piątek, 12 września 2014

Matka z dwójką dzieci w komunikacji miejskiej

Ania z http://marny-puch.blogspot.com/ w swoim ostatnim komentarzu pod moim postem: TU - tak mnie natknęła, że postanowiłam napisać o moich podróżach komunikacją miejską z ...

 DWÓJKĄ MAŁYCH DZIECI.

Oczywiście większość matek posiadających dwójkę lub  więcej dzieci wie, o czym piszę i doskonale zna temat. Każda z Was wie, że w zależności od miasta, w którym mieszkamy i żyjemy przeprawa z miejsca A na miejsce B z dziećmi komunikacją miejską to nie lada wyzwanie bardziej lub jeszcze bardziej trudne. W związku z tym, że mieszkam obecnie w Warszawie napiszę, jak to wygląda u mnie i z mojej perspektywy.

Jeszcze pół roku nie wyobrażałam sobie tego, że gdziekolwiek wyjadę na miasto razem z Tomkiem i Kariną  i będę do tego wszystkiego jeszcze coś załatwiać. Obecnie, jak coś potrzebuję, to to po prostu robię a komunikacja miejska nie wydaje się już taka straszna. Jak to zwykle bywa i tego musiałam się nauczyć.
Tak się zdarzyło, że w okolicach czerwca musiałam stawić się na kontrolę z Kariną do lekarza na drugi koniec Warszawy. Mąż nie mógł wziąć urlopu, by być z Tomkiem, a moja siostra mogła jedynie podjechać do przychodni i przypilnować Tomka do pół godziny. Nie miałam innego wyjścia i skorzystałam z tego, co zaproponował mi los. To i tak bardzo dobre rozwiązania, bo gorsze było by to, gdybym musiała wejść do lekarza z Kariną i mieć obok także Tomka. Niestety Tomek nie należy do spokojnych dzieci, które siedzą na krzesełku i czekają na znak. Tomek robi co chce i kiedy chce i trudno jest go ogarnąć. Oczywiście da się, ale nie po to szłam na kontrolę do lekarza, by zabawiać się z Tomikiem, ale po to, by kontrolować rozwój Kariny i na tym chciałam się skupić. Wobec powyższego przyjęłam pomoc taką, jaką mi zaoferowano.

Na miejsce dotarłam metrem, a w drogę powrotną do metra odprowadziła mnie siostra. To był mój pierwszy wyjazd i dużo się wówczas nauczyłam. Muszę napisać, że droga w jedną stronę metrem trwała 45 minut, więc to nie była kwestia przejechania dwóch przystanków, a znacznie więcej. Oczywiście strach "ma wielkie oczy", bo nie było tak źle, jednakże  z tej pierwszej wspólnej wycieczki wyniosłam duże doświadczenie:), a mianowicie:
  1. Po pierwsze oprócz picia i jedzenia, matka powinna mieć przy sobie podczas miejskiej podróży ulubioną zabawkę dziecka, zabawkę przykuwającą uwagę, książeczkę z kolorowymi obrazkami, zeszyt i pisaki zmywalne, zeszyt z naklejkami i najlepiej jeszcze telefon z jakimś zabawnym programem dla dzieci. Ja obecnie mam program do rysowania!:)
  2. Po drugie - niestety, ale należy mieć przy sobie coś zakazanego na wypadek realizowania się najgorszego z możliwych scenariuszy. U mnie jest to: smoczek, lizak, latarka, czekoladka lub cukierek:(
  3. Po trzecie, gdy nie ma miejsca, by usiąść, posadzić starsze dziecko i ustawić obok wózek, to należy od razu przy wejściu przeorganizować miejsca w pojeździe. W przeciwnym razie nie doczekamy się ustąpienia miejsca do końca podróży, albo ustąpią nam miejsce tam, gdzie z wózkiem i drugim dzieckiem się nie przedostaniemy.
  4. Po czwarte, gdy zbliża się stacja/przystanek końcowy to lepiej za wczasu się przygotować, bo tylko czasami można liczyć na pomoc. Generalnie ludzie boją się obcych dzieci i doskonale ich rozumiem, bo sama nie jestem w stanie stwierdzić, jak zareaguje moje dziecko na taką pomoc. Miałam już przypadek, że Tomek tak negatywnie zareagował na pomoc innej Pani, że prawie wpadł pod pociąg metra. Wystraszyłam się, że krzyknęłam, jak opętana. Już miałam wizję, co może się stać. Nie życzę tego nikomu, a sama wyprzedzam już fakty.
  5. Po piąte, nie należy się przejmować krytyką/pretensjami lub dziwnymi uwagami innych osób, które dotyczą matki z dziećmi, a jeżeli jednak stają się one zbyt nachalne, nieprzyjemne lub w jakiś sposób wulgarne - to niestety należy zareagować podobnie lub kulturalnie aczkolwiek z bardzo ciętą ripostą odpowiedzieć. Wówczas okazuje się, że biedna sierota "matka" też ma swoje zdanie i nie jest głupią gęsią, która "dała sobie zrobić dzieciaka".
To chyba moje najważniejsze punkty do tematu, jak przejechać miasto, załatwić najważniejsze rzeczy i wrócić cało do domu, bez uszczerbku na zdrowiu i bez późniejszej pomocy psychologa:)). Pragnę nadmienić, że w każdej możliwej sytuacji staram się być miła i z uśmiechem na twarzy dopominam się o swoje lub proszę o przysługę innych. Niestety zdarzają się sytuacje bardzo niepożądane, wówczas nie daję się zapędzić w kozi róg i budzi się we mnie "lwica":)

Miałam kiedyś na przykład sytuację, gdy jechałam windą z Kariną w wózku i Tomkiem obok z poziomu metra -2 na poziom ziemi 0. Na poziomie -1 otworzyły się drzwi i stała babka z rowerem. Winda nie była na tyle duża, byśmy się swobodnie zmieściły, ale pomimo to babka na siłę zaczęła wchodzić, rower wcisnęła tak, że przygniótł wózek, Tomek zaczął płakać i ja nie miałam się jak ruszyć, tak mnie przygniotła na siłę do ściany windy. Do tego Pani była bardzo opryskliwa i rzucała niestosowne komentarze dotyczące matki z dzieckiem i braku swobody w windach publicznych itd... Niestety skończyło się to bardzo nieprzyjemnie, bo zarówno ja, jak i czekający na poziomie 0 podróżni nie zostawiliśmy na tej Pani suchej nitki, ale co z tego...

Po co się tak denerwować? Dlaczego ludzie często są tacy paskudni? Przecież życie z uśmiechem na twarzy i pomaganie innym daje nam znacznie lepszy stan psychiczny. Buczenie, narzekanie, psioczenie, wyzywanie daje rezultat całkowicie odwrotny, a mianowicie złe samopoczucie, bóle głowy, bezsenność i liczne inne zmartwienia.

Na szczęście są na świecie i nawet w Warszawie ludzie, którzy są mili, którzy bardzo kulturalnie i z wyrozumiałością traktują innych ludzi. Miałam także wiele miłych sytuacji w środkach komunikacji miejskiej, zawierałam bardzo miłe znajomości i nawet prowadziłam serdeczne rozmowy. Wiele razy ustąpiono mi i dzieciom miejsca, spytano, czy pomóc? jak pomóc? Widzę więc światełko nadziei w tym tunelu ludzkich niedoskonałości.

Ciekawe, jak Wy uporządkowaliście sobie podróże komunikacją miejską?
I jak u Was wyglądają relacje ludzkie między pasażerami?

Tomutek po wejściu do każdego pojazdu komunikacji miejskiej na początku zawsze jest grzeczny i spokojny do momentu, jak już się oswoi:)



Bardzo dziękuję wszystkim za odwiedzenie mojego posta! 
Gorąco zapraszam do dyskusji i komentarzy, a także do obserwowania mojego bloga. 
Chwalcie się swoimi dziećmi i osiągnięciami związanymi z wychowywaniem, a tym samym pomagajcie w wychowywaniu innym.







12 komentarzy:

  1. Tylko raz jechałam sama z dwójką - Julek w wózku, Jędruś na dostawce. Znalazł się miły pan, który pomógł wnieść wózek, ale po wejściu do autobusu stałam się niewidzialna. Dodatkowo w krakowskich autobusach automaty biletowe są zamontowane tak, że uniemożliwiają jednoczesne skorzystanie z miejsca siedzącego i kontrolowanie, co się dzieje z wózkiem. Podróż wyglądała więc tak, że w dosłownie wywalczonym z młodymi "czytaczami" miejscu postawiłam wózek, a Jędruś siedział na dostawce i trzymał się mojej nogi.
    Widziałam też kiedyś i kobietę jadącą z dwójką - starsze dziecko posadziła na siedzeniu, a młodsze miała w chuście na plecach. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie znalazła się jakaś stara baba, która koniecznie chciała głaskać to dziecko. Matka wyraziła swoje zdanie na temat dotykania obcego niemowlaka brudnymi rękami i już kłótnia na pół autobusu. Rozważałam i ja jazdę z Julkiem w chuście (ale z przodu) i Andrzejkiem w wózku, ale po tej scence ręce mi opadły.
    Nigdy więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także nie lubię, gdy ktoś chce dotknąć moje dzieci. Nigdy nic nie wiadomo, czy ktoś jest np. chory. Kiedyś byłam u dermatologa i po wejściu do gabinetu chciałam usiąść na krzesło, po czym Pani doktor krzyknęła, że mam poczekać i nie siadać. Wystraszyłąm się, atu się okazało, że przede mną był u niej ktoś chory na chorobę zakaźną... Okropne. Po tym jakoś staram się nadzorować, kto dotyka moje dzieci. Tymbardziej, gdy są takie małe. Gorąco pozdrawiam i zdrowia życzę:)

      Usuń
  2. Jeśli chodzi o komunikacje miejską to z dziećmi sama jeżdżę rzadko. Julka jeszcze nie jechała autobusem, zawsze poruszamy się autem lub pieszo - jak do tej pory. Ale z synem, kiedy jeździł w wózku jeszcze, to trochę z komunikacji korzystałam. Chyba miałam szczęście bo spotykały nas same pozytywne sytuacje - różne osoby pomagały też przy wysiadaniu, podtrzymywały wózek - częściej starsze, ale też młodzież. Ja sama też starałam się prosić o ewentualna pomoc i nigdy nikt mi nie odmówił. Wydaje mi się że też zależny to od postawy samem matki - nie roszczeniowo, ale z uśmiechem, można zażartować. I to działa. Przynajmniej w moim przypadku.
    Natomiast jak byłam w ciąży to niestety było różnie, dlatego podróże autobusami ograniczyłam do minimum. Ludzie też po prostu nie widzą, czy dana osoba jest w ciąży, a może taką ma figurę ,nie przypatrują się. Także rozumiem to po części. Dopiero pod sam koniec widać konkretnie brzuch. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, jeżeli nie jeździłaś dużo, to nie musiałaś się spotkać z przykrymi sytuacjami i bardzo dobrze, bo po co się stresować. Ja jeżdżę bardzo dużo komunikacją miejską, więc prawdopodobieństwo zetknięcia się z jakąś przykrą sytuacją jest znacznie większe:( Niestety uśmiech nie zawsze w wielu sytuacjach pomaga, zwłaszcza, gdy jest wielkie skupisko ludzi. Gdy mieszkałam w mniejszym mieście to różne relacje między ludźmi wyglądały znacznie inaczej. Warszawa jest specyficzna i gdy czasami nie upomnisz się sama o swoje, ludzie są w stanie Cię stłamsić. Nie życzę Ci, byś doświadczałą takiej sytuacji:( Gorąco pozdrawiam i zdrowia życzę:)

      Usuń
  3. Nigdy nie zdecydowałam się na coś takiego, ale ja mam wszędzie blisko całe szczęście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to Ci trochę zazdroszczę:))) Pozdrawiam i zdrowia życzę:)

      Usuń
  4. Super post i cieszę się, że mój komentarz Cię zainspirował. :-)
    Gdybym miała dwójkę dzieci, miałabym straszne lęki przed takimi podróżami. Niestety mieszkam w Ząbkach pod Warszawą (z pewnością wiesz, gdzie to jest :-)) i u mnie właściwie nic nie ma, jeśli potrzebuję coś specyficznego, np. ostatnio nachodziłam się na dwustronną taśmą klejącą i niestety zakup musiał zaczekać do "dużych zakupów" w M1 - niby blisko ale muszę tam jechać dwoma autobusami. Z windą to miałam trochę inny przypadek. Czekałam na windę w metrze, która jest przeznaczona dla osób niepełnosprawnych i mam z wózkami. Winda zjechała, a w niej pani na chodzi. Odsunęłam się wózkiem tak, aby mogła wysiąść a ona chyba nawet tego nie spostrzegła, tylko wyszła bokiem na wózek, choć miała multum miejsca do przejścia po drugiej stronie i jeszcze psioczyła pod nosem zapominając, kto w takiej windzie ma pierwszeństwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Aniu, mi już te lęki minęły:) Choć czasami jeszcze mimo wszystko się trochę denerwuję. A jeszcze co do wind w metrze, to wiesz, że często korzystają z nich osoby, które nie mają biletów... Wiem, okropne... Zdrowia życzę i serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
  5. Nie wyobrażam sobie podróży z dwójką dzieci bez męża :) Na szczęście mieszkam w centrum miasta i wszędzie mam blisko. Fajny post i na pewno pouczający :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, to odchodzi Ci jazda komunikacją miejską. Ja używam jej praktycznie codziennie, bo odległości są ogromne. Zawsze, jak chcę coś kupić lub załatwić to muszę gdzieś podjechać. Dziękuję:) Gorąco pozdrawiam

      Usuń
  6. Z jednym dzieckiem taka wyprawa to wyzwanie a z dwójką... uffff, oczy w koło głowy. Są ludzie i ludziska, zawsze ktoś się znajdzie, komu wszystko nie gra. Nie ma się co przejmować. Ale z tym rowerkiem to pojechało babisko! Fajną zrobiłaś instrukcję, muszę zapamiętać, może się przyda. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Chyba jestem specjalistką od pisania instrukcji:) Serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń