiedyś, gdy jeszcze nie miałam dzieci, jakoś obojętnie patrzyłam na miłość do nich. Praktycznie nie znałam tego, bo niby skąd. Właściwie to dzieci mi przeszkadzały i lekko denerwowały, gdy były np. głośne. Wówczas nie wiedziałam tak dużo na temat dzieci, jak teraz i każde było dla mnie rozpieszczone, za głośne i irytujące.

Życie się jednak tak ułożyło, że będąc na studiach adoptowałam moją wówczas 12 letnią siostrzyczkę. Moja mam umarła, a ja nie chciałam się zgodzić na to, by moja siostra poszła do domu dziecka. Nad adopcją zaczęłam się zastanawiać, gdy moja mama chorowała i gdy już wiedzieliśmy, że nie wyzdrowieje. Radziłam się wielu osób i wówczas po raz pierwszy usłyszałam, że ciężko jest wychowywać nie swoje dzieci, że to nie jest taka łatwa i prosta miłość, że to bardzo trudne zadanie. Pewna starsza, bardzo mądra kobieta odradzała mi tą decyzję, bo wiedziała z jaką odpowiedzialnością się wiąże. Wówczas myślałam jednak tylko o tym, że nie chcę by siostrę wychowywały obce osoby. Nie zastanawiałam się nad tym, jak będzie. Muszę też nadmienić, że różnica wieku pomiędzy mną a siostrą jest 10 lat i nie było między nami wspólnego języka, nie było jakiejś więzi. Gdy wyjeżdżałam z domu na studia siostra miała 8 prawie 9 lat, więc gdy ją adoptowałam, była dla mnie praktycznie, jak ktoś obcy...

Pierwsze miesiące były bardzo trudne, właściwie pierwszy rok był bardzo trudny. Nie rozumiałam, co takie dziecko myśli, czego oczekuje, jak należy z nim rozmawiać, jak go uczyć, czego uczyć. Pytań miałam więcej niż ktokolwiek jest sobie w stanie wyobrazić. Wspierałam się w wychowaniu psychologami i ludźmi mądrzejszymi ode mnie.

Podczas kilku lat uczyłam się miłości do nie mojego dziecka, do siostry, którą dopiero poznawałam. Chciałam, by wyrosła na zaradną, mądrą i uczciwą osobę. Chciałam, by umiała kochać. 
Z perspektywy czasu, gdy o tym myślę, zdaję sobie sprawę z tego, że to była dla mnie pierwsza szkoła miłości do dziecka. Takiej miłości odpowiedzialnej, bezwarunkowej, czasami skomplikowanej.

Gdy była u nas Zosia, przekonałam się z mężem, że pomimo, iż nie jest naszą córką, to oczekuje od nas miłości, że chce się przytulić, wskoczyć na kolana, czy dać rączke na spacerze. Na początku było to dla nas, jak grom z jasnego nieba. Dziwne, że nie pomyśleliśmy o tym od razu, ale gdy Zosia widziała, jak przytulamy Tomka, także chciała być przytulona. Teraz wydaje mi się to normalne, a za pierwszym razem byłam zdziwiona i myślałam, że przecież nie jesteśmy jej rodzicami, to dlaczego chce się do nas przytulać. W pierwszy wieczór dużo rozmawiałam z mężem na ten temat i ustaliliśmy, że gdy nasze dzieci będziemy przytulać, to także Zosia musi być przytulona, gdy Tomka trzymamy za rączę podczas spaceru to także Zosię itp., bo będzie jej smutno.

Tak się zastanawiam, jak jest w przypadku adoptowanych obcych dzieci? Kiedy rodzi się miłość? A jak w ogóle się nie pojawi? - przecież jest taka możliwość. I pomyśleć, że kiedyś myślałam o adopcji z mężem. Przyznaję, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to nie jest takie proste adoptować dziecka i zbudować sobie rodzinę. Własne dzieci to całkiem inna bajka. Tu miłość rodzi się już od pierwszego miesiąca życia. Gdy rodzi się maleństwo już jest kochane i pożądane, więc wszystko jest dużo prostsze. A gdy adoptujemy dziecko, to go nie znamy, jeszcze go nie kochamy, jeszcze nawet nie wiemy, czy nam się uda je pokochać. Bardzo trudny temat.

Hmm... gdy mama Zosi zapytała nas z zaskoczenia, czy byśmy adoptowali jej córkę, gdyby umarła, to byliśmy zgodni z mężem co do tego, że tak. Gdy jednak przespaliśmy się z tematem, wiedzieliśmy już, że nie jest to takie proste, gdy się adoptuje cudze dziecko. To nie jest tak, że ma się większą rodzinę i jest pięknie. Nic z tych rzeczy. Tu należy się nauczyć miłości do tego Dziecka i należy nauczyć to Dziecko miłości do nas.


Dziecko potrzebuje najbardziej miłości rodziców...



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a takżę do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.

11 komentarzy:

  1. Kamilko poruszasz bardzo trudny temat. Przede wszystkim- gratuluję tak odpowiedzialnej decyzji jak opieka nad młodszą siostrą. Powiedz jak udało Ci się pogodzić Twoje studia, sesje i Jej szkołę? Jaki teraz macie kontakt? Wiesz, pierwszy rok był pewnie trudny, bo po pierwsze uczyłyście się siebie- Ty nowej roli, bo będąc siostrą musiałaś w jakimś sensie zastąpić Jej mamę, a Ona- przyjąć i zaakceptować nową sytuację. Poza tym, myślę, że na pewno było Jej ciężko po śmierci mamy. Tobie oczywiście też- ale jako osoba dorosła inaczej pewnie radziłaś sobie z emocjami.

    Co do adopcji- tu nie mogę napisać niczego "na pewno", bo nie adoptowałam dziecka, więc nie wiem jak to jest. Wydaje mi się jednak, że takie dzieci też się czeka, też są pożądane, upragnione i kochane zanim nawet wiadomo czy to dziecko już jest na świecie, czy jest chłopcem/dziewczynką. Wydaje mi się też, że tu znaczenie ma fakt, czy rodzina adopcyjna czeka na swoje pierwsze dziecko w ogóle, czy ma na przykład swoje biologiczne dzieci i pragnie kolejne adoptować. Czytam blogi kilku mam adopcyjnych, także z nich wiem, że czas trwania szkolenia w Ośrodku Adopcyjnym, a potem czekanie na TEN telefon, że czeka dzidziuś określany jest jako ciąża adopcyjna. Trwa ona zazwyczaj dłużej niż ta fizjologiczna, ale to też czas czekania, tęsknoty, marzeń, wyobrażeń o dziecku.

    To, że Zosia chciała się do Was przytulać świadczy o tym, że dobrze i naturalnie się u Was czuła. Ja na przykład będąc u cioci na wakacjach, czułam opór, żeby się do kogoś przytulić, mimo, że to też byłą moja rodzina i też byłam stęskniona za mamą.
    Pozdrawiam i miłego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Marto, teraz kontakt z młodszą siostrzyczką mamy świetny. Siostry mąż śmieje się, że moja siostra to moja wierna kopia. Wówczas bywało trudno, a to z pieniędzmi, a to z różnymi kryzysami i buntami i często pomagali mi ludzie - obcy ludzie. Także dzięki koleżankom i kolegom ze studiów i z akademika mogłam kończyć studia i pisać prace oraz jeszcze dodatkowo pracować... Nie będę ukrywać, że bywało bardzo źle i bardzo ciężko. Teraz to już tylko wspomnienie i właściwie jeszcze trochę i nie będziemy już niczego pamiętały.
      Gorąco Cię pozdrawiam Marta....

      Usuń
  2. Hmm i ja gratuluję takiego mądrego podejścia i wyboru, myślę że postąpiłabym dokładnie tak samo. Również mam młodszą siostrę ale o 13 lat. Wiec nie wyobrażam sobie innej decyzji, choć to myślę teraz mając już tyle lat.
    A tak naprawdę nie wiem co myślałabym będąc na studiach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Decyzja była trudna i miałam już niestety świadomość, jakie ograniczenia mnie spotkają. Pomimo to podjęłam ją bardzo szybko, bo inaczej nie było można...Kasiu serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
  3. Serducho ty Ty masz przeogromne. Gratuluję. Był czas, a było go sporo, że myślałem o adopcji. Niestety nie potrafiłem sobie wyobrazić miłości do nie mojego dziecka. Szanowałbym je, troszczyłbym się i może nawet kochał, ale nie tak jak swoje. Myślę, że prędzej czy później dziecko odczułoby to i nie byłoby to komfortowe dla niego. Dlatego postanowiłem,że nie przystąpię do adopcji i będziemy z żoną sami. I tak było, aż zdarzył się cud. Teraz jesteśmy w trójkę. Pozdrowienia od http://dziecinneproblemytaty.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudownie, że Wam się udało i jest Was już trójka. To fantastyczne uczucie i dobrze Cię rozumiem:) Gorąco pozdrawiam!:)

      Usuń
  4. Mądre słowa, ale przede wszystkim u Ciebie nie ostało się na słowach, co rzadko bywa
    cieszę się, że znalazłam ten blog, dołączam do grona obserwatorów i zapraszam też do siebie:)w wolnej chwili poczytam sobie wcześniejsze wpisy
    pozdrawiam
    "młoda matka" przed 40:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i za dołączenie do mnie. CIebie już chętnie odwiedzam:) Gorąco pozdrawiam:)

      Usuń
  5. Zdecydowanie trudny temat. Wiele przeżyłaś Kamila! Ciężko jest mi sobie wyobrazić jakby o było- adoptować dziecko. Ale myślę, że jak się nie ma swoich dzieci i nie może się mieć to wtedy łatwiej jest, by pokochać dziecko adoptowane.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja jako mama adopcyjna muszę powiedzieć, że kocham swoje dziecko jak własne, biologiczne - i często wręcz zdarza mi się zapominać, że Młody był z nami dopiero od trzeciego miesiąca swojego życia. Co więcej - gdyby ktoś zaproponował mi teraz cofnięcie się w czasie i zajście w ciążę, posłałabym go do wszystkich diabłów. NIGDY W ŻYCIU nie zamieniłabym Bąbla na żadne inne dziecko - nawet takie, które rozwijało się od samego początku pod moim sercem. Kochałam go na długo przed tym, zanim pojawił się w naszym życiu - nawet samo wyobrażenie o nim, samo to marzenie i tęsknotę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie to napisałaś i na pewno najlepiej wiesz, jak to jest. Ja nie mam pewności, jak było by w moim przypadku, czy pokochałabym obce dziecko? Wierzę, że pomimo obecnych wątpliwości, zapewne bym je kochała, jak swoje, ale wiem, że to nie jest łatwe. Tak sobie też myślę, że inaczej jest adotować dziecko malutkie, a inaczej duże - kilkuletnie. Choć może miłość taka sama...
      Życzę dużo zdrowia dla Was i gorąco pozdrawiam:)

      Usuń